Pierwsza część 3. sezonu "Wiedźmina" już wyszła, a wraz z nią zaczął się czas pogardy – głównie w polskim internecie. Kiedy czytam sobie zagraniczne artykułu i komentarze, to mam wrażenie, że Netflix pokazuje w Polsce i na świecie zupełnie dwa różne seriale. U nas hejt, a tam zachwyt. I kto ma rację?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
3. sezon "Wiedźmina" został podzielony na dwie części. Pierwsze pięć odcinków miało premierę 29 czerwca. Kolejne trzy Netflix wypuści 27 lipca.
Serial od pierwszego sezonu nie wszystkim się podobał. Przy drugim jeszcze więcej widzów (nie tylko fanów książek) było rozczarowanych, a przy trzecim bardzo trudno znaleźć pozytywne komentarze.
Przynajmniej w polskiej części internetu. W zagranicznych recenzjach nowy sezon jest chwalony, choć nie dostaje najwyższych ocen, a hejt nie jest dominujący.
Nigdy nie byłem ultrasem sagi Andrzeja Sapkowskiego – czytałem książki i bardzo je cenię, ale zdecydowanie bardziej siadły mi gry od studia CD Projekt Red. Serial Netfliksa był jeszcze jedną wariacją na temat historii Geralta i Ciri i tak też go traktowałem. Nie wkurzałem się jakoś specjalnie na odejścia od fabuły czy "słowiańskości", bo adaptacje rządzą się swoimi prawami. Cieszyłem się po prostu, że ten świat jest ciągle żywy i mogą go poznawać nie tylko Polacy czy mole książkowe.
Polacy nie mają litości dla 3. sezonu "Wiedźmina". Trudno znaleźć jakieś pozytywne komentarze
Jednak jest rzesza osób, które do wiedźmińskiego uniwersum podchodzą bardzo osobiście, wręcz z religijną czcią (podobnie było niedawno przy "Pierścieniach Władzy"), a to, co zrobił Netflix, nazywają... zawłaszczeniem kulturowym. Serio widziałem taki zarzut napisany całkiem na poważnie.
Ich też rozumiem, bo pewnie niedługo w ten sposób będę przeżywał ekranizację pierwszej części mojej ukochanej trylogii Cixina Liu – "Problem trzech ciał", za który też wziął się gigant streamingu i nie wyobrażam sobie, by to się mogło udać (głównie ze względu na abstrakcyjne koncepcje naukowe).
Co innego jednak być smutnym z powodu kiepskiego filmu i serialu, a co innego wylewać żale w internecie. Najbardziej rzuciło mi się to teraz w oczy na profilu facebookowym Tomka Bagińskiego – producenta wykonawczego "Wiedźmina". Bez niego (i rzecz jasna pana Andrzeja) ten serial by nie powstał.
Dodał fragment nowego sezonu, a pod postem dosłownie na palcach jednej ręki można policzyć pozytywne komentarze. Aż przykro na to patrzeć, bo on to przecież wszystko czyta, a złośliwości jest naprawdę duuużo. Tak jakby serial nie miał ani jednego pozytywu.
I tak od czwartkowej premiery nowego sezonu jest niemal wszędzie na Facebooku. Oczywiście nie zrobię zrzutu ekranu całego internetu, ale zamieszczam screeny pierwszych komentarzy, bo te się od razu rzucają w oczy. Np. na "Ubieram się na czarno, bo jestem z Nocnej Straży" pod postem z pytaniem o wrażenia też panuje negatywna atmosfera.
Jak z recenzjami? Portale gram.pl i naekranie.pl wystawiły pierwszej części nowego sezonu zaledwie 3/10. "Onet" napisał w tytule, że to "sezon scenariuszowej niemocy", "Serialowa" stwierdziła, że "w końcu czerpie garściami z książek, ale nadal nic z nich nie rozumie", a najbardziej pozytywną reckę napisała "Eska", gdzie przeczytamy, że "Nowy 'Wiedźmin' stoi o kilka poziomów wyżej od poprzedników".
Również moja redakcyjna koleżanka Zuza Tomaszewicz, która jest fanką książek i z tego powodu w swoim tekście nie szczędziła gorzkich słów, zauważyła, że "coraz częściej widzimy sceny wyjęte żywcem z sagi Andrzeja Sapkowskiego", a serial "może pełnić rolę średniej przygodówki, którą ogląda się dla zabicia czasu". Wystawiła ocenę 2,5/5.
Ja także napisałem tekst o największych głupotkach i odstępstwach tego sezonu, bo choć obejrzałem nowe odcinki ciurkiem (a pierwsze dwa razy, bo byłem też na pokazie na sobotnim "Wiedźmin Fest") i dobrze się bawiłem (przez większość czasu), to jednak wiele rzeczy "nie pykło".
Zagraniczni dziennikarze dobrze oceniają nowy sezon serialu. Z komentarzami jest różnie
Mam wrażenie, że w anglojęzycznym internecie jest zupełnie inaczej. Na 24 recenzje zagregowane w serwisie "Rotten Tomatoes" aż 83 procent jest pozytywnych (zwykli użytkownicy nie byli aż tak pobłażliwi), co jest naprawdę świetnym wynikiem – szczególnie jak porównany z polskimi mediami.
Recenzenci z "Empire" i "The Guardian" dali nowemu sezonowi po cztery gwiazdki na pięć. Portale "CNN" i "Daily Beast" przyznały, że po tym sezonie Henry Cavill opuści serial z tarczą. "The Times" napisał, że to "generyczne fantasy z uśmieszkiem", a "Slashfilm", że to "ambitna, przeważnie satysfakcjonująca wyprawa do świata Andrzeja Sapkowskiego".
Netflix na swoim fanpage'u wrzucił ten sam filmik, co Tomek Bagiński, ale komentarze były zupełnie inne. Internauci jarają się nowymi odcinkami i już nie mogą doczekać się drugiej połowy sezonu. Oczywiście są też malkontenci, którzy "życzą dobrej zabawy" po odejściu Cavilla, ale ogólnie nie jest tak monotematycznie (oczywiście jest też opcja, że moderator usunął paszkwile).
Nie chcę manipulować lub naginać rzeczywistości – nieprzychylne komentarze oczywiście też są na zagranicznych fanpage'ach. Np. na stronie "IGN" (ocena 7/10) poczytamy o tym, że Cavill "dobrze robi opuszczając tonący okręt", HBO nakręciłoby to lepiej niż Netflix i "Serial Wiedźmin nigdy nie był dobry".
Zresztą widać to też na wcześniej wspomnianym "Rotten Tomatoes", gdzie oceny internautów to 49 procent – czyli więcej było negatywnych. Na portalu IMDb, czyli największej bazie filmów w sieci, "Wiedźmin" ma ocenę 8,1/10, a na polskim odpowiedniku – Filmwebie – 7,2/10. Większe różnice są zauważalne przy ocenach poszczególnych odcinków z 3. sezonu. Polacy są zdecydowanie surowsi niż ogół internautów.
Polakom trudno oglądać obiektywnie "Wiedźmina", bo to "nasz" skarb narodowy
To nie jest tak, że zagraniczni widzowie są głupi i będą się ekscytować byle... serialem. Oni nie mają narzuconego "patriotycznego filtra". Sagę wiedźmińską traktujemy jak narodowy skarb – całkiem słusznie, bo jesteśmy dumni, że nasz rodak napisał coś, czym zachwyca się cały świat.
Nie mamy zbyt wielu takich "mainstreamowych" wieszczów, a zwłaszcza z gatunku fantasy. Andrzej Sapkowski to przecież w tym momencie najpopularniejszy polski pisarz na świecie. Ok, Blanka Lipińska ze swoją sagą "365 dni" też na chwilę była na topie, ale jednak był to raczej wstydliwy wyczyn.
Dlatego każdy zamach (w sensie: poprawianie czegoś, co jest powszechnie uważane za doskonałe) na taką świętość jest traktowany bardzo personalnie i tracimy obiektywizm. Coś na zasadzie obrazy uczuć religijnych. W tym wypadku mamy "uczucia wiedźmińskie", których nie mają np. Amerykanie. Dla nich Sapkowski to zdolny, ale "zwykły" pisarz z odległego kraju. My go za to traktujemy jak członka rodziny, którego trzeba bronić niczym Rejtan. I kto tu kogo zawłaszcza?
Obcokrajowcy patrzą na serialowego "Wiedźmina" jak na coś z nowego i mało eksploatowanego uniwersum (nie każdy grał w gry), z fajnymi bohaterami, egzotycznymi potworami (i nazwami), folkową muzyką i oryginalną fabułą. Nawet jeśli czytali książki, to nie traktują ich jako części własnej tożsamości, widzą wady i odejścia od oryginału, ale nie podnosi im to tak ciśnienia.
W Polsce ta produkcja przez lata była niemal wyłącznie wyszydzana (odświeżyłem sobie parę lat temu serial i mimo niskiego budżetu ma swój klimat i naprawdę wciąga!), bo tak też było modnie. Teraz po prostu na czasie jest hejtowany netfliksowego "Wiedźmina", bo jeśli ci się podobał, to się nie znasz lub... nie jesteś prawdziwym Polakiem.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.