Cezary Gmyz broni lustrowania matki sędziego Igora Tulei i lustruje się sam. Pisze, że miał dziadka w Afrika Korps i nie widzi powodu, by ukrywać przeszłość swojej rodziny.
Cezary Gmyz broni lustrowania matki sędziego Igora Tulei i lustruje się sam. Pisze, że miał dziadka w Afrika Korps i nie widzi powodu, by ukrywać przeszłość swojej rodziny. Fot. Przemek Wierzchowski / Agencja Gazeta

Wygląda na to, że Cezary Gmyz przejął się krytyką, która spadła na niego po artykule, w którym lustrował matkę sędziego Igora Tulei. Dziennikarz odpiera zarzuty i przekonuje, że grzebanie w życiorysach to nic złego. I dla przykładu lustruje się sam, dzięki czemu dowiadujemy się, że jego dziadek służył w Afrika Korps.

REKLAMA
Cezary Gmyz na łamach strony niezalezna.pl pisze, że zajmowanie się osobami publicznymi oraz ich rodzinami nie jest niczym nadzwyczajnym. Zwłaszcza w większości krajów o "ugruntowanej demokracji". Dla potwierdzenia swoich racji przytacza kilka przykładów, gdzie media dokładnie lustrowały polityków: Barack Obama, prezydent Niemiec Joachim Gauck, Angela Merkel czy francuski prezydent Francois Mitterand.

Zobacz też: Gmyz zarzuca Tulei, że jego matka pracowała w SB. Dlaczego [Waszym zdaniem] prawica ciągle grzebie w przeszłości?
Zapomina jednak, że np. w przypadku Obamy było to działanie wymierzone w osiągnięcie stricte politycznego celu. Przeglądanie hawajskiego aktu urodzenia prezydenta USA było mocno wspierane przez miliardera Donalda Trumpa, który – lekko mówiąc – nie przepada za prezydentem Obamą.

W Polsce po roku 1980 wielu naszym rodakom, może nawet większości, wmówiono, że badanie życiorysów osób publicznych i ich bliskich jest fuj. Nic dziwnego. Wielu z tych, którzy promowali politykę niepamięci i hasło „wybierzmy przyszłość”, miało powody, by się obawiać przypominania przeszłości ich lub ich bliskich. CZYTAJ WIĘCEJ

źródło: niezalezna.pl

I broni się dalej, pisząc, że podobnego oburzenia nie było przecież, gdy lustrowaniem zajmowali się kto inny (nie prawica).

Nie słychać było też wycia oburzenia salonu, kiedy Lech Wałęsa, chcąc dowalić prof. Sławomirowi Cenckiewiczowi, regularnie przypominał o jego dziadku z SB. CZYTAJ WIĘCEJ


źródło: niezalezna.pl

Gmyz przypomina także o głośnej sprawie dziadka z Wehrmachtu Donalda Tuska i zdradza, że sam nie ma problemu z mówieniem o przeszłości swojej rodziny. W taki oto sposób dowiadujemy się, że Cezary Gmyz miał dziadka w Wehrmachcie, a dokładniej w Afrika Korps, skąd później uciekł do armii generała Andersa. Dziennikarz pisze, że dziadek zmarł na wiele lat przed jego urodzinami, ale on sam "nie widzi powodu, by ukrywać przeszłość swojej rodziny".
Skąd w ogóle te całe życiorysowe zamieszanie? W zeszłym tygodniu Gmyz opublikował tekst, w którym "rozprawia" się z życiorysem sędziego Igora Tulei. Dowiadujemy się, że pochodzi z tzw. "rodziny resortowej", a jego matka przez kilkanaście lat pracowała jako funkcjonariuszka Służby Bezpieczeństwa i zajmowała się m.in. inwigilacją opozycji i dyplomatów.
Kontrowersje budzi fakt, że Igor Tuleya w swojej pracy orzeka także w sprawach lustracyjnych. Tekst informuje, że skoro jego matka pracowała w SB to istnieją uzasadnione wątpliwości, że sędzia nie będzie dostatecznie obiektywny w procesach lustracyjnych. Co zrobić w takim wypadku? Oczywiście najlepiej go od nich odsunąć. Sprawa wywołała wręcz gigantyczne oburzenie, czego daliście wyraz w komentarzach pod tekstem. Tomasz Lis na swoim blogu pisał wtedy, że prawica lubi grzebać w przeszłości przez "bolszewicką mentalność".
źródło: niezalezna.pl