"Nie opłaca się, ale warto", czyli dla kogo jest legendarny Mercedes G63 AMG
Michał Mańkowski
27 lutego 2023, 13:39·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 27 lutego 2023, 13:39
Jest taki znany cytat: "Są w życiu rzeczy, które warto i są takie, które się opłaca. Nie zawsze to, co warto się opłaca, i nie zawsze to, co się opłaca – warto". Kupowanie takiego samochodu raczej się nie opłaca, ale i tak mimo wszystko dla niektórych będzie warto to zrobić. Jak to jest w końcu z tym Mercedesem klasy G, legendarną "Gelendą", która budzi tyle samo podziwu, co uśmiechu politowania?
Reklama.
Reklama.
Ten cytat Jacka Walkiewicza z wystąpienia na TEDx sprzed paru lat tak jakoś podpasował mi do tego samochodu. Bo Mercedes G63 AMG jest autem absurdalnym. Na pewno się nie opłaca, wielu szyderców (których nie brakuje) powie, że nie warto. A mimo to od lat ma grono zagorzałych fanów i stało się już klasą samą w sobie. Jest jak postać z kreskówki: wyrazista, "jakaś", nie do zapomnienia, zostająca w pamięci i budząca różne emocje.
I choć popularne kioski "Ruchu" znikają z polskich ulic, to nie można tego powiedzieć o tym modelu. Co ma piernik do wiatraka? Ano to, że jednym z najpopularniejszych określeń na Mercedesa klasy G jest właśnie "kiosk" . Przez jego charakterystyczny, kwadratowy kształt.
Dlatego "Gieta" przyciąga, zwłaszcza celebrytów. To akurat nic dziwnego – akurat ich astronomiczna cena nie przeraża, jest to zazwyczaj jedno z wielu aut, bo trudno traktować je jako daily cara. No i przecież chcą się wyróżniać z tłumu oraz podkreślać swój status. A jeśli do czegoś służy G63, to właśnie do tego. Za kierownicą G klasy widywano przecież Annę Lewandowską, Patryka Vegę, Arkadiusza Milika, Wojciecha i Marinę Szczęsnych, rapera Tedego czy podróżniczkę Martynę Wojciechowską. Ludzi sportu, filmu, muzyki i showbiznesu.
Przez kilka dni mieliśmy okazję redakcyjnie przetestować Mercedesa klasy G w topowej wersji G63. Jeśli samo auto jest już absurdalne, to w tej wersji jest to szczyt absurdu. Z drugiej strony, po co w takim aucie rozmieniać się na drobne? Albo grubo, albo wcale. Przecież zdrowy rozsądek i pieniądze w tym przypadku nie grają roli. A to, że tej mocy i tak przez 99 proc. czasu nie wykorzystasz? Nie ma znaczenia, przecież nie po to kupuje się to auto.
Gelenda (od Geländewagen) jest dokładnie taka, jak sobie wyobrażałeś i co o niej słyszałeś. Nie rozczarowuje i potwierdza wszystkie mity – zarówno te pozytywne, jak i te bardziej złośliwe. Czemu? Bo może. Tak naprawdę to auto jedyne w swojej klasie, a tym samym bezkonkurencyjne. Wikipedia niby podaje, że bezpośrednia konkurencja to Jeep Wrangler, Land Rover Defender czy Toyota Land Cruiser, ale bądźmy poważni. Jedyne, co łączy te auta to właściwości terenowe. I na tym podobieństwa się kończą. Zresztą przecież, kto normalny kupuje G klasę dla właściwości terenowych.
Niemniej, tutaj ma solidne podstawy, jest w końcu zbudowany na ramie. Znajomi dziennikarze, którzy byli w niedalekiej przeszłości na wyjeździe prasowym, podczas którego klasy G zabrali w taki najprawdziwszy teren (błotnisty i kamienisty), byli w pozytywnym szoku, jak ta elegancka paniusia tam sobie radzi. Najpierw trzeba jedynie przemóc się, by ją tam zabrać, ale to będzie raczej rzadki widok.
G63 z silnikiem V8 ma niemal 600 koni mechanicznych (585) i do setki rozpędza się w 4,5 sekundy. To surrealistyczne doświadczenie, jak kawał takiego kloca katapultuje się do prędkości 100km/h i robi to w przyjemnym dla ucha akompaniamencie, który w dzisiejszej motoryzacji staje się już coraz większą rzadkością. Wygląda jak rozpędzony nosorożec.
Pierwsze momenty obcowania z tym samochodem są nieco... zaskakujące. Zwłaszcza jak chwilę wcześniej miałeś okazję testować BMW X7. Gigantycznego, przestronnego, ultra wygodnego i nowoczesnego SUV-a. Wiem, że to nie jest porównanie 1:1, ale przeskok był dość brutalny. Zarówno jeśli chodzi o ilość miejsca (i z przodu, i z tyłu, gdzie montowałem też fotelik - tam miejsce ograniczają opcjonalne "tablety" montowane z tyłu przednich foteli), jak i sam system multimedialny. Jest nowocześnie, ale dużo bardziej topornie. Czuć różnicę generacji.
Prawdziwą wielkość klasy G odczujemy jednak dopiero, gdy spojrzymy w górę. Kierowcy i pasażerowie G klasy patrzą góry na wszystkich dookoła dosłownie i w przenośni.
Wsiadanie do środka tego samochodu jest tak wspinaczka, a wysiadanie to dla większości osób raczej wyskakiwanie, dlatego sytuację ratuje lista progowa, która zdecydowanie to ułatwia. Jest wysoka niemal na dwa metry i wjeżdżanie na podziemne parkingi nierzadko odbywa się dosłownie "na żyletki". Złapałem się na tym, że głowę aż odruchowo się pochyla i z duszą na ramieniu się czeka na niepokojący dźwięk zawadzenia dachem o wystające elementy.
Jeśli szukasz ciszy, spokoju i komfortu to nie ten adres. Samo otwieranie i zamykanie samochodu jest jak procedura przeładowywania karabinu. Dosłownie. Dźwięk ryglujących się drzwi to naprawdę głośny "strzał". Na początku irytuje, ale po jakimś czasie dostrzegasz w tym urok.
Więcej czasu zajmuje jednak przyzwyczajenie się do zamykania drzwi. Choć słowo "zamykanie" się jest tutaj pewnym niedopowiedzeniem, bo tymi drzwiami trzeba po prostu bardzo solidnie trzasnąć. Nie zliczę, ile razy w ciągu kilku dni musieliśmy je poprawiać. Cały życie uczymy się, by drzwiami nie walić, a tutaj wręcz musimy to robić.
Przegląd "pola" zza kierownicy jest szeroki. A na wszystko patrzymy zza właściwie pionowej szyby. To kolejna z wielu rzeczy, których doświadczymy w mało którym aucie.
Za kierownicą G63 można poczuć się naprawdę komfortowo. To najnowsza generacja produkowanego od ponad 40 lat modelu, który, choć wizualnie nie zmienił się wcale aż tak bardzo, to technologicznie jest to już zupełnie inne auto. Luksusowe wnętrze, adaptacyjne reflektory matrycowe LED, klimatyczne oświetlenie ambient, skórzane wykończenie i wszystkie wodotryski technologiczne, które można sobie wyobrazić. Niestety często schowane nieco za niezbyt intuicyjnym systemem multimedialnym.
Gdy przyzwyczaicie się do jego gabarytów i zaakceptujecie spory promień skrętu, dostaniecie auto, któremu niestraszne żadne krawężniki, a same manerwy nie są tak trudne, jak mogłyby się wydawać na pierwszy rzut oka. G klasą jeździ się przyjemnie i w cywilizowany sposób i od ciebie zależy, czy chcesz płynąć sobie w trybie Comfort czy odpalić sportowego brutala. Przy dohamowaniach z większych prędkości szybko przypomnicie sobie, co właśnie prowadzicie – kiosk ważący ponad 2,5 tony.
Dobrze, że właściciele G63 nie muszą przejmować się spalaniem i cenami benzyny, bo pewnie zastanowiliby się dwa razy. Wedle starej zasady, spali tyle, ile wlejesz. Po paru dniach "normalnej" jazdy w mieście komputer pokładowy pokazywał spalanie na poziomie 17,5l/100km, ale nie trzeba się mocno natrudzić, zwłaszcza w większych zakresach prędkości, by dorzucić tutaj kolejne 7,5-10l/100km.
Jeśli chodzi o ceny, to generalnie bez miliona nie ma ma co tutaj podchodzić. Podstawową wersję G63 można kupić taniej, ale dodatki, które robią różnicę, realnie szybko sprawią, że na rachunku pojawi się magiczne sześć zer.
Wracając do pytania z początku tekstu – czy się opłaca? Nie bardzo. Czy warto? Na to już każdy musi odpowiedzieć sobie sam. Ale w końcu nie wszystko, co warto, się opłaca. Mercedes G63 to przecież nie tylko samochód, ale bilet wejścia do określonego wizerunku i statusu.