Miejmy na uwadze fakt, że istnieje coś takiego, jak review bombing, czyli ocenianie filmów i seriali na 1 tak o, dla zasady, bo przykładowo komuś może nie podobać się to, że bohaterce lub bohaterowi, którzy w kulturowej świadomości przez długi czas funkcjonowali jako osoby heteroseksualne, zmieniono orientację seksualną. Czepianie się takich zmian, choć wcześniej preferencje fikcyjnych postaci nie były jednoznacznie zasygnalizowane (ale stereotypowo przyjęło się, że "faceta ciągnie do baby" i vice versa), nie powinno być głównym faktorem w ocenie całej produkcji.
Oczywiście rozumiem, że dla niektórych taka zmiana jest zwiastunem większych rewolucji, które mogą zaburzyć dotychczasową rzeczywistość, w jakiej funkcjonowało dane dzieło kultury. Pomijając aspekt homofobicznych recenzji, jakie zbiera "Velma", adaptacja kultowej kreskówki o "Scoobym Doo" jest najzwyczajniej w świecie kiepska. Ha, posunę się nawet do stwierdzenia, że jest zbyt woke nawet dla woke ludzi (i nieironicznie mam tu na myśli siebie).
W "Velmie" wrzucono do jednego worka mieszankę sztampowych motywów odwołujących się zarówno do skrajnej lewicy, jak i prawicy. Bohaterowie są zlepkiem wielu klisz, które zamiast zwalczać stereotypy, tylko je utrwalają (odnosi się to m.in. i do etniczności, i orientacji seksualnej).
I okej, rozumiem sam pomysł, jaki miała na serię Mindy Kaling ("Życie seksualne studentek" i "Jeszcze nigdy…"). Velmę i jej paczkę chciała przedstawić jako nastolatków z krwi i kości. Bez cenzury i upiększania. Czysty młodzieńczy bunt połączony z typowymi dla "Scooby’ego Doo", lecz nieco mroczniejszymi i idącymi w kierunku gore, kryminalnymi / paranormalnymi zagadkami.
W serialu Velmę Dinkley (Mindy Kaling) dręczą przerażające wizje związane z zaginięciem jej mamy. Dziewczyna nie pogodziła się z tą stratą, czego nie można powiedzieć o jej ojcu. To wszystko zbiega się w czasie z serią morderstw w liceum, do którego uczęszcza tytułowa bohaterka. Bezmózgie cheerleaderki (dosłownie) wypadają z kontenerów na śmieci i szafek szkolnych. Okularnicę podejrzewa się o zabicie swoich koleżanek.
Brzmi ciekawie? Niestety większość widzów musiała obejść się smakiem. Koniec końców "Velma" stała się animowaną wersją "Riverdale", tyle że z wadami serialu Netflixa pomnożonymi przez dwa. Akcja pędzi na łeb na szyję, przez co widz nie jest w stanie zarejestrować i zrozumieć tego, co przed sekundą wydarzyło się na ekranie.
Mogliśmy przewidzieć, że dzieło Kaling będzie pękało w szwach od żartów - w końcu scenarzystka i aktorka z "The Office" długo walczyła w Hollywood o to, by uznano ją za komiczkę równą swoim kolegom po fachu. Nikt natomiast nie spodziewał się, że kawały, jakie usłyszymy z ust bohaterów, będą rzucane zdanie po zdaniu (co tak właściwie nie byłoby problemem, gdyby trzymały jakikolwiek poziom).
Twórczynię skrytykowano za powielanie stereotypu Hinduski, która jest "przegrywem", nienawidzi swojego pochodzenia i próbuje zdobyć popularność, zmieniając swój wygląd. Ten motyw przewija się przez pierwsze odcinki, po czym staje się dość monotonny i jeszcze mniej zabawny niż wcześniej.
Velmy w wydaniu Kaling nie da się lubić - to antybohaterka, podobnie, jak każda inna postać z serialu. Z pierwowzoru geniuszki został jedynie pomarańczowy sweter, czerwona spódniczka tenisowa i okulary z kwadratowymi, grubymi oprawkami. Na siłę można przyznać, że bohaterka jest bystra i pomysłowa, ale całościowo sprowadza się ją do typowego przykładu zbuntowanej nastolatki z narracją à la "nie jestem jak inne dziewczyny".
Daphne (Constance Wu) z miłej laski, która podoba się wszystkim, przeobraziła się w klasyczną "mean girl". W "Scoobym Doo" była przeciwieństwem stereotypowej popularnej uczennicy, która jest ładna i gnębi wyrzutków. W "Velmie" szkolna celebrytka powiela krzywdzący wzorzec, choć z odcinka na odcinek zdaje się przełamywać ten schemat, starając się naprawić relację z ex-kumpelą, czyli Velmą.
Zapomnijcie też o Fredzie (Glenn Howerton), przemiłym blondwłosym Chadzie. Kaling robi z niego istne uosobienie toksycznej męskości i kultury inceli. Chłopak ma branie w szkole, pochodzi z bogatego domu, w którym dominuje turbomęski ojciec (z krzaczastą brodą, o której wielu mogłoby pomarzyć, niskim głosem i kwadratową szczęką), ale sam nie potrafi niczego zrobić. Poza tym ma... alergię na (uwaga) brzydkich ludzi. Szczyt komedii.
Z całej czwórki najprędzej będziemy mogli utożsamić się z Kudłatym (Sam Richardson), który nie ma aż tylu wad, jak pozostali. Jest po prostu zabujaną w Velmie pierdołą.
Mając taki obraz bohaterów serialu, możemy śmiało stwierdzić, że ze "Scoobym Doo" najnowszy tytuł HBO Max ma mało wspólnego. "Velma" chciała wybić się na fali animowanego serialu "Harley Quinn", który konwencją przypomina dzieło Kaling , ale w przeciwieństwie do konkurencji zgarnia rewelacyjne oceny.
Obie produkcje wzięły na warsztat postaci głęboko zakorzenione w popkulturze, z tą jednak różnicą, że historia byłej Jokera - mimo przerysowania - nie odziera komiksowych złoczyńców z ich pierwotnego charakteru. To wciąż te same osoby, aczkolwiek ukazane w krzywym zwierciadle.
Harley Quinn próbuje zerwać z łatką "tej złe", zmagając się w międzyczasie z następstwami rozstania z największym wrogiem Batmana, zaś Poison Ivy, która wciąż nienawidzi ludzkości, uczy się tego, jak ufać innym. W "Velmie" na razie nie zanosi się na to, by egocentryczna główna bohaterka i irytujące postaci poboczne miały zostać pokazane w lepszym świetle.
Zmiany w pochodzeniu etnicznym bohaterów "Velmy" nie mają większego znaczenia dla fabuły i niepotrzebnie zrobiono wokół nich tyle szumu. W żyłach Daphne płynie azjatycka krew, a Kudłaty jest Afroamerykaninem. Kropka. Światła reflektorów skierowane są wyłącznie na Velmę i jej kulturę, a jak już wspomniałam, Hindusi nie zgadzają się z tym, w jaki sposób Kaling ich reprezentuje.
To wspaniała postać, która jest niesamowicie inteligenta. Nie mogę zrozumieć, dlaczego ludzie nie potrafią wyobrazić jej sobie jako kujonki z okropną wadą wzroku, która rozwiązuje zagadki i pochodzi z Indii. Indyjscy nerdzi istnieją.
Jeśli chodzi o wątki poświęcone LGBTQ+, (SPOILER!) już w drugim odcinku Daphne całuje Velmę. Dla części fandomu ta scena będzie kolejnym przykładem łamania kanonu, choć niektórzy fani przewidzieli taki obrót spraw już lata temu. Daphne od dawna nazywano biseksualną ikoną, a o Velmie jako lesbijce rozpisywały się jakiś czas temu media na całym świecie. Pocałunek obu dziewczyn to jedna z lepszych scen w serialu.
Autoironiczne żarty o rasistowskim lub homofobicznym tonie, które od czasu do czasu da się usłyszeć zza ekranu, brak scalającej Tajemniczą Spółkę postaci psa o imieniu Scooby Doo, odcięte kończyny szybujące bez celu z jednego końca kadru do drugiego i stereotypowe postaci - widzowie mieli za co krytykować "Velmę".
Geneza słynnej drużyny została oceniona na 1,4/10 przez publiczność zgromadzoną na portalu IMDb. Sama nie dałabym temu tytułowi aż tak złej noty, bo wychodzę z założenia, że rzadko któremu dziełu da się wystawić pałę. Niemniej "Velma" to bardzo kiepska pozycja gwarantująca odbiorcom nieśmieszny seans i przebodźcowanie.
"Obejrzałem w całości pierwszy odcinek i ani razu się nie zaśmiałem"; "'Velma' nie ma nic poza pogardą dla swojego materiału źródłowego"; "Aktorzy dubbingowi, których zatrudniono do pracy nad tym serialem, to najlepsze, co ma do zaoferowania ta produkcja"; "Ten serial nie jest śmieszny. Jest żałosny i obraźliwy"; Widziałem dwa odcinki. Czułem się tak, jakbym stracił szare komórki" – czytamy w opiniach widzów na portalu IMDb.
Już wiemy, że powstanie drugi sezon "magnum opus" Mindy Kaling. Nieważne, co mówią, ważne, żeby mówili. Szkoda, że w dzisiejszych czasach tak wiele dobrych seriali zostaje anulowanych ze względu na brak wystarczającej liczby widzów. Cyferki mają znaczenie, dlatego, gdybym mogła cofnąć czas, wolałabym wymazać ze swojej pamięci Freda nieumiejącego kroić steka, mizdrzącą się do niego Velmę i chamską dręczycielkę, którą jest Daphne.