Mówi się, że odwaga ma swoją cenę. Cóż, to samo można powiedzieć o tchórzostwie. Koszt referendum w sprawie aborcji, które chcą przeprowadzić Hołownia i Kosiniak-Kamysz, wyniósłby przynajmniej 71 milionów złotych. Głosowanie – niezależnie od wyniku – miałoby za to zerowy wpływ na to, co robią kobiety. Bardziej sensowne byłoby referendum w sprawie, czy Hołownia i Kosiniak muszą oddać nerkę i kawałek wątroby. Zapraszam do głosowania (sonda poniżej).
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
I’m too old for this shit – ten klasyczny cytat z "Zabójczej broni" był moją pierwszą myślą, gdy liderzy Polski 2050 i Polskiego Stronnictwa Ludowego wśród wspólnych propozycji na pierwsze 100 dni rządów wymienili referendum w sprawie aborcji. Jestem zbyt zmęczona na dyplomację, więc napiszę, jak jest bez owijania w bawełnę.
Wbrew kiepskiej opinii, jaką ma klasa polityczna, politycy – w przeważającej większości – nie są głupi. Głupi nie są też Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak–Kamysz. Wiem, bo z nimi rozmawiałam. To inteligentni faceci, którzy proponują coś bardzo głupiego, bo taki jest ich partyjny interes. Postulat referendum ws. przerywania niechcianej ciąży ma ich odróżnić od Koalicji Obywatelskiej i Lewicy, a także pozwolić uciec od zajęcia jasnego stanowiska. Przy okazji – jak Sasin – wywaliliby w błoto ponad 70 mln zł (w 2015 roku referendum ws. JOW, jak podaje Demagog.org, kosztowało 71 mln 575 tys. 97 zł, a przez ostatnie 8 lat ceny bardzo poszły w górę).
Hołownia i Kosiniak prą do referendum, choć doskonale wiedzą, że – niezależnie od rezultatu – nie miałoby ono żadnego znaczenia dla osób, które zaszły w niechcianą ciążę. Dla Agnieszki z Poznania, Marty z Siedlec i Zofii z Rzeszowa opinia Władysława z Tarnowa czy Szymona z Warszawy jest nieistotna. Zrobią, co chcą.
Spójrzmy na ostatnie trzy dekady. Polki stały się mistrzyniami w omijaniu zakazu aborcji z 1993 roku, a po pseudowyroku Trybunału Kaczyńskiego sprzed ponad dwóch lat, który na życzenie prezesa PiS usunął przesłankę embriopatologiczną, weszły na jeszcze wyższy poziom samopomocy i samoorganizacji (pozdrowienia dla Federy i Aborcji Bez Granic).
Krótko mówiąc, kobiety mają zakaz aborcji tam, gdzie politycy i biskupi ich prawa. ZAKAZ NIE DZIAŁA. Postęp medycyny nam sprzyja. Na wczesnym etapie niechcianą ciążę można przerwać tabletkami we własnym domu – jestem pewna, że Kosiniak–Kamysz jako lekarz doskonale wie, o jaki lek chodzi.
Załóżmy, że Hołownia i Kosiniak–Kamysz dopną swego. Gdyby referendum Polski 2050 i PSL przyniosło jakąś formę zakazu aborcji, kobiety nadal będą robiły to, co chcą. Oczywiście odbywałyby się jakieś punktowe polowania na czarownice (jak w Szczecinie, gdzie organy ścigania Ziobry de facto ukradły dokumentację medyczną znanej ginekolożki i jej pacjentek), a przed sąd ciągane byłyby aktywistki (jak Justyna Wydrzyńska, w sprawie której "ostatecznego rozwiązania" – ciekawy dobór słów – domagają się fanatycy katoliccy przebrani za lekarzy), jednak w skali społeczeństwa nie zmieniłoby się nic – aborcja była, jest i będzie.
W drugą stronę podobnie: referendalna legalizacja pomocy w aborcji (bo przerwanie własnej ciąży jest zgodne z prawem) nie sprawi, że nagle zabieg stanie się automatycznie powszechnie dostępny. Wystarczy spojrzeć na przypadek Irlandii. Oprócz legalnej aborcji potrzebne są jeszcze konkretne rozwiązania, które zagwarantują kobietom pomoc lekarzy (nie mylić z misjonarzami).
Powtórzę: Hołownia i Kosiniak wiedzą, że referendum nic nie zmieni, a jednak odmieniają to słowo przez wszystkie przypadki. Na dodatek sprytnie opakowali je w błyszczący, ale fałszywy papierek "oddania głosu kobietom" (no nie, a do tego łudzą Marka, Pawła i Janusza, że zdecydują o tym, co musi zrobić Joanna, Katarzyna czy Julia).
W praktyce decyzję podejmuje osoba w niechcianej ciąży, nawet w krajach, gdzie kobiety są wtrącane do więzienia za poronienie (Salwador). Prawo natomiast – o ile wybory wygra opozycja i nie dojdzie do radykalnej zmiany układu sił pomiędzy partiami, na co się nie zanosi – będzie zależało głównie od Donalda Tuska. I zarówno Hołownia, jak i Kosiniak-Kamysz, dobrze o tym wiedzą.
Żenujące jest, że w XXI wieku muszę pisać tysięczny tekst na ten temat. I’m too old for this shit.