Manifestuje marzenia, eliminuje koncept śmierci, ludzie traktują ją jak boginię. O Leilani Szajek zrobiło się głośno przy okazji wydarzenia o wzniosłej nazwie "Life Balance Congress". Kim jest nowa gwiazda rozwoju osobistego i dlaczego powstał wokół niej kult, który może być szkodliwy?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Life Balance Congress to wydarzenie poświęcone "równowadze życiowej". Jego kolejna edycja odbyła się w miniony weekend w Warszawie.
Ceny biletów zaczynały się od 799 zł, a kończyły na 5999 zł (!). Chętnych jednak nie brakowało.
W gronie prelegentów byli m.in. Joanna Przetakiewicz i Beata Pawlikowska.
A także Leilani Szajek. Przyciągnęła tłum kobiet, które chciały się dowiedzieć, jak "zamanifestować" (czyli urzeczywistnić przez wmawianie) swoje marzenia. Wcześniej m.in. zasłynęła prelekcją o tym, jak zarobić milion nie pracując.
Jej wypowiedzi stały się viralami, ale dla wielu osób jest swoistym guru. Niektórzy nawet twierdzą, że pomogła wyleczyć raka.
"W kręgach profesjonalnych zwana jest metafizykiem i prekursorką filozofii korzystającej z dobrodziejstw fizyki kwantowej, indywidualnie konsultującą w tym zakresie najznamienitsze osoby biznesu. Prywatnie jest nauczycielką Prawa Założenia (Manifestacji), medytacji i specjalistycznych ćwiczeń stymulujących możliwość świadomego wpływu na regulację procesu neurogenezy (proliferację nowych połączeń neuronowych oraz wzmacniania tych, które są niezbędne w celowych zmianach procesu myślotwórczego) ugruntowanych w nauce o polu kwantowym".
To nie charakterystyka bohaterki opowiadania science-fiction, ale fragment opisu Leilani Szajek z jej strony internetowej. Działa od kilku lat pod różnymi imiona i nazwiskami (m.in. jako Leilani Schearpoff) i do tej pory szerzej nie była znana, ale w ciągu ostatnich kilku dni stała się hitem internetu m.in. za sprawą swojej wypowiedzi o "wyeliminowaniu konceptu śmierci" ze swojej podświadomości.
Leilani Szajek manifestuje pieniądze i twierdzi, że można oszukać śmierć "skokami kwantowymi".
Według niej wystarczy gorąco wierzyć w to, że się nie umrze i będziemy żyć wiecznie (że też nikt wcześniej na to nie wpadł!). Dowodem na to ma być przypadek/wypadek jej znajomego, który przydzwonił w mur swoim Lamborghini, ale nic mu się nie stało, bo wcześniej posłuchał jej wskazówek i wykonał "skok kwantowy". Zaznaczyła jednak, by "nie robić tego samemu w domu", CHYBA ŻE dobrze poznamy jej nauki. Za odpowiednią opłatą.
Swoimi wskazówkami dzieli się m.in. na płatnych szkoleniach. Jedno z nich również stało się memem w internecie. Nosi nazwę "Kurs Manifestowania Miliardów" i kosztuje aż 1190 zł. Dostajemy za to nagrane pliki audio, które wystarczy odsłuchać, by usunąć "zaprogramowaną" w naszej podświadomości blokadę "manifestacji pieniędzy" i stać się wkrótce bogaczem. "Zastanawiam się, czy sporo jest naiwnych, którzy w ten szajs wierzą..."– zastanawiała się na Facebooku Karolina Korwin-Piotrowska.
Okazuje się, że takich osób może być całkiem sporo (tylko jej grupa "Manifestacja marzeń" ma 26 tys. członków na Facebooku). Przeglądając relację z jej niedawnego spotkania na Life Balance Congress możemy zobaczyć grupę kilkudziesięciu osób - jednak nie takich stereotypowych staruszków jak na pokazach garnków, lecz głównie młodych kobiet, które zapłaciły duże pieniądze, by posłuchać mądrości Leilani Szajek na żywo.
Osoby, które poszły na spotkanie, były nim zachwycone (a przynajmniej ta część, której relacje przekazała na swoim Instastory). I nie ma co się im dziwić: niektórzy po prostu chcą zmienić swoje życie, ale nie wiedzą, od czego zacząć i szukają różnych sposobów na szybkie wzbogacenie się. Wiadomo, że najlepiej jest tak zarobić, by się nie narobić, a "manifestacja pieniędzy" ma nam właśnie dać kołacze bez pracy. Do tego cała filozofia brzmi nowocześnie i opakowana jest w mądre słówka.
Na czym to właściwie polega jej sposób na zarobek? W sieci krąży filmik z "królową manifestacji", na którym mówi, że najwydajniejszą afirmacją pieniędzy jest przekonanie: "Ludzie płacą mi, za to, że jestem". I akurat w jej przypadku to nie jest kłamstwo, bo ludzie naprawdę to robią na jej wykładach (dosłownie jak w tym dowcipie o coachu). I raczej nie ma na takie nauki paragrafu, jak chciałby niżej cytowany Wojciech Kardys. Tak samo jak nie jest karalne dawanie złudnej nadziei.
Problem w tym, że Leilani Szajek nie wymanifestowała swoich pieniędzy zaczynając od zera, bo pochodzi z raczej z zamożnej rodziny: w wywiadzie przyznała, że jej ojciec był... wiceprezesem banku, a potem przedsiębiorcą. Czy w podobnej sytuacji są też wierzące w jej nauki uczestniczki kursów? Wątpię - wtedy nie potrzebowałyby jej kursów.
"Czyli może jednak nie chodzi o manifestowanie woli sukcesu, ale o wpływowego ojca? Jeśli się pochodzi z ustawionej rodziny, nawet odprawianie takich absurdalnych czarów może się sprawdzać. A przynajmniej nie szkodzić" – czytamy w artykule Piotra Wójcika poświęconym coachom występującym na poprzednim Life Balance Congress.
Internauci tropią manipulacje "królowej manifestacji". Uważają, że zarabia na ludzkiej naiwności
Na facebookowej grupie "Leilani Szajek - cała prawda" oraz forum "Wanda" internauci od dłuższego czasu ostrzegają przed nią i pokazują np. przykład sprzecznych wypowiedzi dotyczących jej dzieciństwa. W jednym z postów napisała, że ojciec wyrzucił jej brata na bruk, a jej kazał iść do pracy w wieku 12 lat. W innym wpisie z kolei go wychwalała za bycie "najlepszym przyjacielem" i "hojnym darczyńcą".
Kwestią sporną pozostaje też jej wykształcenie. W jednym z komentarzy napisała, jakie uczelnie skończyła (z jej słów wynika, że ma trzy doktoraty), ale internauci nie mogą się doszukać jej nazwiska w spisach absolwentów czy prac doktoranckich.
Internauci zarzucają jej też zarabianie na łatwowierności ludzi w trudnej sytuacji życiowej. "Jeżeli od zawsze jest miliarderką, to dlaczego w czasach pierwszej pandemii covid oferowała ludziom wysłanie wiązki energii na poprawę sytuacji finansowej czy też zdrowotnej: najtańsza wiązka 700 euro... Czy to nie jest jawne naciąganie naiwnych, zdesperowanych ludzi?" – czytamy w poście na forum.
Są też i tacy, którzy czepiają się nawet tego, że używa filtrów do przerabiania zdjęć... ale to już raczej zwykły hejt, bo przecież robi tak pół Instagrama. Jednak te i inne znaki zapytania sprawiają, że obraz siebie kreowany przez "królową manifestacji" może nie być do końca prawdziwy. Stąd jej hejterzy nazywają ją "boginią manipulacji".
Wokół Leilani Szajek powstał kult. Są osoby, które wierzą, że ona i manifestacje pomogły wyleczyć raka
Dla jakiejś części osób Leilani Szajek jest kimś w rodzaju bogini. Dosłownie. Jedna z jej "wyznawczyń" porównała ją do Matki Boskiej, a druga napisała, że "teraz już się nie modli, tylko afirmuje". A bohaterka tego artykułu z dumą udostępnia to na swoim Instagramie z dopiskiem "Madonna Leilańska" oraz "bombarduje miłością", a właściwie emotkami serduszek, wszystkie pochlebne wiadomości i komentarze.
Afirmacja i manifestacja – z tego co rozumiem – to podobne, ale jednak różne rzeczy. Ta pierwsza skupia się na naszym wnętrzu i polega wmawianiu sobie, że np. "jest się zwycięzcą", co ogólnie ma jakiś gram sensu, bo bez uwierzenia w siebie za wiele nie osiągniemy, ale może też to prowadzić na koniec do wielkich rozczarowań czy nawet depresji.
Ta druga to takie spełnianie marzeń siłą woli, urzeczywistnianie jej w prawdziwym świecie. Czy to działa? Większość ludzi przyzna, że to bzdura (i przypomni sobie niesławną "wizualizację" Łukasza Jakóbiaka), ale są osoby, które wierzą, że za sprawą manifestacji i wsparcia serduszkami od "Madonny Leilańskiej" wygrywają przetargi, ich dzieci zdają egzaminy, maleją im kredyty, a nawet znajdują pieniądze na parkiecie.
W sumie ludzie trzymają kciuki na szczęście, czytają horoskopy i boją się czarnych kotów, więc czemu nie mieliby nie mieliby wierzyć w opatrzność guru z Instagrama? Jednak jak można się było domyślić – niektórzy manifestują też zdrowie i uważam, że to jest najbardziej szkodliwa część działalności Leilani Szajek, a raczej to, że nie wyprowadza ludzi z błędu, że okej, można wierzyć w sukces, ale nie w sztuczki umysłowe, których nie powstydziliby się rycerze Jedi.
Na Instagramie udostępniła mnóstwo relacji z "cudów" (ona sama uważa, że cud to "duży skok kwantowy"). Fanki chwalą się, że zamanifestowały idealne wyniki biopsji skóry, ustanie bólu stopy, wyleczenie boreliozy (i to po odstawieniu leków), autyzmu, depresji, nowotworu płuc, guzów piersi, torbieli na jajnikach, uzdrowienie słuchu czy wątroby... u psa. Pełen zakres usług medycznych. "Świadectwa" pochodzące jej zapisanych relacji na Insta znajdziecie w galerii niżej.
Wiara w to, że manifestacja zdrowia jest lepsza niż lekarz, może skończyć się źle. Leilani Szajek jest innego zdania
Właśnie to, a nie nauki o magicznym generowaniu pieniędzy, lekko sekciarskie zabarwienie jej fandomu (spełnia prawie wszystkie podpunkty ze strony policji o sektach) czy podkoloryzowanie biografii lub zdjęć (która celebrytka tego nie robi?), jest "ciemną materią" jej sposobu prowadzenia biznesu. Można krytykować (i wyśmiewać) coachów i trenerów personalnych, ale jednak nie każdy pokazuje, że ich metody leczą raka.
Publikując takie wiadomości, daje jasno do zrozumienia, że to nie lekarze, leki czy sam organizm pokonał chorobę, ale afirmacje, manifestacje i emotki na Instagramie.
"Jeśli ona może, to ty też możesz. Żadne cierpienia dnia poprzedniego nie liczą się jeśli możesz 'pomyśleć' i otrzymać to czego pragniesz. To tylko fizyka. Naprawdę dostaniesz wszystko" – skwitowała cudowne uzdrowienie słuchu, tylko potwierdzając, że naprawdę wierzy w moc sprawczą siebie i swojej "metafizyki".
Kolejne osoby, które to przeczytają, zamiast iść do przychodni czy szpitala, wybiorą manifestowanie zdrowia w zaciszu domowym. Jeżeli taka modlitwa i prośba o wsparcie duchowe jest już ostatnią deską ratunku, bo konwencjonalne metody zawiodły, to jeszcze zrozumiałe, ale co jeśli ktoś właśnie od tego zacznie? Jest to ekstremalnie nieodpowiedzialne, niebezpieczne i może się skończyć tragicznie, ale takich wiadomości z pewnością "bogini" nie udostępni na swoim profilu.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.