Śmierć syna Sylwii Peretti nie schodzi z medialnego świecznika. Co jakiś czas Polska żyje głośnymi wypadkami samochodowymi, emocjonując się zniszczonymi pojazdami. A co się dzieje z ciałami kierowców podczas zdarzenia? Być może opisanie tego zjawiska skłoni część osób do refleksji, zanim wcisną pedał gazu.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
– Czasami się zdarza, że te ciała są kompletnie zdeformowane. Są sytuacje, kiedy trudno nawet odróżnić płeć. Do tego dochodzą złamania otwarte. Te złamania zdarzają się bardzo często. Urazy kręgosłupa, kończyn, ale też deformacja postury. Urazy głowy, a niekiedy nawet otwarcie czaszki – wymienia Andrzej ze straży pożarnej.
– Badałem nie tylko zmarłych, ale również tych, którzy przeżyli. To stany wegetatywne lub po stłuczeniu mózgu, kiedy człowiek jest zdany na łaskę rodziny. Co to za życie? – pyta lekarz.
– W przypadku poważnych zdarzeń, zbierane są szczątki, które najczęściej po prostu się pali – podkreśla Bartek z zakładu pogrzebowego na Śląsku.
Wszyscy oglądamy zniszczone samochody, ale co się dzieje z ciałem podczas wypadku?
Wypadek syna Sylwii Perettirozpalił media społecznościowe, podobnie jak każdy inny spektakularny wypadek samochodowy. Tragedie na drogach interesują nas nie tylko w przypadku znanych gwiazd, ale również najzwyklejszych obywateli.
Największe zainteresowanie budzą materiały przedstawiające, jak wygląda samochód po wypadku. W przypadku Patryka P.mogliśmy zobaczyć luksusowe auto zmienione wielką kupę złomu o żółtym kolorze.
– Ciężko mi powiedzieć, kiedy była pierwsza taka interwencja, bo tych wypadków jest dużo – mówi w rozmowie z naTemat Andrzej ze straży pożarnej, pytany o pierwsze wezwanie do wypadku samochodowego ze skutkiem śmiertelnym.
Co jest najczęstszą przyczyną zdarzeń? Druh zaznacza, że szczegółowych danych należy szukać w policyjnych statystykach, ale z jego doświadczenia wynika, że najczęściej chodzi o przekroczenie prędkości.
– To najczęściej przekraczanie prędkości lub niedostosowanie się do znaków drogowych. Nawet jeśli prowadzisz 50 km/h, ale zignorujesz znak "STOP" lub "ustąp pierwszeństwa", to może dojść do wypadku – wyjaśnia.
Doświadczenia Andrzeja nie różnią się od informacji, które można znaleźć na stronach policyjnych. "Przekraczanie prędkości najczęstszą przyczyną wypadków" – czytamy w komunikatach z apelami o ostrożność na drogach.
A co dzieje się z ciałami kierowców? Wszystko zależy od prędkości, z jaką doszło do zderzenia oraz od gabarytów pojazdów.
– Organizm ludzki jest bardzo specyficzny – zaznacza Andrzej, po czym dodaje: – Czasami mamy interwencję, gdzie samochód jest niemal nienaruszony, wszystko wygląda dobrze, a w środku mamy kilka ofiar śmiertelnych.
– A czasami się zdarza, że te ciała są kompletnie zdeformowane. Są sytuacje, kiedy trudno nawet odróżnić płeć. Do tego dochodzą złamania otwarte. Te złamania zdarzają się bardzo często. Urazy kręgosłupa, kończyn, ale też deformacja postury. Urazy głowy, a niekiedy nawet otwarcie czaszki – wymienia.
"Czasami, jak ludzie giną, to może i lepiej", "Zdjęcia tego nie oddają"
Są jednak sytuacje, kiedy kierowca cudem uchodzi z całej sytuacji z życiem. – A czasami auto jest kompletnie zniszczone, a nagle wychodzi z niego kierowca cały i z jakimiś drobnymi obrażeniami. Wtedy pojawiają się stłuczenia, siniaki, ale nie jest to nic poważnego – kontynuuje.
Niestety, przeżycie wypadku to nie zawsze dobra wiadomość. – Czasami, jak ludzie giną, to może i lepiej... – reaguje jeden z lekarzy, którego pytam o stan zwłok uczestników wypadków. – Ja badałem nie tylko zmarłych, ale również tych, którzy przeżyli. To stany wegetatywne lub po stłuczeniu mózgu, kiedy człowiek jest zdany na łaskę rodziny. Co to za życie? – pyta. Ostatecznie jednak odmawia dalszej rozmowy na temat kierowców-sprawców wypadków samochodowych.
Do mediów regularnie docierają zdjęcia z miejsc wypadków, gdzie widzimy strzaskane samochody, najróżniejsze służby na miejscu, parawany. Już same materiały prasowe mogą wywołać piorunujące wrażenie.
– Zdjęcia tego nie oddają. Sytuacja jest o wiele gorsza niż na materiałach, które trafiają do mediów – komentuje Andrzej i podkreśla, że to właśnie strażacy najczęściej jako pierwsi docierają do miejsca zdarzenia. – Widzimy je więc w pełnej "okazałości". Do mediów trafiają już materiały, gdzie miejsce wypadku jest zabezpieczone – mówi.
Sytuacja niekiedy jest na tyle poważna, że od zwłok izoluje się nawet bliskich zmarłego. – Po to mamy parawany, żeby odsłonić od gapiów, mediów. Zdarza się też, że jest rodzina na miejscu zdarzenia, a widok jest na tyle nieprzyjemny, że trzeba ich od tego odizolować, żeby nie dokładać im traumy – dodaje.
Ciało po zabezpieczeniu przez służby trafia do kostnicy, a po wykonaniu czynności policyjnych jest oddawane rodzinie, by ta mogła zorganizować pogrzeb. Tym samym zwłoki są odbierane przez zakłady pogrzebowe.
Problem polega jednak na tym, że w przypadku drastycznych wypadków drogowych trudno o tradycyjny pogrzeb, znany nam z filmów, czy po prostu z naszych własnych doświadczeń.
– Jeśli dojdzie do "zwykłego" wypadku, to jeszcze jest różnie, ale w przypadku poważnych zdarzeń, zbierane są szczątki, które najczęściej po prostu się pali, a prochy chowa do urny – mówi Bartek z jednego z zakładów na Śląsku.
Jak wyjaśnił, w najpoważniejszych przypadkach po prostu nie da się przeprowadzić rekonstrukcji zwłok. To oznacza, że nie ma żadnego wystawiania trumny ani praktykowanego przez niektóre rodziny ostatniego pożegnania ze zmarłym.