– Wygląda to tak, jakby politycy i sztabowcy PiS wrzucili jałowy bieg i starali się dotoczyć do wyborów, licząc na to, że uda się je jakoś przepchnąć. Pasji w tym jednak nie ma – mówi dr Mirosław Oczkoś, który przeanalizował dla naTemat.pl całe niedzielne wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Stawiskach. To tam prezes PiS nazwał Donalda Tuska "ryżym" i "prawdziwym wrogiem narodu", odciął się od Konfederacji i wyśmiał liderów Trzeciej Drogi.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Mateusz Przyborowski: W niedzielnym wystąpieniu Jarosława Kaczyńskiego – przynajmniej w moim odczuciu – brakowało pasji. Wystarczy zestawić jego przemowę z wystąpieniami Tuska, ale też Władysława Kosiniaka-Kamysza, Szymona Hołowni czy innych liderów. Czy również pańskim zdaniem prezes PiS jest bladym cieniem siebie?
Dr Mirosław Oczkoś: To bardzo celna uwaga. Wszystko wygląda tak, jakby politycy i sztabowcy PiS wrzucili jałowy bieg i starali się dotoczyć do wyborów, licząc na to, że uda się je jakoś przepchnąć. Pasji w tym jednak nie ma, to jedynie odklepanie formułki.
Niedawno politycy PiS mówili, że namawiali prezesa, żeby pojechał na urlop.
Badania pokazują, że 70 proc. Polaków polityką w ogóle się nie interesuje, więc szczyt wakacji to – również dla polityków – najlepszy czas, by nabrać sił. Widocznie jednak sondaże alarmują: "Jarek, musisz, bo bez ciebie nas nie ma". To jest też konsekwencja zakładania partii wodzowskich.
My analizujemy to wystąpienie szczegółowo, jednak niejeden "Kowalski", który w niedzielę włączył telewizor, powiedział pewnie: "O, Kaczyński mówi". Zwolennik PiS stwierdził, że to była świetna przemowa, a co powiedziała ta wciąż duża grupa niezdecydowanych Polaków? Kaczyński wyglądał na tej scenie, jakby już nie dawał rady z zarządzaniem.
Jednak mówił też o "pomyłkach władzy". Stwierdził, że nie ma cudów, a na świecie nie ma "partii aniołów".
Patrząc na to, jak jego ludzie poszli bardzo w szmal, czyli zdobywanie dóbr doczesnych, to prezes – nawet jeśli chciałby coś z tym zrobić – nie jest w stanie nic zrobić. Po prostu ta nowa elita musi się najpierw najeść.
Niedzielny piknik PiS w Stawiskach na Podlasiu mimo wszystko zaczął się miło. Prowadząca wykrzyczała ze sceny, że "Polska jest piękna", po czym przy mikrofonie pojawił się Jarosław Kaczyński, który swoje wystąpienie zaczął od żartu. Stwierdził, że "ze wszystkiego, co mu się w życiu udało, najbardziej udało mu się imię".
Zasadnicze pytanie jest takie: co jest celem operacyjnym danego wystąpienia? Wydaje się, że Jarosław Kaczyński próbuje w jakiś sposób złapać taki sam luz, jaki ma Donald Tusk, którego wystąpienia są showmańskie.
Domyślam się, że tu zostało to zrobione dla tego samego efektu, czyli prezes wchodzi na scenę i też żartuje. Takie wejście jest na pewno lepsze, bo już na początek publika się cieszy. Tyle że jest to bardzo ryzykowne zagranie.
Po drugie umówmy się – prezes nie jest mistrzem żartu czy błyskotliwej anegdoty. Oczywiście w Stawiskach przed i za Kaczyńskim stali wyłącznie jego zwolennicy, więc każdy żart by wszedł.
Po pierwsze, Kaczyński nie miał pomysłu na inne żarty, ale jeśli były, to dziwne. W pewnym momencie zabrakło mu też siły, a na koniec posypała się dykcja, która u prezesa i tak nie jest atutem. To pewnie również kwestia wieku i nie ma co się nad tym rozwodzić, bo każdego z nas to czeka, jednak pan prezes nigdy nie był znany z dbałości o język.
W ósmej minucie swojego wystąpienia prezes przeszedł już do konkretów, czyli "zajął się" swoimi konkurentami politycznymi.
To było wkroczenie w taki obszar pod tytułem "Ratuj się, kto w Boga wierzy". Żeby to zobrazować, polscy piłkarze często o tym mówią: zostały 3 minuty do końca meczu, do zawodników podbiega kapitan i mówi, że trzeba odstawić na bok wszystkie założenia i od teraz gramy na aferę, czyli wkopujemy piłkę w pole karne przeciwnika i może ktoś przyłoży nogę.
I strategia PiS od co najmniej miesiąca wygląda tak, jakby grali na aferę. I wpisał się w to także pan prezes Kaczyński, który musiał być wcześniej zbriefowany przez szefa sztabu Joachima Brudzińskiego, że trzeba podkręcić tempo, retorykę i przyłożyć Tuskowi, bo tego oczekuje elektorat.
Tyle że Kaczyński jest obecnie wicepremierem, kiedyś był premierem, a w polskiej polityce funkcjonuje od 1989 roku, i to jest absolutnie niedopuszczalne, by taki polityk mówił w ten sposób o liderze opozycji. Bez względu na to, jak bardzo by go nienawidził.
Jeśli chodzi o "ryżego", domyślam się, że prezes nasłuchał się tych knajackich określeń w swoim sztabie od ludzi, którzy w taki właśnie sposób rozmawiają między sobą i skorzystał z tej skarbnicy wewnętrznych rozmów.
Analizował pan dziesiątki wystąpień Jarosława Kaczyńskiego...
Tak, i od razu spostrzegłem, że w tamtym momencie prezes dobrze się poczuł. Uważam jednak, że sytuacja jest dużo poważniejsza niż to, co zobaczyliśmy. Prawdopodobnie prezesowi puszczają hamulce, które jeszcze kiedyś miał. Okazuje się, że potrafi też zażartować ludycznie – już po wystąpieniu powiedział przecież, że napiłby się, ale nie wody, tylko czegoś innego.
Wyjaśnijmy, że chodzi o filmik, który krąży po sieci, na którym widać prezesa jedzącego ciasto. Kiedy panie na stoisku proponują mu do picia wodę, mówi do burmistrzyni Stawisk: "Przecież ja mówię o innym popiciu".
To są takie koszarowe dowcipy albo takie, które mogą paść raczej w męskim gronie na rybach albo na polowaniu. A tu nieco zarumieniony Kaczyński mówi do pani, która go oprowadzała po stoiskach, że on wolałby się "czegoś innego napić". No, super. Myślę, że te panie również były mocno zaskoczone.
Wróćmy jeszcze do wystąpienia prezesa. "Oni (opozycja – red.) przede wszystkim dzisiaj proponują nam nienawiść, negatywne uczucia, wojnę, można powiedzieć wojnę domową, niszczenie katolików, a Polska jest w większości katolicka, opiłowywanie. Proponują język polityki, który jest językiem z jakiejś jamy bandyckiej, a nie normalnym, kulturalnym językiem, którym powinniśmy się posługiwać. I to wszystko jest w gruncie rzeczy jeden człowiek, on się nazywa Donald Tusk" – stwierdził.
Istnieje dobrze już rozwinięta technika, która mówi: zarzuć przeciwnikowi politycznemu to, co można tobie zarzucić, ale musisz zwielokrotnić dawkę. Marketingiem politycznym zajmuję się od ponad 25 lat, ale nie słyszałem do tej pory, by ktoś w taki sposób próbował zdyskredytować innego polityka.
I teraz pojawiają się pytania: czy prezes nie wie, co mówi, czy puszczają mu hamulce, czy po prostu jego wściekłość jest tak duża i satysfakcję sprawia mu to, że może się werbalnie wyżyć? To jest ewidentnie nienawiść polityczna, która może prowadzić do różnych dziwnych rzeczy. Takie wypowiedzi wywołują poważny motor napędowy, a prezes ma przecież realną władzę, największą w tej chwili w Polsce.
Z drugiej strony Kaczyńskiemu sypie się jego własny elektorat, stąd też były te nerwowe ruchy związane z wymianą szefa sztabu. Być może, bo to są spekulacje, wewnętrzne badania zlecane przez PiS są dużo gorsze niż te, które widzimy w oficjalnych sondażowniach. Dlatego niewykluczone, że Brudziński, znany z tego, że nie ma żadnych oporów, powiedział: "Słuchaj, Jarek, musimy odzyskać nasz elektorat, a on potrzebuje zaostrzenia sytuacji". Po czym pan prezes wyszedł na scenę i był łaskaw wypowiadać rzeczy przerażające.
To każe nam zastanowić się także, czym jest ta "inteligencja żoliborska", a konkretnie – czy to nie jest inwektywa w tej chwili. I pytanie, jak dziś czują się ci, którzy do tej pory twierdzili, że prywatnie Jarosław Kaczyński to przeuroczy człowiek. To jest groźne, bo mamy szczucie na drugiego człowieka, w dodatku za plecami prezesa stali młodzi ludzie, którzy śmiali się ze słów o "ryżym, który nie może dojść do władzy". Pan prezes ma ambicję utrzymania władzy na kolejną kadencję, a prezentuje poziom ustawki kibolskiej.
Prof. Mirosław Bańko, językoznawca z UW, mówi, że to była dziecinada.
W moim odczuciu w prezesie drzemią geny chuligańskie, on naprawdę jest takim chuliganem politycznym. Proszę zwrócić uwagę, że obóz władzy ma teraz nową metodę – zakłócanie konferencji prasowych PO. Zaczęło się od Janusza Kowalskiego, a we wtorek Jacek Ozdoba przepchnął wręcz Jana Grabca. Prezes dał więc sygnał do ataku, nie ma żadnych granic.
W Stawiskach prezes odciął się także od Konfederacji, wyśmiewając jej program, mimo że sondaże nie dają jego partii szans na samodzielne rządy. Do tego uderzył w Trzecią Drogę – powiedział, że Kosiniakowi-Kamyszowi "zazdrości jedynie wzrostu", a Hołowni "nie zazdrości tych płaczów nad Konstytucją", bo to "stary chłop, a płacze".
Do tej pory, jeśli Jarosław Kaczyński kogoś lekceważył, robił to w sposób zakamuflowany. Robił to w ubrudzonych białych rękawiczkach, a w tej chwili ma rękawice bokserskie. Wygląda też na to, że prezes ma kompleksy. Skoro mówi, że komuś zazdrości wzrostu, to jest już chyba naprawdę bardzo niedobrze.
Pytanie, jak bardzo prezes chce grać i gra, a jak bardzo utożsamił się już z tym, że tak jest. A może to wcześniej grał kogoś innego? Może się bowiem okazać, to jest właśnie prawdziwa twarz Jarosława Kaczyńskiego.
Jego słowa o "ryżym" to dla mnie dyskwalifikacja, jednak słowa o "największym wrogu" są już bardzo groźne. Nie ma co daleko szukać – Pawła Adamowicza też zabił człowiek, który słuchał tego typu nagonek, a syn posłanki Filiks odebrał sobie życie, bo nie mógł znieść tego hejtu. Kaczyński idzie dziś po trupach do celu.
Tylko jeśli zaczyna się z wysokiego C, to pojawia się pytanie: dobrze, ale co dalej? Otóż później można schodzić już tylko w dół. I w miarę upływu czasu tego wystąpienia było to bardzo widoczne.
Taki polityk nie ma prawa zniżyć swojego języka do gróźb. Bo słowa, że "Tusk nie może rządzić" i jest "największym wrogiem narodu" to są groźby.
Knajacki język, urywanie myśli, bardzo mocne niedociągnięcia w dykcji plus śmianie się z własnych dowcipów, a teraz dodatkowo zaniżenie poziomu debaty publicznej – jeżeli Polska prezesa Kaczyńskiego ma być takim przaśnym przedsięwzięciem, to najgorzej wygląda prezes Kaczyński. To jest niewiarygodne.