Rocznie z powodu przemocy w Polsce ginie nawet 30 dzieci. Są kraje, w których ta liczba wynosi zero
redakcja naTemat
10 maja 2023, 16:36·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 10 maja 2023, 16:36
Szkoła twierdzi, że nie miała powodów, żeby zaniepokoić się bezpieczeństwem Kamila z Częstochowy, choć nauczyciele wiedzieli, że chłopiec ma złamaną rękę i jest poparzony. Jak twierdzi dr Anna Krawczak z fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, to wina nie tyle placówki, ile tego, że nie ma w Polsce odpowiedniej polityki przeciwdziałania przemocy wśród dzieci.
Do sieci trafiły zdjęcia chłopca ze szkoły, na których widać, że dziecko miało w marcu złamaną rękę, rozbitą wargę i sińce na twarzy. W takim stanie dziecko trafiło do szkoły.
Z informacji, które przekazało PAP śląskie kuratorium, wynika, że nauczycieli zaniepokoił stan dziecka, ale wszystko, co zrobiono, to skontaktowano się z matką i nakazano jej zaprowadzenie chłopca do lekarza. Kobieta wyjaśniła, że Kamil miał się potknąć o próg, czego wynikiem było złamanie. Później poinformowała, że synowi założono gips.
Z informacji przekazanych w kuratorskim raporcie wynika, że szkoła nie miała prawa wiedzieć, że dziecko jest maltretowane, bo inne okoliczności na to nie wskazywały. Nie potraktowano jako zaniechania również tego, że w momencie, gdy nauczyciel dowiedział się, że dziecko jest oparzone, nie podjął żadnych zewnętrznych działań. Nauczyciel co prawda znów nakazał matce wizytę u lekarza i dopytywał o stan zdrowia Kamila w SMS-ie, ale nie ma żadnych informacji, by powiadomił inne służby, w tym np. MOPS, pod który podlegała rodzina dziecka.
Dzieci zdane wyłącznie na rodziców
Jak zaznacza dr Anna Krawczak z fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę", w Polsce żadna instytucja, która pracuje z dziećmi, a więc szkoły, ale też ośrodki sportowe, kluby młodzieżowe i wiele innych miejsc nie mają odgórnie narzuconych polityk ochrony dzieci, w związku z którymi musiałyby podejmować określone działania. Chodzi o szereg postępowań, które byłyby odgórnie nałożone na takie instytucje w sytuacjach ewentualnego zagrożenia.
– Oczywiście są instytucje, które wprowadziły takie polityki, ale jest to wyłącznie działanie fakultatywne. Nie ma jednak żadnych odgórnych wytycznych, które krok po kroku wskazywałyby, co dana placówka ma zrobić w określonej sytuacji – tłumaczy ekspertka.
Jak dodaje, w Polsce jedynym "urzędem", który dedykowany jest sprawom dzieci, jest biuro Rzecznika Praw Dziecka.
Dziecko nie jest własnością dorosłego
Jak podkreśla ekspertka, Polska nie tylko jest jednym z niewielu krajów Europy, które nie mają takich polityk, ale prawo nadal mówi o "władzy rodzicielskiej", a nie np. o "odpowiedzialności rodzicielskiej".
– Oznacza to, że dziecko w świetle prawa jest traktowane jako biologiczna, ruchoma własność rodziców. Tymczasem dziecko należy traktować jako człowieka, z jego prawami. Dziecko oczywiście jest jednostką zależną od dorosłych, ale to nie oznacza, że zakres władzy rodziców jest nieograniczony. Gdyby to się zmieniło, nie mówiłoby się wówczas o "odbieraniu dzieci rodzicom", lecz o "zabezpieczaniu dzieci", lub "zabezpieczaniu ich praw" – tłumaczy dr Anna Krawczak.
Co się powinno zmienić, żeby nie dochodziło do śmierci dzieci z rąk rodziców?
Choć sytuacja Kamila wstrząsnęła opinią publiczną, jego przypadek nie jest odosobniony. Dr Krawczak zaznacza, że według szacunków Fundacji "Dajemy Dzieciom Siłę" rocznie w Polsce dochodzi do około 30 sytuacji, w których dziecko umiera w wyniku krzywdzenia przez dorosłych. Czy tym śmierciom da się zapobiec?
Dowodem na to, że się da, jest przypadek Wielkiej Brytanii, w której wprowadzono politykę serious case review. To działanie polegające na analitycznym przejrzeniu sprawy śmierci dziecka przez niezależną grupę ekspertów. Ci badają ją krok po kroku, wyłapują luki systemowe, a to z kolei prowadzi do takich zmian w prawie, by do kolejnych takich przypadków nigdy więcej nie doszło.
– Dzięki wprowadzeniu polityki serious case review liczba przypadków śmierci dzieci spowodowanej nadużyciem lub zaniedbaniem ze strony opiekunów spadła o 90 proc. – wyjaśnia dr Anna Krawczak.
Innym przykładem jest Norwegia, której prawo wzbudzało swego czasu szczególne kontrowersje wśród Polaków. Do mediów spływały informacje, że dzieci zabierane są tam polskim rodzinom np. dlatego, że "rodzic dał dziecku klapsa".
– Ostatni raz sprawdzałam statystyki norweskie dotyczące krzywdzenia dzieci ze skutkiem śmiertelnym dwa lata temu. Wówczas liczba takich przypadków wynosiła zero. Jednocześnie w Europejskim Trybunale Praw człowieka jest najwięcej rozstrzygnięć na niekorzyść norweskiego systemu z artykułu dotyczącego życia prywatnego. Ocenę tego pozostawiam więc do samodzielnej oceny – wskazuje dr Anna Krawczak.
Ochrona dzieci w Polsce się zmieni? Czarnek odpowiedział
– Trzeba zapytać, dlaczego opieka społeczna podległa prezydentowi Matyjaszczykowi, będąc na miejscu w mieszkaniu, nie zareagowała na to, że Kamilek poparzony, ale nie herbatą, tylko bestialsko przez ojca, nie otrzymał opieki ze strony służb miejskich Częstochowy – powiedział.
Jak dodał, "system sam nie działa". – Działa przez ludzi. Ludzie, którzy wykonują swoje obowiązki w systemie, muszą je realizować. Dlaczego doszło do tego, że na konkretnym etapie człowiek nie zadziałał, to muszą wyjaśnić służby – wskazał minister.