– Mniejszy może mniej w stosunku do większego partnera. Zwłaszcza kiedy dużo większy partner zaczyna pokazywać kły. Wtedy opór staje się coraz trudniejszy i momenty, w których szliśmy na kompromis, mogły sprawiać wrażenie, że popełniliśmy błąd – stwierdza poseł Michał Wypij w rozmowie z naTemat. Z wiceprezesem Porozumienia rozmawiamy m.in. o kulisach zerwania koalicji z PiS i zbliżających się wyborach parlamentarnych.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mateusz Przyborowski: Jak pan się odnajduje w Porozumieniu bez przewodnictwa Jarosława Gowina?
Michał Wypij: Byliśmy świadomi konsekwencji, kiedy sprzeciwiliśmy się Prawu i Sprawiedliwości. Wiedzieliśmy, że życie na opozycji, po doświadczeniach współpracy z PiS, będzie trudne. I będzie wymagało poważnych zmian w strategiach politycznych. Problemy Jarosława Gowina tylko przyspieszyły te zmiany.
Po ludzku jest mi przykro, ale wiem, że każdy z nas ma moment i czas w polityce, kiedy może się realizować i wygląda na to, że Jarosław Gowin zrobił, co mógł, a teraz jest czas na pewną zmianę generacyjną. Jestem wdzięczny Jarosławowi Gowinowi za szansę, dużo się od niego nauczyłem – na przykładzie tego, co osiągnął, ale także na przykładzie błędów, które popełnił sam, i które popełniliśmy razem. Teraz, wzbogacony również o jego doświadczenia, myślę, że będę lepszym politykiem.
Liczył pan, że zostanie nowym prezesem Porozumienia?
Nie.
W końcu był pan jednym z najbliższych współpracowników Gowina. Właśnie: jest pan czy był?
Nadal mamy do siebie zaufanie. Rzeczywiście brałem dużo na siebie, żeby odciążyć go jako prezesa partii, także w kontekście medialnym, czyli zderzenia się z machiną propagandową PiS. Współpracowaliśmy i byliśmy blisko, jednak pomysłów, żebym to ja został nowym prezesem Porozumienia, nie było.
Jarosław Gowin, kiedy składał rezygnację, mówił o trudnych kompromisach, które obciążają jego konto i wizerunek. Pana zdaniem słusznie obciążają?
Każdy, kto jest w polityce, musi mieć świadomość, że mniejszy może mniej w stosunku do dużo większego partnera. Zwłaszcza kiedy dużo większy partner zaczyna pokazywać kły. Wtedy opór staje się coraz trudniejszy i momenty, w których szliśmy na kompromis, mogły sprawiać wrażenie, że popełniliśmy błąd.
To znaczy?
Być może powinniśmy stawiać opór wcześniej. I myślę, że w tym kontekście Jarosław Gowin mówił o błędach. Ja mam podobne odczucie, mając świadomość tego, że są sprawy, w których nie można pójść na kompromis. Nigdy. Nawet wiedząc, że idea kompromisu jest szlachetna.
Jednym z największych oczekiwań Polaków przed wyborami w 2015 i 2019 roku była reforma sądów, ale na pewno nie było zgody na ich zawłaszczenie przez władzę, na ich upartyjnienie. Musimy zrobić wszystko, by te błędne decyzje naprawić, a zebrane doświadczenie wykorzystać i nigdy więcej w tego typu sprawach nie iść na kompromis.
Namawialiście Jarosława Gowina do opuszczenia Zjednoczonej Prawicy?
Po sprawie z wyborami kopertowymi złożyłem wniosek na prezydium partii o opuszczenie Zjednoczonej Prawicy i założenie własnego klubu. Zebrałem bodajże 16 podpisów. Uznałem, że to jedyny sposób, aby powstrzymać PiS przed wprowadzaniem autorytarnych wzorców i jedyny sposób na utrzymanie naszego środowiska.
Obawiałem się i tak też się stało, że jeśli takiego ruchu nie wykonamy, to damy czas aparatowi Kaczyńskiego na agresywne rozegranie naszej partii, czyli pozwolimy na to, co już wcześniej zaczęto robić chociażby z Jadwigą Emilewicz (we wrześniu 2020 odeszła z Porozumienia, uzasadniając decyzję coraz częstszą różnicą zdań z politykami Porozumienia, w tym z Jarosławem Gowinem – red.).
Niektórym kolegom zabrakło odwagi, może już wtedy działali na dwa fronty, a ostatecznie Jarosław Gowin postanowił wycofać ten wniosek. Żałuję tego, bo dzisiaj bylibyśmy w zupełnie innym miejscu, ale jest jak jest. Faktycznie po sprawie z wyborami kopertowymi wiedziałem, że nasze drogi z PiS się rozchodzą. Byli gotowi zaryzykować zdrowie Polek i Polaków, by przeprowadzić nielegalne wybory prezydenckie i utrzymać władzę.
Mówi pan, że ma nadzieję być "lepszym politykiem" – rozumiem, że zamierza pan startować w tegorocznych wyborach parlamentarnych?
Nie ukrywam tego, a zwycięstwem Polski z całą pewnością będzie odsunięcie obecnego obozu władzy od wpływów w kraju. Trzecia kadencja PiS będzie prawdziwą katastrofą, zawłaszczeniem wszystkiego, co publiczne. Zdemolowaniem wszystkiego, co jest ważne. Zniszczeniem debaty publicznej. I do tego dopuścić nie można.
Co konkretnie ma pan na myśli?
Moim zdaniem na pewno słaba jest jakość dyskusji publicznej, a media publiczne zgubiły swoją misję i sens. Polska gospodarka, zgodnie z hasłem wyborczym PiS, jest w ruinie – z jednej strony z przyczyn oczywiście niezależnych, na przykład pandemii, ale także z przyczyn, do których obóz władzy jawnie przyłożył rękę. Mam na myśli Polski Ład i chaos podatkowy. Tych sfer, które należy naprawić, jest całe mnóstwo.
Ale są również inne sprawy, które nie dają spać spokojnie. To kwestie podsłuchów, wykorzystywania Pegasusa do inwigilowania opozycji. Wszystko wskazuje na to, że służby dzisiaj, w dobie wojny w Ukrainie, realnego zagrożenia, zajęte są bardziej inwigilacją opozycji niż tym, czym powinny się zająć, czyli gwarancją bezpieczeństwa Polski i Polaków.
Jednocześnie kolejne służby w kraju PiS dostaną kolejne uprawnienia do dalszej inwigilacji i zbierania informacji na temat życia obywateli.
A dzisiaj PiS chce wprowadzić te wzorce – po to, żeby utrzymać władzę. I jeszcze próbują przekonywać, że to służy naszemu bezpieczeństwu. Stawka jest ogromna, bo – powtórzę się – trzecia kadencja dla PiS byłaby prawdziwą tragedią dla Polski, Polaków i wolności.
Czytałem na waszym portalu artykuł o sondażu przeprowadzonym w dziewięciu europejskich państwach, z którego wynika, że to Polacy najgorzej oceniają wolność wyrażania poglądów w swoim kraju. To pokazuje, co będzie wartością tegorocznych wyborów parlamentarnych. Ocena Polaków w tym badaniu jest surowa, ale świadczy też o tym, że jest o co się bić. A o wolność warto się bić.
Portal Olsztyn.com.pl zapytał posła PO Janusza Cichonia, czy Michał Wypij wystartuje w wyborach parlamentarnych z list Koalicji Obywatelskiej. Odpowiedział, że nie ma na ten temat żadnej wiedzy. A jak odpowie Michał Wypij?
Odpowiem, że jestem orędownikiem jednej listy. Listy najmocniejszych nazwisk. Takiej, która realnie powalczy, również na Warmii i Mazurach, o zwycięstwo. Nasze województwo, nasz okręg będzie jednym z tych, który zdecyduje, kto wygra wybory.
W większości okręgów w Polsce mniej więcej znamy już rozkład mandatów, ale są okręgi, w tym nasz, które są strategiczne, bo to są tzw. mandaty przepływowe. Dlatego to musi być lista najbardziej zaangażowanych ludzi, którzy wiedzą, jak wygrywać. Ja wiem, jak wygrywać, chcę wygrać i jestem zmotywowany, by wygrać. Chciałbym, żeby piekielnie mocna lista z Warmii i Mazur przyczyniła się do odebrania władzy Prawu i Sprawiedliwości.
Rozumiem, że rozmowy z politykami opozycji trwają?
Rozmawiam praktycznie ze wszystkimi liderami ugrupowań opozycyjnych w parlamencie i to od dłuższego czasu, na przykład przy okazji planów PiS, by przeprowadzić wybory kopertowe w 2020 roku. Nie mogę wykluczyć żadnego scenariusza i oficjalnie mogę powiedzieć, że nie boję się jednej listy opozycji, co więcej – uważam, że jest to gwarancja zwycięstwa.
O polskich politykach mówi się różnie, więc może nie ma sensu pchać się do Sejmu i lepiej pracować na przykład w samorządzie? Tym bardziej że był pan jakiś czas radnym Olsztyna, a w wyborach na prezydenta stolicy Warmii i Mazur zajął pan trzecie miejsce. Dodajmy, że do Rady Miasta startował pan z listy PiS, w wyborach prezydenckich również był pan popierany przez partię rządzącą.
Ale po tym, jak zostałem radnym, nie znalazłem się w klubie radnych PiS. Nie jest jednak wielką tajemnicą, szczególnie dla mieszkańców Olsztyna, że moje relacje z lokalnymi strukturami PiS były, delikatnie mówiąc, chłodne. Mieliśmy inne spojrzenie na realizację polityki w mieście i po wyborach samorządowych w 2018 roku było to widać gołym okiem. Radni PiS nie popierali moich inicjatyw. Zupełnie tego nie rozumiem i nie chcę współpracować z takimi ludźmi.
Praca w olsztyńskiej Radzie Miasta była dużą nauką i doświadczeniem, które zabrałem do parlamentu. A pierwsze wybory, które przed nami, są właśnie do parlamentu, dlatego teraz skupiam się wyłącznie na nich. Nie wykluczam jednak żadnej opcji, w tym startu w wyborach na prezydenta Olsztyna. Jednak chciałbym to zrobić wspólnie z nowymi ludźmi.
Zgadzam się też z opinią, że powszechna ocena polityków jest, jaka jest, ale to politycy sami się do tego przyczynili. Widzę takich, którzy pracują wyłącznie rok przed wyborami, a potem na trzy lata gdzieś znikają. Podobnie jest w moim okręgu, gdzie przy różnego rodzaju inicjatywach, akcjach charytatywnych, próżno szukać niektórych polityków.
W trakcie trwania kadencji też widać i słychać tylko część z 460. wszystkich posłów, którzy zasiadają w Sejmie. Z Senatem jest tak samo.
To prawda. Z drugiej strony zdarzają się też takie momenty i głosowania, jak chociażby podwyżka uposażenia dla posłów, w których to zaangażowanie jest większe. Pytałem koleżanki i kolegów, jak mogą sami dla siebie przegłosować podwyżki w trakcie pandemii? Takie sytuacje jeszcze bardziej nakręcają niechęć obywateli do parlamentarzystów – nie widać ich między wyborami, ale są bardzo aktywni, kiedy przychodzi głosowanie ws. podwyższenia własnych diet. Niektórym brakuje wyobraźni, a niektórzy są może już po prostu znudzeni tą pracą, stąd tak nikła aktywność.
Nie chcę jednak oceniać innych i chcę mówić tylko za siebie. Obiecałem przed wyborami, że będę walczył o Warmię i Mazury, nawet jeśli oznaczałoby to zderzenie się z moim obozem politycznym.
Niestety, działania blokujące części polityków PiS (w marcu 2021 Michał Wypij i Wojciech Maksymowicz zagrozili, że opuszczą klub PiS, jeśli nie region nie otrzyma pieniędzy – red.) doprowadziły do tego, że Warmia i Mazury tej pomocy nie otrzymały. A, jak wszyscy wiemy, koalicji PiS i Porozumienia już dawno nie ma.
Czy ktoś z kierownictwa partii rządzącej wzywał pana na dywanik przy Nowogrodzkiej po tym, jak nie doszło do wyborów kopertowych?
Duża część posłów PiS przyznawała nam rację ws. wyborów kopertowych czy Polskiego Ładu, ale robili to w kuluarach, nigdy oficjalnie. Ze strachu. My nie baliśmy się przeciwstawić machinie Jarosława Kaczyńskiego, ale dojmujący był strach, który paraliżował ruchy posłów PiS z Warmii i Mazur. Wiele rzeczy można było naprawić, ale właśnie strach czy chęć bycia na listach wyborczych za wszelką cenę powoduje, że ludzie, kolokwialnie mówiąc, miękną.
Oczywiście spotkałem się także z tzw. betonem partyjnym i te opinie były bardzo wrogie i nie nadają się do publikacji. Jednak demokratyczne państwo nie organizuje nielegalnych wyborów, więc ja nie mogłem ich poprzeć. Byłem w tym uczciwy od samego początku do skutecznego końca, ponieważ finalnie zablokowaliśmy te wybory.
A czy to się podobało liderom PiS, prawdę mówiąc jest mi obojętne. Już wtedy było jednak wiadomo, że mój czas w obozie koalicyjnym się kończy. Jeżdżę do pracy komunikacją miejską i słyszałem głosy poparcia także tych mieszkańców Olsztyna, którzy na mnie nie głosowali. I to jest dla mnie najważniejsze, a nie opinia liderów obozu władzy.
Odmówiłem też spotkania w siedzibie PiS przy Nowogrodzkiej. Zostałem zaproszony, ale nie czułem się w obowiązku, by przed kimś tłumaczyć się z tego, że nie popieram nielegalnych wyborów. W pewnym momencie było też chyba jasne dla wszystkich, że jestem nie do kupienia i nawet nie ma sensu do mnie podchodzić z jakimiś propozycjami.
Tak wyglądały mniej więcej tamte dni – w poczuciu strachu i łamania kręgosłupów. Tym bardziej miałem motywację, żeby nie pękać, mimo że kilka osób różnymi kanałami próbowało nacisnąć na mnie i moją rodzinę.
Pana zdaniem koalicja Porozumienia z PiS była błędem?
Wydaje się, że co jakiś czas musimy tych polityków na górze zmieniać i pewne koncepcje odświeżać. Był czas, kiedy można było dobrze służyć Polsce, ale w drugiej kadencji PiS – jestem posłem od 2019 roku, więc nie mogę brać odpowiedzialności za to, co było w latach 2015-2019 – popełniono błędy, o których już panu powiedziałem.
Trzeba z nich wyciągnąć wnioski i myślę, że jest czas na zmiany. Niezależnie od tego, jak bym oceniał okres współpracy z Prawem i Sprawiedliwością. Tak jak powiedziałem – trzecia kadencja dla obecnej władzy oznaczałoby poważne zagrożenie dla wolności.
W 2020 roku, wraz z posłem Wojciechem Maksymowiczem, który wtedy był jeszcze w Porozumieniu i Zjednoczonej Prawicy, zorganizowaliście dwie konferencje prasowe w Olsztynie i zachęcaliście Polaków do głosowania na Andrzeja Dudę. Przekonywaliście, że to "najlepszy prezydent".
Zawiodłem się na Andrzeju Dudzie. Liczyłem, że druga kadencja pana prezydenta będzie kadencją odwagi. Myślałem, że prezydent Duda jest odważniejszy. I tyle mam do powiedzenia na ten temat.
Czy któreś z głosowań ramię w ramię z PiS ciąży na panu w jakiś szczególny sposób?
Tak, 2 mld zł dla telewizji publicznej. Wtedy tłumaczono to inwestycją w ośrodki regionalne – a doskonale wiem, w jakich warunkach muszą pracować ludzie związani z TVP3 Olsztyn. Te warunki urągają jakimkolwiek poważnym standardom. Jednak to, czym ostatecznie dzisiaj jest telewizja publiczna, powoduje, że autentycznie czuję niesmak tamtego głosowania i tego, że uwierzyłem, że te pieniądze trafią do ośrodków regionalnych. Do dzisiaj TVP3 Olsztyn nie ma nowej siedziby, więc czuję się oszukany.
W Porozumieniu nie było dyscypliny głosowań?
Jarosław Gowin nigdy nie wprowadził dyscypliny partyjnej. Nie poparłem podwyżek dla posłów (poseł wstrzymał się od głosu – red.), moje zdanie na temat wyborów kopertowych już pan zna, odmówiłem podpisania wniosku do Trybunału Konstytucyjnego, likwidującego kompromis aborcyjny, odmówiłem podpisania wniosku poparcia dla Bartłomieja Wróblewskiego i nie poparłem go ostatecznie jako kandydata na RPO. Nie poparłem też Lidii Staroń jako kandydatki na to stanowisko, bo uważam, że nie była przygotowania do tej funkcji.
I nigdy Jarosław Gowin nie robił z tego tytułu jakichkolwiek wyrzutów. Za to go szanowałem, bo wiedziałem, że nieraz musiał przyjmować na siebie krytykę Jarosława Kaczyńskiego i aparatu PiS, który wylewał żale, że niektórzy posłowie koalicji, w tym ja, głosowali inaczej niż reszta.
Mówi się, że Porozumienie ma tzw. punkty styczne z programem Polskiego Stronnictwa Ludowego i Polską 2050. Z Platformą Obywatelską również?
Wydaje mi się, że tak. Kiedy pracowałem w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego, a nie byłem jeszcze posłem, zapraszaliśmy parlamentarzystów wszystkich opcji, by przedyskutować pomysły, które proponowaliśmy. Część posłów PSL i PO znałem, zanim zostałem sam posłem i często nasze propozycje spotykały się z poparciem całej izby.
To nie jest zatem tak, że teraz musimy w sposób rewolucyjny zmieniać cały nasz program. Nasz program jest napisany pod interes Polski i wydaje się, że w wielu elementach jest styczny z programami innych ugrupowań opozycyjnych. Z pewnością te elementy będą nas łączyć w przyszłości.
Po wyborach parlamentarnych w 2019 roku wierzył pan, że Porozumienie stanie się na tyle silne, by w kolejnych wystartować samodzielne?
Pamiętam, że moje miejsce na liście do parlamentu nie było pewne do samego końca. To była jedna z nielicznych list w Polsce, która miała aż dwóch kandydatów Porozumienia. Determinacja w negocjacjach sprawiła, że w ostatnim rzucie znalazłem się na ostatnim miejscu ("jedynką" był Wojciech Maksymowicz – red.), które – w przekonaniu PiS – nie daje żadnych szans na zdobycie mandatu.
Okazało się, że wspólnie z prof. Maksymowiczem uzyskaliśmy lepszy wynik niż 18 pozostałych kandydatów PiS. Wtedy myślałem, że jest szansa na rozbudowanie ugrupowania. Moje marzenie nie wytrzymało z agresją i drapieżnością Prawa i Sprawiedliwości.
W wyborach w 2019 roku Porozumienie wprowadziło do Sejmu 19 posłów. Startowaliście z list PiS, ale wydawało się, że możecie stać się naprawdę silnym ugrupowaniem. Tymczasem można odnieść wrażenie, że stoicie u progu tego, co spotkało Nowoczesną, a jeszcze wcześniej Kukiz’15 czy Ruch Palikota.
Brak decyzji o usamodzielnieniu się i wyjściu z klubu PiS zaraz po niedoszłych wyborach kopertowych zdeterminował to miejsce, w którym partia jest obecnie. Ludzie, którzy ją dzisiaj tworzą, stanowią ogromną wartość, zrobili bardzo dobre wyniki w swoich okręgach wyborczych i wiem, że będą stanowić wartość po kolejnych wyborach, ale sądzę, że już pod inną banderą.
Wydaje się, że Porozumienie potrzebuje koalicjanta jak tlenu – od dobrych kilku miesięcy sondaże nie są dla was łaskawe.
Mam poczucie, że osłabiły nas współpraca z PiS i rozdrapanie naszej partii, a poza tym obywatele nie mają szans zapoznać się z nami. Od dwóch lat nie jesteśmy w ogóle zapraszani do mediów publicznych.
Z drugiej strony zdaję sobie sprawę, że sondaże wyborów nie wygrywają, tylko ludzie. A Porozumienie tworzą ludzie, którzy nie dali się kupić i zdobyli miejsce w parlamencie nie dzięki pieniądzom, bo takich nie było, czy dobrym miejscom na liście, bo takich w większości nie mieliśmy, tylko dzięki pracy i zaufaniu mieszkańców swoich okręgów. I to jest ogromnie ważne, bo jeśli chcemy wygrać, to musimy zbierać najsilniejszych ludzi.
Politycy PiS również są przekonani, że wygrają wybory.
To będzie trudna batalia, dlatego potrzebni są mocni ludzie. Nie będzie żadnego odstawiania nogi i obawiam się, że strona rządząca będzie grała nieczysto.
Na przykład?
Wykorzystywanie służb, jawne wykorzystywanie agencji rządowych, mediów publicznych i to w skali dotąd niespotykanej. Mam świadomość, że te wybory nie będą równe. Wiem również, że politycy PiS zupełnie odkleili się od rzeczywistości. Nie rozumieją Polaków, są zamknięci w swoich murach, nie widzą inflacji. Żyją w innym świecie, odrealnionym, w którym uwierzyli we własną propagandę.
Prezydent na pewno nie powinien być osobą, która blokuje jakiekolwiek formy porozumienia i odblokowania pieniędzy unijnych. Jestem przekonany, że uda się naprawić to, co zostało zepsute i podkopało zaufanie do autorytetu państwa. A to zrobiła m.in. nieskuteczna i katastrofalna reforma wymiaru sprawiedliwości. Potrzebni będą mądrzy i doświadczeni ludzie, by naprawić to w sposób systemowy.
W grudniu 2022 roku zagłosował pan za odwołaniem Zbigniewa Ziobry z funkcji ministra sprawiedliwości. Zupełnie inaczej niż w 2020 roku, kiedy to dwukrotnie pomógł pan Prawu i Sprawiedliwości go wybronić.
Sprawą oczywistą było, że kiedy zdecydowaliśmy się na współpracę w ramach koalicji, to nawet w takich trudnych i personalnych głosowaniach broniliśmy konstytucyjnego ministra. Dla mnie, jako posła pierwszej kadencji, było to jedno z trudniejszych głosowań i nawet publicznie wygłaszaliśmy swoje obiekcje.
A dlaczego tym razem zagłosowałem za odwołaniem ministra sprawiedliwości? Agresja polityczna Zbigniewa Ziobry ewoluuje w takim kierunku, że w żaden sposób nie da się jej obronić. To jest działalność antypaństwowa i destrukcyjna dla kraju. Dzisiaj Zbigniew Ziobro szkodzi Polsce i traktuje Polaków jak zakładników swoich licytacji z Mateuszem Morawieckim. Przecież pieniądze z KPO posłużą wszystkim, także wyborcom Zbigniewa Ziobry i PiS.
Jego ostatni list otwarty do prezydenta Dudy doskonale wpisuje się w interesy jego partii. Gdyby Ziobro miał takie samo podejście ws. budżetu państwa, to musiałby go całkowicie odrzucić, ponieważ w dużej mierze jest on oparty na kredycie, czyli długu. Myślę, że interes Polski nie jest priorytetem dla Zbigniewa Ziobry.
Wróćmy do jednego z pierwszych pytań, czyli o start w wyborach parlamentarnych. Na pewno ma pan w głowie: a co, jeśli nie uda się zdobyć mandatu posła w kolejnych wyborach?
Każdy z polityków czy też każdy poważny człowiek ma świadomość, że nie zawsze plan A wychodzi i trzeba mieć plan B. Nie ukrywam jednak, że na razie jestem skupiony na planie A, nie skupiam się na innych planach.
Jest pan muzykiem…
Byłem (śmiech).
Dobrze, był pan muzykiem, a konkretnie założycielem i gitarzystą zespołu punkowego Monolit. Od 2021 jest pan także piłkarzem klubu Leśnik Nowe Ramuki, który występuje obecnie w piłkarskiej klasie B. Z Drużyną Wielkich Serc organizujecie mecze charytatywne na Warmii i Mazurach. Fundacja Wolne Miejsce, w której również pan działa, organizuje od kilku lat Wigilię i Wielkanoc dla samotnych.
Zawód posła wymaga profesjonalizmu i myślę, że obecnie brakuje zawodowych posłów, którzy poważnie podchodzą do swoich zadań. Jednak poseł jest nie tylko od wciskania guzików w Sejmie. Wiem, że jestem coś winien mieszkańcom Olsztyna, ale też mieszkańcom całych Warmii i Mazur – za wynik w wyborach, za który bardzo dziękuję. Spłacam ten swój dług również w działalności charytatywnej. Przywiozłem do Olsztyna ideę Wigilii i Wielkanocy dla osób samotnych, które wcześniej z Mikołajem Rykowskim organizowaliśmy m.in. dla Polaków w Mińsku. To pozwala mi łapać dystans i nie odlatywać.
W Drużynie Wielkich Serc też jest miejsce dla wszystkich, niezależnie od poglądów politycznych czy przynależności partyjnej. Na boisku jesteśmy naprawdę jedną drużyną – graliśmy wspólnie z posłami PiS, PO, Lewicy, Konfederacji. Nikt nam nie odmówił. Nie ma takiej partii, która byłaby ważniejsza od Polski i naszych codziennych spraw.
I tak postrzegam na przykład kwestie związane z sądownictwem – idea reformy jest słuszna, ale przez obecny obóz władzy została absolutnie wypaczona i wykorzystana instrumentalnie do tego, aby te sądy zawłaszczyć.
I tu musi się zapalić czerwona lampka, ponieważ to przywodzi na myśl najgorsze skojarzenia z systemem słusznie minionym. W kraju, który tak dużo zapłacił za to, żeby być narodem wolnym, nie możemy dopuścić do tego, by były wprowadzane putinowskie wzorce.
Tak było chociażby z pieniędzmi dla Warmii i Mazur, które absolutnie nam się należały – i wciąż się należą – za przedłużony okres pandemii. Nie otrzymaliśmy takiego wsparcia jak chociażby bogate gminy górskie. Ostro postawiłem tę sprawę, ale premier Morawiecki odmówił – powiedział, że wówczas zawiśnie na włosku przyszłość koalicji.
Nie zapomnę jednak pewnej sytuacji. Jeden z byłych już posłów Porozumienia, po jednej z wizyt przy Nowogrodzkiej wrócił cały blady i wystraszony. Po czasie dowiedziałem się, że drogę z ulicy Nowogrodzkiej do hotelu sejmowego musiał kilka razy przerywać… Wymiotował.
Jesteśmy chyba jedyną partią, która ma przedstawicieli w parlamencie, a jest totalnie zablokowana w mediach publicznych, co jest złamaniem Ustawy o radiofonii i telewizji. To też pokazuje poziom zawłaszczenia, wcześniej niespotykanego w Polsce.