Po czterech latach powrócił nasz ulubiony serial fiction. Mamy pięć nowych odcinków "Czarnego lustra", a w nich: imponującą obsadę, zjawiska nadprzyrodzone, kosmos, zamianę ciał, paparazzi, true crime, a nawet satyrę na samego Netfliksa. Rezultat? Jest dobrze, ale mogło być lepiej. Przede wszystkim jest jednak inaczej, bo Charlie Brooker, twórca "Black Mirror", postanowił poeksperymentować. Z różnym skutkiem. Spokojnie, recenzja bez spoilerów.
Ocena redakcji:
3.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
15 czerwca na Netfliksie zadebiutował 6. sezon "Black Mirror", cztery lata po ostatnim sezonie
Pięć nowych odcinków "Czarnego lustra" to: "Joan jest okropna", "Loch Henry", "Beyond The Sea", "Mazey Day" i "Demon 79"
W obsadzie znaleźli się m.in. Salma Hayek, Aaron Paul, Ben Barnes, Himesh Patel, Josh Hartnett, Kate Mara, Michael Cera, Rory Culkin, Zazie Beetz i Daniem Portman
Jak wypadł nowy sezon antologii Netfliksa? Oto recenzja 6. sezonu "Czarnego lustra"
"Black Mirror" zadebiutowało w 2011 roku (12 lat temu!) na antenie brytyjskiej stacji Channel 4. O antologii Charliego Brookera szybko stało się głośno, a gdy w 2015 roku prawa do niej zakupił Netflix, stała się globalnym hitem. Hitem, który nie raz przerażał i "rył banię", bo dystopijny i satyryczny serial pokazuje wizję bliskiej przyszłości albo alternatywnej rzeczywistości: zazwyczaj mroczną, niewesołą i... prawdopodobną.
Szósty sezon "Black Mirror" wleciał już na Netfliksa i niewątpliwie znowu będzie przebojem. Zwłaszcza że Brooker i platforma VOD postanowili zrobić go z przytupem, o czym świadczy już sama imponująca obsada.
A w niej: Aaron Paul, Anjana Vasan, Annie Murphy, Auden Thornton, Ben Barnes, Clara Rugaard, Daniel Portman, Danny Ramirez, Himesh Patel, John Hannah, Josh Hartnett, Kate Mara, Michael Cera, Monica Dolan, Myha’la Herrold, Paapa Essiedu, Rob Delaney, Rory Culkin, Salma Hayek Pinault, Samuel Blenkin i Zazie Beetz. Czyli serio nieźle.
Netflix zapowiadał, że nowy sezon "jest najbardziej niepokojący, nietypowy i nieprzewidywalny". Ale jak wyszło w praktyce? Czy "Czarne lustro" dalej trzyma poziom? A może czas się już pożegnać?
O czym jest szósty sezon "Black Mirror"? Każdy odcinek to oddzielna historia
Nowych odcinków jest pięć, a wszystkie różnią się czasem trwania (od 40 do około 80 minut). Każdy jest zupełnie inny (scenariusz wszystkich epizdów napisał Charlie Brooker, w piątym pomogła mu Bisha K. Ali): nie tylko w kwestii poruszanego tematu i opowiadanej historii, ale również gatunku. Tych jest tutaj sporo: dramat, satyra, kryminał, horror, science-fiction.
Sezon otwiera "Joan jest okropna" (reż. Ally Pankiw), w którym tytułowa Joan (Annie Murphy) odkrywa, że popularna platforma streamingowa Streamberry nadaje serial, który jest... adaptacją jej życia. Do tego ją samą gra Salma Hayek. Kobiecie wcale nie podoba się to, co widzi, bo widzi wszystko: SMS-y, sesje z psychoterapeutą, wpadki, własne wady. To wcale nie jest produkcja, w której bohaterka przedstawiona jest... jako bohaterka właśnie – twórcy wolą to, co Joan się nie udaje od jej sukcesów.
Jak możemy się spodziewać, Streamberry niszczy Joan reputację, relacje i życie. Tak, zgadliście, Streamberry przypomina Netfliksa, który wbija szpilkę i sobie, i innych platformom VOD, które żerują na nas, widzach. Ale wbija ją też i nam, bo przecież kochamy podglądactwo, o czym świadczy już sama popularność wszystkich reality shows w stylu "Love Island" czy "Love Never Lies". Czy sami nie obejrzelibyśmy serialu o Bogu ducha winnym człowieku? No właśnie.
Odcinek porusza też inne kwestie. Sztuczna inteligencja, algorytmy, nacisk na wyświetlenia kosztem jakości, degradowana świętość kina – dużo tego. Może za dużo? "Joan jest okropna" nie jest najlepszym odcinkiem sezonu: nie "ryje nam bani", a zakończenie wydaje się nieco na wyrost, ale ogląda się go naprawdę nieźle. Zresztą w social mediach najwięcej pisze się właśnie o nim, a to o czym świadczy. Plus Hayek i Murphy są doskonałe, szczególnie w duecie.
Drugi odcinek to "Loch Henry" (reż. Sam Miller), który od "Joan jest okropna" jest znacznie lepszy i spokojnie plasuje się w czołówce najlepszych epizodów szóstego sezonu. To historia młodej pary (Samuel Blenkin i Myha'la Herrold), która jedzie do sennego szkockiego miasteczka, aby nakręcić dokument przyrodniczy. Tyle że gdy odkrywają lokalną kryminalną tajemnicę, postanawiają skupić się właśnie na niej, co... nie będzie dobrą decyzją.
"Loch Henry" nawiązuje do współczesnej obsesji na punkcie true crime, która nie zawsze jest zdrowa. Tak samo jak etyczna, bo czy twórcy kryminalnych hitów o prawdziwych historiach nie eksploatują ludzkich tragedii (jak zarzucano chociażby przebojowi Netfliksa o Jeffreyu Dahmerze)? Czy naprawdę poznajemy prawdę, czy raczej jej atrakcyjną wizję skrojoną pod wysoką oglądalność?
Nie ma tutaj zaawansowanej technologii, ale epizod daje sporo do przemyślenia fanom gatunku i jest naprawdę niezłą zabawą (chociaż zależy, co dla kogo jest zabawą, bo jest naprawdę przerażający) z mrocznym klimatem. Niestety przewidywalną. Zakończenie jest antyklimatyczne, a szkoda, bo "Loch Henry" mogłoby być jeszcze lepsze.
Najlepszy i... najgorszy odcinek szóstego sezonu "Black Mirror"?
Kolejny jest "Beyond The Sea" (reż. John Crowley). Tutaj mamy alternatywną przeszłość: 1969 rok, Kosmos. Dwóch astronautów, którzy podczas misji kosmicznej mogą przesyłać swoją świadomość do robotów-replik i w ten sposób "odwiedzać" bliskich, doświadczają tragedii. Podejmą więc decyzję, która będzie miała poważne konsekwencje.
Trzeci odcinek to historia o ludziach, a w tym "Black Mirror" jest paradoksalnie najlepszy. To nie opowieść o technologii (chociaż mamy tutaj zamianę ciał), ale o złamanym sercu, stracie, skomplikowanych relacjach międzyludzkich, toksycznej męskości, udomowionej kobiecości z lat 60. XX wieku, a przede wszystkim małżeństwie z problemami.
To bez wątpienia najlepszy epizod szóstego sezonu. Poruszający, emocjonalny, łamie serce, chociaż zakończenie... jest średnie, a zwrot akcji wydaje się niepotrzebny. Ale to, co wyprawiają aktorzy, Aaron Paul (który gra dwie osoby!) i doskonała Kate Mara naprawdę zasługuje na Emmy (a i Josh Hartnett jest świetny).
Był odcinek najlepszy, to teraz najsłabszy: "Mazey Day" (reż. Uta Briesewitz), w którym jedyną technologią jest obiektyw aparatu. Wracamy w nim do 2006 roku, w którym fotografująca gwiazdy paparazzo (Zazie Beetz) podąża za zaginioną celebrytką (Clara Rugaard).
Zapłata za zdjęcie będzie pokaźna, dlatego bohaterka będzie gotowa na wszystko. Nawet na stalking. Tak jak w "Loch Henry" (chociaż z innych powodów, bo tam: dotarcie do prawdy, tu: pieniądze) bohaterka nie potrafi powiedzieć "stop", chociaż doskonale wie, że posuwa się za daleko i jest zwyczajnym pasożytem.
Miała być satyra na paparazzi i celebrycką kulturę, ale Mazey Day to niestety nie wyszło. Dlaczego? Głównie przez głupi zwrot akcji (Brooker za bardzo je kocha, a te nie zawsze są potrzebne, co ten sezon doskonale udowadnia). Rezultatem jest mały koszmarek, który nic nie wnosi i o którym chce się szybko zapomnieć.
Szósty sezon "Czarnego lustra" zamyka "Demon 79" (reż. Toby Haynes), który znowu dzieje się w przeszłości, w 1979 roku. Tym razem to horror, w którym sprzedawczyni z Północnej Anglii (Anjana Vasan) jest zmuszona połączyć siły z kreaturą z piekła rodem (Paapa Essiedu), aby zapobiec końcowi świata. Czytaj: musi zrobić coś strasznego.
To mocny odcinek: dla widzów lubiących się bać, ale i dla tych, którzy lubią etyczne rozważania. Jego największą zaletą jest jednak kontekst, bo rzecz dzieje się w Wielkiej Brytanii za rządów Margaret Thatcher, kiedy nasila się rasistowska i faszystowska polityka. A tak się składa, że nasza sprzedawczyni ma brązową skórę i będzie miała już dość swoich mało tolerancyjnych sąsiadów z okolicy.
"Demon 79" to naprawdę niezły epizod, chociaż za długi (79 minut), więc niektórym zwyczajnie może się dłużyć. Klimat lat 70. i genialny duet Vasan i Essiedu to jednak rekompensują, podobnie jak zakończenie, które jest oryginalne i (w końcu!) nie rozczarowuje. A przy okazji daje widzowi nadzieję, co w "Czarnym lustrze" – które lubi nas dołować – nie jest wcale oczywiste.
Szósty sezon "Czarnego lustra" jest nierówny, ale lepszy od poprzedniego
Ciężko ocenić cały sezon "Black Mirror", skoro serial jest antologią, a każdy odcinek to odrębna historia. Jednak wszystkie tworzą luźną całość (chociaż nie brakuje między nimi subtelnych powiązań), która może albo zachwycić, albo zawieść, albo wywołać reakcję "meh, średniawka".
W tym wypadku cały sezon jest ok z lepszymi momentami, jednak jest też sporo tych, które skomentujemy słowami: "co to ma być" albo "ale to już przecież było". Słowem: nowe "Czarne lustro" jest nierówne i bywa przewidywalne.
Czy ta przewidywalność to wada? I tak, i nie. W końcu kochamy format hitu Netfliksa i oczekujemy tego, do czego "Czarne lustro" nas już przyzwyczaiło: mroczności, zaskoczeń, celnych obserwacji społeczeństwa, cynizmu, "złej technologii". Charlie Brooker nawet gdyby chciał maksymalnie zaskoczyć widza, byłby ograniczony przez formę, którą sam stworzył.
Ale w szóstym sezonie twórca nie spoczywa na laurach i nie idzie na łatwiznę. Chce tę formę znacznie poszerzyć, esperymentuje i tworzy zaskakującą mieszankę. Mieszankę, która niestety nie będzie dla każdego, bo nawet najlepsze "Beyond The Sea" może nieco znudzić tych, którzy wolą prostą akcję w stylu człowiek kontra demoniczna cyfryzacja.
Jednak fakt, że Brooker nie chciał po prostu stworzyćcrowd pleaserówpod algorytmy Netfliksa, naprawdę się ceni. Tym razem nie skupia się bowiem na wadach i niebezpieczeństwach postępującej technologii, ale pokazuje, jak bardzo pozwoliliśmy się jej odczłowieczyć. Stawia tytułowe lustro przed naszymi twarzami.
To duży krok naprzód po naprawdę rozczarowującym piątym sezonie. Nowe odcinki są świetnie nakręcone, mają imponujący budżet i świetnych aktorów. Słowem: są lepsze od poprzednich epizodów, ale nie najlepsze w historii "Black Mirror".
W przypadku tego serialu wiele zależy jednak od preferencji, bo pewnie każdy z nas ma swój ulubiony odcinek antologii i to niezależnie od tego, co mówią krytycy czy znajomi. I to jest w porządku, bo właśnie w tym tkwi siła "Czarnego lustra". Antologia Brookera łączy, ale i dzieli, bo w końcu to historia o nas. Ludziach.