Netflix niedawno wypuścił serial fabularny o Jeffreyu Dahmerze, a teraz premierę ma nowy dokument o słynnym seryjnym mordercy. Takich produkcji w ostatnich latach powstaje cała masa. Czy rzeczywiście są nam potrzebne? Czy mogą inspirować do zbrodni? Pytamy o to psychologa kryminalnego i profilera Jana Gołębiowskiego.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Dahmer – Potwór: Historia Jeffreya Dahmera" to miniserial fabularny z Evanem Petersem w roli głównej, który stał się wielkim hitem Netfliksa
Platforma wypuściła w piątek nowy dokument true crime poświęcony "kanibalowi z MIlwaukee": "Rozmowy z mordercą: Taśmy Jeffreya Dahmera"
Dahmer to jeden z najsłynniejszych seryjnych morderców. I przy okazji najpopularniejszych: powstało już o nim mnóstwo filmów i seriali. Czy jest sens tworzyć kolejne?
Jeffreya Dahmera kojarzy każdy, kto nawet choć trochę interesuje się historiami seryjnych morderców. Teraz usłyszały o nim osoby, które stronią od takiej tematyki - serial z Evanem Petersem jest jednym z największych hitów Netfliksa. Jedni uważają, że romantyzuje kanibala, a drudzy są tak zajarani antybohaterem, że daliby się przez niego poćwiartować. Od kilku dni możemy oglądać kolejną produkcję o Dahmerze, tym razem dokumentalną.
Jeffrey Dahmer już miał swoje "5 minut", a teraz jego mit odżywa na nowo. Podobnie jak i koszmar bliskich jego ofiar. "Nie mówię nikomu, co powinien oglądać, bo wiem, że produkcje kryminalne cieszą się ogromną popularnością, ale jeśli naprawdę interesują was ofiary, to wiedzcie, że moja rodzina jest wkurzona na ten serial. Trauma wróciła i po co?" – napisał na Twitterze członek rodziny Errola Lindseya Eric Perry.
Jednak takie produkcje powstają nie tylko na Netfliksie - praktycznie nie ma tygodnia bez premiery nowego filmu, serialu, programu czy podcastu true crime. Po co nam tego aż tyle? O tym rozmawiam z Janem Gołębiowskim, psychologiem kryminalnym, biegłym sądowym, profilerem i wykładowcą.
Czy powinno się kręcić seriale o seryjnych mordercach?
Na pewno musimy pamiętać, że historie o prawdziwych zbrodniach dotyczą prawdziwych ludzi. Nawet jeśli są fabularyzowane lub tylko inspirowane faktami. Sam zresztą co jakiś czas występuję w produkcjach true crime (np. w programie CBS Reality "Zawód: profiler" – red.). W wielu wypadkach bliscy, rodziny lub same ofiary żyją, więc trzeba w tym zachować umiar i dobry smak.
Zawsze jednak wierzę w to, że większość takich seriali lub filmów ma rolę edukacyjną – pokazują nieuchronność odpowiedzialności. Sprawcy zostają na koniec zatrzymani i istnieje jakaś sprawiedliwość nawet po wielu latach. Staram się w tym dopatrywać misyjności, ale rzeczywiście łatwo to pominąć i nastawić się wyłącznie na sensację.
Powstało już mnóstwo filmów i seriali o Jeffreyu Dahmerze. Jest jednym z najbardziej znanych seryjnych morderców. Dlatego też nie tylko rodzina jednej z jego ofiar, ale i widzowie, zastanawiali się, czy jest sens kolejny raz o nim mówić i odświeżać jego mit?
Właśnie z tego powodu nie oglądałem tego nowego serialu Netfliksa, bo zastanawiałem się, czy mam potrzebę oglądania kolejnej produkcji o Dahmerze. Oglądałem już o nim dokumenty czy wywiady z psychologami i policjantami, którzy brali udział w śledztwie. I dlatego wciąż zastanawiam się, czy jest sens fabularyzować taką historię. Z drugiej strony niektóre są rzetelnie wykonane i korzystam z nich w celach dydaktycznych.
Na przykład serial "American Crime Story: Zabójstwo Versace" był bardzo dobry, a to przecież też była fabularna wersja prawdziwej historii. Morderca Andrew Cunanan został tam świetnie przedstawiony i swoim studentom polecam obejrzeć tę produkcję, bo pokazuje obraz stuprocentowego psychopaty. Prawdziwego, pustego w środku, a nie takiego jak w innych, fikcyjnych thrillerach.
Serial o Dahmerze jest robiony ze sporym wyczuciem, praktycznie nie znalazłem tam odstępstw od faktów, a do tego sporo uwagi poświęca ofiarom czy ojcu seryjnego mordercy. Jednak na koniec widzimy nawróconego Dahmera, który spotulniał i robi smutne oczy. Ogólnie wydźwięk finału jest taki, że może nam się zrobić szkoda "kanibala z Milwaukee".
Pracując z zabójcami jako psycholog, który wydaje opinie na temat ich osobowości i stanu psychicznego, również dostrzegam ich dramat, choć też nie u wszystkich. Można powiedzieć, że pewnym sensie też jest mi ich żal. Może to wynikać z mojej empatii zawodowej. Myślę jednak, że nie ma nic strasznego w tym, że ktoś odczuwa emocje współczucia dla sprawców nawet najgorszych zbrodni. O ile oczywiście nie będziemy usprawiedliwiać ich czynów lub ich rozgrzeszać.
Wiem, że dany przestępca powinien siedzieć w więzieniu, bo jest niebezpieczny i może ponowić zbrodnię. Widzę jednak też dramatyzm całej sytuacji. Dostaje 25 lat więzienia lub dożywocie, ma rodziców czy rodzeństwo, którzy też to przeżywają, nie wspominając już nawet o tragedii bliskich ofiar. Ważne jednak, byśmy potrafili te wszystkie emocje rozgraniczyć.
Wcześniej mówił pan o aspekcie edukacyjnym takich seriali, a spójrzmy na teraz na to od drugiej strony: czy takie produkcje nie inspirują ludzi do popełniania zbrodni? Jest wiele przykładów takich filmów. Np. na "Urodzonych mordercach" wzorowało się kilkoro różnych przestępców. Czy one mogą być szkodliwe?
Wszystko tak naprawdę może inspirować do zbrodni, ale patrząc na to statystycznie, to większość widzów nie wychodzi na ulice, by mordować ludzi. Przeżywamy różne emocje, ale nie wdrażamy tego w życie. Podobnie jest z grami komputerowymi. Miliony osób grają w gry, ale tylko odsetek popełnia przestępstwa naśladując je.
To też nie jest tak, że jakiś film zainspiruje kogoś od zera do morderstwa. Jeśli jednak padnie na podatny grunt, czyli na przykład na osobę z zaburzeniami, niestabilną emocjonalnie, która szuka sposobu na rozładowanie napięcia, to faktycznie może kogoś zainspirować. Taki sam zarzut można wysunąć przecież wobec książek – w księgarniach bez problemu znajdziemy podręczniki do anatomii, medycyny sądowej, kryminalistyki, z których można uzyskać pewną wiedzę.
Uważam, że wokół takich seriali powinny być prowadzone dyskusje, by każdy dobrze wszystko zrozumiał. Osobną rzeczą są kategorie wiekowe, które powinny być ściśle przestrzegane. Im ktoś jest młodszy i postrzega dany tytuł rozrywkowo, tym może mieć to bardziej negatywny skutek.
Z rozmów ze studentami wiem, że oni raczej dojrzale podchodzą do takich produkcji, ale to też może być uwarunkowane kierunkiem, który podjęli. Za to nastolatkowie, którzy są w okresie buntu, mogą niestety postrzegać bohaterów takich seriali jako swoich bohaterów.
Z jeszcze innej strony czasem przestępców mogą inspirować zupełnie niespodziewane rzeczy jak np. piosenka Beatlesów "Helter Skelter", która według Charlesa Mansona miała ukryty przekaz o wojnie rasowej. Dahmer za to był fanem m.in. "Egzorcysty III" i "Gwiezdnych wojen". Czy jako widzowie powinniśmy oglądać filmy i seriale o seryjnych mordercach? W ostatnich latach jest wręcz "moda" na takie produkcje i co tydzień wychodzi coś nowego. Można się z nich dowiedzieć rzeczy, które mogą nas ochronić, ale możemy też popaść w paranoję i zaszyć się w domu.
Nie chciałbym zajmować jednego stanowiska w tym temacie oraz w ogóle: co powinniśmy, a czego nie powinniśmy oglądać. Tutaj mówimy konkretnie o produkcjach true crime, ale mamy też ogromną sferę horrorów, slasherów itp. Podejrzewam, że niektórzy też mogą nie wiedzieć, że Jeffrey Dahmer był prawdziwą postacią, bo np. nie zauważyli napisu, że serial oparto na faktach, i po prostu oglądają to jak thriller. Większość ludzi ogląda takie rzeczy dla rozrywki, żeby dostarczyć sobie dreszcz emocji i komfortowo bać się w zaciszu domowym.
Ale to, że ktoś lubi produkcje seryjnych mordercach, jest czymś normalnym? Bo ja oglądam je bardzo często i nie jestem jedynym patrząc na popularność true crime.
Ludzie od zarania dziejów oglądają rzeczy, które ich pobudzają emocjonalnie w różny sposób. Kiedy jest wypadek samochodowy, to każdy zwalnia i patrzy w jego kierunku, a wokół gromadzi się tłum gapiów. I typowym odruchem wcale nie jest pomaganie, tylko ciekawość. Kiedyś były walki gladiatorów, teraz są horrory. I myślę, że jest to normalne, bo to po prostu siedzi w ludziach. Jest to część naszej natury.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.