
Wygląda na to, że Cezary Gmyz przejął się krytyką, która spadła na niego po artykule, w którym lustrował matkę sędziego Igora Tulei. Dziennikarz odpiera zarzuty i przekonuje, że grzebanie w życiorysach to nic złego. I dla przykładu lustruje się sam, dzięki czemu dowiadujemy się, że jego dziadek służył w Afrika Korps.
Zobacz też: Gmyz zarzuca Tulei, że jego matka pracowała w SB. Dlaczego [Waszym zdaniem] prawica ciągle grzebie w przeszłości?
W Polsce po roku 1980 wielu naszym rodakom, może nawet większości, wmówiono, że badanie życiorysów osób publicznych i ich bliskich jest fuj. Nic dziwnego. Wielu z tych, którzy promowali politykę niepamięci i hasło „wybierzmy przyszłość”, miało powody, by się obawiać przypominania przeszłości ich lub ich bliskich. CZYTAJ WIĘCEJ
I broni się dalej, pisząc, że podobnego oburzenia nie było przecież, gdy lustrowaniem zajmowali się kto inny (nie prawica).
Nie słychać było też wycia oburzenia salonu, kiedy Lech Wałęsa, chcąc dowalić prof. Sławomirowi Cenckiewiczowi, regularnie przypominał o jego dziadku z SB. CZYTAJ WIĘCEJ
Gmyz przypomina także o głośnej sprawie dziadka z Wehrmachtu Donalda Tuska i zdradza, że sam nie ma problemu z mówieniem o przeszłości swojej rodziny. W taki oto sposób dowiadujemy się, że Cezary Gmyz miał dziadka w Wehrmachcie, a dokładniej w Afrika Korps, skąd później uciekł do armii generała Andersa. Dziennikarz pisze, że dziadek zmarł na wiele lat przed jego urodzinami, ale on sam "nie widzi powodu, by ukrywać przeszłość swojej rodziny".

