Bartosz Bereszyński (z prawej) odszedł z Lecha do Legii i w Poznaniu nazywany jest zdrajcą. Podobnie jak kiedyś w Barcelonie Luis Figo (z lewej), który przeszedł do Realu Madryt.
Bartosz Bereszyński (z prawej) odszedł z Lecha do Legii i w Poznaniu nazywany jest zdrajcą. Podobnie jak kiedyś w Barcelonie Luis Figo (z lewej), który przeszedł do Realu Madryt. fot. Shutterstock.com/ Cezary Aszkiełowicz, AG

Judasz. Zdrajca. Tak teraz nazywany jest w Poznaniu Bartosz Bereszyński. Młody piłkarz, który kilka dni temu przeszedł z tamtejszego Lecha do Legii Warszawa. Kluby się nienawidzą i Bereszyński ma teraz problemy. Dostaje setki SMS-ów, które nie nadają się do zacytowania. Ale nie on pierwszy dokonuje podobnego wyboru. I nie pierwszy ma problemy. Przy tego typu historiach był już obrzucany jajkami balkon, był transparent o braku wybaczenia, był nawet świński ryj, który poleciał z trybun na jednym z najsłynniejszych stadionów świata.

REKLAMA
W piątek z Bereszyńskim próbował skontaktować się dziennikarz Weszło.com Tomasz Ćwiąkała. Dostał SMS-a o treści: "Możemy się umówić tak, że jak będę miał chwilę spokoju, to dam panu znać, ok?". Bereszyński nie ma teraz łatwo.
Judasz z osiemnastką
Gdy informacja o transferze stała się jawna, stowarzyszenie kibiców Wiara Lecha umieściło na Facebooku jego zdjęcie, na którym całuje herb klubu z Poznania. I powyżej podpis, jeszcze dosyć łagodny: "Bartosz Bereszyński podpisał kontrakt z Legią. Brak słów". Łagodny w porównaniu z tym, co stowarzyszenie opublikowało kilka godzin później. Kibice poinformowali, że znają już wygląd koszulki, w której Bereszyński będzie występował przy Łazienkowskiej. Poniżej fotka - chłopak, trochę do piłkarza podobny, dookoła kilka osób z zamazanymi twarzami. Chłopak trzyma koszulkę, na niej numer 18 i zamiast nazwiska - "Judasz".
Tak Bartosz Bereszyński strzelał gola dla Lecha:

"Judasz", "zdrajca" - te pojęcia, ale też kilka gorszych, wulgarnych, przewijają się teraz pewnie w setkach SMS-ów, które dostaje. Napisać może w zasadzie każdy, bo na klubowym forum udostępniono jego numer. Wypowiedź piłkarza z sobotniego wywiadu dla Weszło: "Spodziewałem się, że kibice będą mnie darzyć nienawiścią, ale nie pomyślałbym, że nagle wypłynie mój numer. Proszę mi wierzyć - to nie były dziesiątki wiadomości, ale setki! Nie tylko niecenzuralne treści, ale nawet takie, po których mógłbym czuć się zagrożony. Gdyby to były pojedyncze incydenty, to pewnie podałbym te numery do sądu, ale było tego z 250, więc chyba nie ma sensu".
Jak mu podziękowali, to zrobił dobrze, że poszedł do Legii
Z Lecha do Legii odszedł też 1980 roku Mirosław Okoński. Genialny drybler, piłkarz o wielkim talencie, nie do końca wykorzystanym. Ale pamiętany do dzisiaj, bo Liber, w piosence "Czysta gra", śpiewa: "Iść futbolową drogą! Tak jak Okoń wiązać kokardki lewą nogą". Okoń stanął przed problemem o nazwie wojsko. Dziś w rozmowie z naTemat oburza się, gdy używam wyrazu "Judasz": - Nigdy nie byłem żadnym Judaszem. Musiałem iść do wojska, do wyboru miałem wtedy Legię, Zawiszę i Śląsk Wrocław. Zdecydowałem się na tę pierwszą. Nie dam się tak nazywać. Nie można w ten sposób myśleć. Powinno się patrzeć na kwestie piłkarskie - mówi stanowczym głosem w rozmowie z naTemat.
Gdy poruszamy temat Bereszyńskiego, krytycznie odnosi się do klubowych działaczy. - Nie wiem, co oni zrobili. Po prostu nie mam pojęcia. Szkoda słów, proszę pana. Mają chłopaka u siebie. Młodego, zdolnego, perspektywicznego. Wiem, że tam rozeszło się też o kwestie finansowe. Bartek chciał jakoś tam godnie zarabiać, mieć pewne gwarancje, ale ich nie otrzymał. Szkoda mi tego chłopaka. Ale wie pan, co powiem? Jeżeli Lech tak mu podziękował, to młody Bereszyński zrobił dobrze, że poszedł do Legii.
Rzucali jajkami w balkon ... sąsiadki
Cofnijmy się teraz znowu do początku lat 80. Częstochowa, miejscowy Raków podejmuje Legię. Ale nie ma z nią szans, bo ta ma od niedawna w składzie Mirosława Okońskiego . "Okoń" jest najlepszy, nie ma sobie równych. Daje Legii wygraną. Potem wraca do Poznania, podjeżdża pod swoje mieszkanie i… konsternacja. Balkon jest cały obrzsucony jajkami. Tylko że to… balkon sąsiadki. - Biedna kobiecina. Kibice mogli przynajmniej dokładniej sprawdzić, który jest mój - wspomina dzisiaj ze śmiechem. Ale gdy mówi o Bereszyńskim, do śmiechu mu nie jest. - Mam nadzieję, że chłopaka nie spotka nic ze strony kibiców Legii. Że zobaczą, jak gra w piłkę i potraktują go jak swojego. A kibice Lecha też powinni mu z czasem odpuścić - dodaje.
Tak Okoński grał kiedyś w piłkę, tu już za granicą:

Dzwonię do Jakuba Olkiewicza, który na Weszło zajmuje się tematyką kibiców. Pytam, jak w Warszawie zareagują na Bereszyńskiego. - Myślę, że chłopak będzie miał spokój, dopóki nie zacznie pajacować z jakimś całowaniem herbów czy pokazywaniem eLki. Niech po prostu gra i nie wyróżnia się. Jeśli zacznie na siłę podlizywać się kibicom Legii, reakcja może go nieźle zaskoczyć. Kibice szybko wyczuwają fałsz i nieszczerość - opowiada Olkiewicz.
Z jednej strony uspokaja Bereszyńskiego. Z drugiej - przyznaje, że po części rozumie to, co teraz piszą przedstawiciele Wiary Lecha. Ponownie Olkiewicz: - Całowanie herbu to przecież jasny gest, takie pokazanie: "Widzicie, ja kocham wasz klub". No to jak kochasz, patafianie, to dlaczego wybijasz teraz do innego? Do tego znienawidzonego? Gdyby nie to całowanie herbu, lansowanie się na lechitę, Bereszyński pewnie nie miałby takich problemów. Choć z drugiej strony z Lechem jest związany od lat, przez ojca, piłkarza i kibica Kolejorza. Fanatycy kojarzyli go jako "swojego". To skomplikowana sprawa, rozumiem zarówno piłkarza, jak i sfrustrowanych kibiców.
Bereszyński o całowaniu herbu:
w rozmowie z Weszło

To zdjęcie było robione bardzo dawno temu i miałem inne spojrzenie na świat. Cóż… Pocałowałem ten herb, ale nie byłem na tyle dojrzały psychicznie, by myśleć o takich sprawach. Dziś patrzę wyłącznie na swoje dobro. Transfer do Legii to ciężka decyzja, ale też krok do przodu i zdrajcą się nie czuję.


Kibic Legii, pragnie zachować anonimowość: - Mamy na niego bluzgać, bo przychodzi do nas wychowanek Lecha? To będzie raczej okazja do uśmiechu, pośmiania się z tego, że w Poznaniu tak się spinają. Traktujemy to bardziej jako utarcie nosa wrogowi. Zresztą w drugą stronę to działałoby pewnie tak samo.
Chórzysto, nie będziesz legionistą
Swego czasu na Łazienkową trafił Paweł Kaczorowski. Kiedyś grał w Lechu. Kiedyś na stadionie Legii, w barwach klubu z Poznania, zdobył Puchar Polski. A w internecie pojawił się film, jak wraz z kolegami śpiewa "Legła, legła Warszawa". A potem pewną pieśń o Legii, zaczynającą się od słów "Bo w nienawiści do tej drużyny, tak wychowano, wychowano nas". Gdy do tej drużyny już trafił i wybiegł na murawę, na stadionie mógł zobaczyć transparent. Dość jednoznaczny: "Chórzysto, nigdy nie będziesz legionistą". W jego stronę leciały też gumowe kaczki, a stadion skandował: "Kaczorowski! Co? Ty kur..!".
Paweł Kaczorowski śpiewa o Legii:

Z Pawłem miałem okazję parę miesięcy temu rozmawiać przy okazji meczu Lech - Legia. "Jestem osobą, która nie żałuje żadnych podjętych w swoim życiu decyzji. Niech pan to wyraźnie napisze" - tłumaczył mi, gdy zapytałem o tamte zdarzenia. I w innym miejscu, inny fragment wywiadu: "To właśnie jest żenujące. Tego nie mogę zrozumieć. Że ja zostałem zapamiętany jako piłkarz, w którego stronę ktoś coś mało fajnego krzyczał".
Jeszcze raz anonimowy rozmówca - kibic Legii: Bereszyński na pewno uniknie losu Kaczorowskiego. W końcu nic złego na nasz klub nie mówił.
Bóg wybacza, kibice nigdy
Inna historia, ale też łącząca Lecha z Legią, to Jerzy Podbrożny. Popularny "Gumiś" w Lechu był gwiazdą, ulubieńcem kibiców. W Poznaniu zdobywał mistrzostwo, zostawał też królem strzelców. I nagle informacja, dla wielu szokująca, że trafił do Legii. Grozili mu wszyscy, nawet starsi kibice. Swego czasu znalazł swoje auto całe wymalowane czerwoną farbą. Gdy z kolegami z Legii przyjechał na stadion Lecha, mógł zerknąć na trybuny i przeczytać: "Podbrożny. Bóg wybacza, kibice nigdy".
Większość kibiców Legii nie wybaczyła jak dotąd Maciejowi Szczęsnemu. To jego nazwisko wymieniane jest do dzisiaj najczęściej w specjalnej rubryce "Naszej Legii", gdy pyta się ludzi o piłkarza, który nigdy nie powinien występować w tym klubie. Szczęsny podczas swojej kariery obskoczył cztery czołowe polskie kluby. Pierwsze sukcesy odnosił w Legii, potem były kolejno Widzew, Wisła i Polonia Warszawa. Jako jedyny piłkarz w historii zdobywał mistrzostwo z czterema różnymi klubami. Jednak zwłaszcza ta pierwsza przeprowadzka, z Warszawy do Łodzi, budziła kontrowersje.
Rzucali cegłą w żonę, ale na "Żylecie" nie chcieli się bić
Szczęsny ma dwóch synów, oprócz Wojtka jest też Jan, który dzisiaj gra w klubie z Radości. Gdy ich tata odszedł do Widzewa, nie mieli w szkole łatwo. Sam Maciej Szczęsny odniósł się do tamtych wydarzeń w rozmowie z "Playboyem". Fragment wywiadu: "Najbardziej mgłą wkurwienia zachodziły mi oczy, gdy ktoś krzywdził bądź usiłował krzywdzić moich bliskich. Koledzy, często najlepsi kumple moich dzieciaków, kopali je po tyłkach tylko dlatego, że nazywają się "Szczęsny". Ktoś tego braku szacunku nauczył ich w domu. Kibice rzucali też cegłą w żonę".
Co zrobił Szczęsny? Zachował się jak kozak. Zagrał mecz w barwach Widzewa. A następnego dnia wybrał się na Żyletę. Zasiadł wśród najbardziej zagorzałych kibiców Legii, którzy go od razu poznali. "Czekałem na chętnych" - tłumaczył. Ale chętnych nie było. Owszem, powstał lekki szmer, lekkie ożywienie, ale żaden z kibiców nie zamierzał sobie całej sytuacji ze Szczęsnym "tłumaczyć".
Maciej Szczęsny
w rozmowie z Playboyem:

Pojawiłem się tam mniej więcej po trzech miesiącach grania w Widzewie i prawie do końca sezonu miałem spokój. Prawie, bo gorąco zrobiło się po pamiętnym meczu Legia-Widzew 2:3. Kilku chłopców z BOR-u musiało spędzić noc pod oknami warszawskiego mieszkania Szczęsnych. Zawdzięczam to ówczesnemu ministrowi spraw wewnętrznych – Leszkowi Millerowi. Po meczu zadzwoniłem do Pawelca (Andrzeja – ówczesnego prezesa Widzewa – przyp. aut.) i powiedziałem, że chcę jechać z chłopakami do Łodzi, by świętować mistrzostwo Polski, ale kobita zostaje, a są sygnały, że paru debili chce wysadzić nasze mieszkanie w powietrze. Rozmowę usłyszał Leszek Miller i od razu powiedział: „Panie Maćku, pan się nie boi. Poproszę tylko o adres. I niech pan powie kobicie, żeby wpuściła czasem chłopaków na siusiu. A jak poczuje się bezpiecznie, to niech ich zwolni”. Przez następne dwie doby pojawiały się wycieczki krewkich legionistów. W końcu jednak odpuścili. Nikt nie zaryzykował starcia z Borowikami (śmiech). CZYTAJ WIĘCEJ


Świński ryj w Barcelonie
Tego rodzaju przypadki to nie tylko polska domena. Weźmy dwa słynne europejskie przykłady. Świński ryj kojarzy nam się dzisiaj głównie z Januszem Palikotem, który przyniósł go do studia TVN24, by zaprotestować przeciwko działalności PZPN. Kibice piłkarscy w Hiszpanii mieliby inne skojarzenie.
Stadion Camp Nou. Cały świat patrzy, bo Barcelona gra u siebie z Realem Madryt. Goście mają rzut rożny, zamierza go wykonać prawy pomocnik. I właśnie w jego stronę leci świński ryj. Na oczach milionów. Czemu? Bo to Luis Figo - Portugalczyk, który jeszcze niedawno był idolem barcelońskich kibiców. Figo, w którego stronę na Camp Nou leciał nie tylko ryj. Leciały też butelki albo monety.
Figo i świński ryj na Camp Nou:

Chelsea, Chelsea kiss ma arse...
Pieniądze - to częsty argument, który przemawia do piłkarzy na całym świecie. I skłania ich, by odejść do innego klubu. Nawet znienawidzonego. Skrajny przykład to Ashley Cole, który był gwiazdą Arsenalu. Ale Arsenal to klub, w którym raczej nie miał co liczyć na zdobywanie trofeów. Klub dobry, grający zwłaszcza wtedy bardzo ładnie w piłkę, ale zarazem taki, któremu zawsze czegoś brakuje. I właśnie Cole dał się skusił miliardom Romana Abramovicha. Odszedł do Chelsea.
O tym, jakie są relacje między klubami, mogłem się przekonać, będąc w 2005 roku w Londynie. Basen, kolejka przed wejściem. Mały, na oko 4-5 letni chłopiec, obok niego ojciec. I dzieciak, mający na sobie koszulkę Arsenalu, śpiewa, parafrazując hymn lokalnego rywala: "Chelsea, Chelsea kiss my arse". W oryginale jest "is the best".
Dziś kibice Arsenalu inaczej wymawiają imię lewego obrońcy. Mówią, że u nich kiedyś grał Cashley Cole. Taki gość, dla którego najważniejsza była mamona.
Dla Bereszyńskiego pieniądze też były ważne. Ale to tylko jeden z elementów. Liczyły się też możliwości rozwoju. Fakt, że Legia stawia w ostatnim czasie na młodzież i z Bereszyńskim wiąże duże nadzieje. I że go naprawdę chciała u siebie. Na koniec Okoński: - Co miał ten chłopak zrobić? No co? Mogę pana zapewnić, że chciał zostać w Lechu. Ale Lech go nie chciał u siebie. Wybrał właściwie, a działacze popełnili duży błąd i jeszcze go pożałują. Na przykład, gdy ich Lech przyjedzie teraz na Legię.