Nie tak bardzo dawno temu w naszej galaktyce narodziła się postać Ahsoki, która w ogóle nie pojawiła się w głównej sadze "Gwiezdnych wojen", a którą pokochali nawet najbardziej konserwatywni fani uniwersum stworzonego przez George'a Lucasa. Długo musieli czekać na poświęcony niej serial, ale warto było. To najbardziej gwiezdnowojenny serial aktorski, jaki powstał. Ma magię i rozmach, za którymi tak bardzo wielu z nas tęskniło oglądając poprzednie produkcje Disney+.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Ahsoka" to serial stworzony przez Jona Favreau ("Mandalorian") i Dave'a Filoniego ("Wojny klonów", "Rebelianci").
W roli tytułowej występuje Rosario Dawson. Oprócz niej w obsadzie pierwszych odcinków znaleźli się m.in. Natasha Liu Bordizzo jako Sabine Wren, Mary Elizabeth Winstead jako Hera Syndulla, Ray Stevenson jako Baylan Skoll, Ivanna Sakhno jako Shin Hati, Diana Lee Inosanto jako Morgan Elsbeth i David Tennant jako... droid Huyang.
W kolejnych mają pojawić się: Eman Esfandi jako Ezra Bridger, Hayden Christensen jako Anakin Skywalker i Lars Mikkelsen jako Wielki Admirał Thrawn.
Pierwszy sezon (i miejmy nadzieję nie ostatni) będzie liczył 8 odcinków, które będą wychodzić co tydzień. Pierwsze dwa już można oglądać na Disney+.
Ahsoka jest doskonale znana widzom animowanych "Wojen klonów" i "Rebeliantów". Była padawanka Anakina Skywalkera należy do rasy Tortugan – stąd właśnie na głowie ma nietypowe rogi i "ogony". Po niesłusznym oskarżeniu o zamach na świątynię Jedi opuściła szeregi Zakonu, ale nie porzuciła swoich mieczy świetlnych. Dołączyła do Rebelii, by walczyć z Imperium.
Swój aktorski debiut Rosario Dawson zaliczyła w 2. sezonie "Mandaloriana". Pojawiła się też w serialu "Księga Boby Fetta". Oba te seriale dają nam wskazówkę do tego, kiedy dzieje się "Ahsoka" – kilka lat po upadku Imperium, czyli po wydarzeniach z filmu "Powrót Jedi".
"Ahsoka" to serial dla fanów "Wojen klonów" i "Rebeliantów", ale fani sagi też się szybko odnajdą
I już w tym momencie coś powinno zaświtać osobom, które są na bakier z serialami animowanymi. Tak jak ja. Oczywiście kojarzę Ahsokę, bo to ikona nie tylko świata "Gwiezdnych wojen", trochę się dokształciłem, by nie podchodzić do tego zupełnie na czysto, ale nie widziałem jej genezy w 3D.
Nie przeszkadzało mi to jednak w oglądaniu nowego serialu, który co prawda zasypuje nas nowymi bohaterami, których powinniśmy kojarzyć (towarzyszki Ahsoki czy Thrawn, który nie wszystek umarł), ale dość szybko łapiemy, o co w tym całym zamieszaniu chodzi. Choć pewnie lepiej bawilibyśmy się, gdybyśmy zaliczyli wszystkie wcześniejsze seriale (a może i też nie, bo mielibyśmy inne oczekiwania).
"Ahsoka" to serial teoretycznie hermetyczny – dla fanów głównej bohaterki i osób, które tę odległą galaktykę wypełnioną Ważnymi Wydarzeniami i Postaciami znają jak własną piwnicę, ale jednak ma niepodrabialny klimat głównej sagi. Już same napisy lecące na wstępie (i to po polsku!) sprawiają, że miłośnikom oryginalnych "Gwiezdnych wojen" zrobi się cieplej na sercu.
"Andor" i "Mandalorian" (do 3. sezonu) były świetnymi serialami, "Księga Boby Fetta" trochę mniej, ale utrzymanymi w innym gatunku i okrojonymi z elementów, za które pokochaliśmy sagę. Ostatecznie wielu z nas brakowało Mocy, Jedi, pojedynków na miecze świetlne, fan-serwisu i przygodowego sci-fi w starym stylu. "Obi-Wan Kenobi" mógł być właśnie tym, czego szukamy, ale okazał się porażką na każdym możliwym polu.
"Ahsoka" może być najlepszym serialem z uniwersum "Gwiezdnych wojen"
"Ahsoka" na razie może spełnić marzenia o serialu w świecie "Gwiezdnych wojen", który ma swoją własną fabułę i bohaterów, ale nie czujemy, że to zupełnie odrębna produkcja i to nawet mimo tylu nowych twarzy. To spin-off, ale i duchowy spadkobierca klasycznych filmów. Niestety z tych nowszych zaczerpnął głównie ich wady.
Dostajemy więc często beznamiętne dialogi, durne decyzje, przewidywalne zwroty akcji i płaskich bohaterów (paradoksalnie Rosario Dawson jako Ahsoka jest jakaś taka niemrawa i głównie przewraca oczami, ale może później odżyje). Tempo zbyt często spowalnia, jednak to może zasługa pierwszych odcinków, które muszą nakreślić punkt wyjścia historii. Ta kupuje mnie od samego startu i jestem w stanie przymknąć oko na wszelkie niedociągnięcia scenariuszowe.
Główna intryga sprowadza się do tego, kto pierwszy odnajdzie i pokona/uratuje złego bossa. Może i jest klasyczna, ale mi osobiście brakowało w tych poprzednich serialach aktorskich kogoś z charakterkiem, zagrażającego całej galaktyce, a nie tylko planecie. Po jednej i drugiej stronie sporu (i Mocy) mamy też byłych Jedi, a także ich uczennice (to zresztą bardzo kobiecy serial, tylu dobrych i złych bohaterek w jednej produkcji z tej franczyzy jeszcze nie było), co sprawia, że wszystko jest jeszcze bardziej ekscytujące.
"Ahsoka", w przeciwieństwie do innych produkcji Disney+ (nie tylko z tego uniwersum), wygląda spektakularnie. Zarówno pod względem efektów CGI, scenografii, kostiumów, jak i scen akcji czy to walk na miecze świetlne (jest ich naprawdę dużo!), czy pościgów statkami kosmicznymi. Aspekt wizualny uzupełniany jest też doskonałą muzyką Kevina Kinera, który napisał też soundtracki do wspomnianych seriali animowanych.
Dwa pierwsze odcinki "Ahsoka" nie są idealne w szczegółach, ale mają tę gwiezdnowojenną magię i rozmach, której zabrakło sprawnemu technicznie "Andorowi" i "Mandalorianowi". Na coś takiego czekałem i się nie zawiodłem. Oby obietnica emocjonującego widowiska w dalszej części tego sezonu nie została bez pokrycia.
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.