Jacek Kurski tłumaczy się ze swoich prób zablokowania publikacji artykułu na swój temat.
Jacek Kurski tłumaczy się ze swoich prób zablokowania publikacji artykułu na swój temat. Fot. Dominik Werner / Agencja Gazeta

Jacek Kurski zablokował publikację tygodnika "Nie" na temat swojego rzekomego romansu i tym samym rozpętał prawdziwą burzę. W efekcie zamiast sprawę przyciszyć, nagłośnił ją do kolosalnych wręcz rozmiarów. Jego zdaniem media nie powinny zajmować się życiem prywatnym osób. Sęk, w tym, że chyba zapomniał, iż kilka lat temu to właśnie on "wyciągnął" Donaldowi Tuskowi dziadka z Wehrmachtu. – To nie jest życie prywatne – broni się w rozmowie z "Wprost".

REKLAMA
W ostatnich dniach skontaktowanie się z Jackiem Kurskim było niemal niemożliwe. Trudno się dziwić, już dawno nie rozpętała się taka medialno-polityczna burza. Europoseł sądowym nakazem zablokował artykuł tygodnika "Nie" na temat swojego rzekomego romansu. Problem w tym, że ostatecznie osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego, bo sprawa natychmiast obiegła wszystkie media.
Przeczytaj też: Jacek Kurski grozi naTemat i innym mediom [Waszym zdaniem]

Z Kurskim udało się skontaktować dziennikarkom "Wprost", które namówiły go na kilkuminutową rozmowę. Europoseł był na nartach, ale zgodził się odpowiedzieć na kilka pytań. Zaznaczył jednak, że odpowie tylko na kwestie prawne, nie prywatne. Zapytany o praktykę "zamykania ust" mediom, wyjaśnia, że:
Jacek Kurski
europoseł

Dla mnie Urban to jest Goebbels stanu wojennego! Tygodnik "Nie" to jest dla mnie pseudomedium odwołujące się do najniższych instynktów, bazujące na poetyce kloaki i rynsztoka! I w związku z tym to jest ostatnie pismo, któremu miałbym się zwierzać ze spraw osobistych CZYTAJ WIĘCEJ


źródło: "Wprost"

Jacek Kurski o życiu prywatnym rozmawiać nie chce, ale w 2005 roku, to właśnie za jego sprawą światło dziennie ujrzał fakt, że dziadek Donalda Tuska służył w Wehrmachcie. W odpowiedzi na te zarzuty wyjaśnia, że służba dziadka to nie jest sprawa prywatna i równie dobrze można napisać o tym, gdzie służył jego dziadek.
Desperackie próby zablokowania artykułu doprowadziły do tego, że Kurski zamiast sprawę wyciszyć, zdecydowanie ją nagłośnił. Na łamach naTemat porównywaliśmy go żartobliwie do Beyonce, która – podobnie jak europoseł – nie wiedziała co to efekt Streisand: im mocniej chcesz coś z internetu usunąć, tym większa szansa, że nigdy w życiu tego nie zrobisz. Kurski przekonał się o tym na własnej skórze.
źródło: "Wprost"