
Nie ma nic gorszego od filmowej, miłosnej historii, która ani nas grzeje, ani ziębi (przynajmniej dla kinomanów). Nie widzimy uczucia, które łączy bohaterów, nie kibicujemy im, nie czujemy żadnych emocji. Czasem to wina scenariusza, a czasem... braku ekranowej chemii między aktorami: romantycznej, seksualnej i jakiejkolwiek. W historii kina niestety jest sporo par, między którymi nie było iskry, ale my wybraliśmy sześć. Oto one: od znośnej do najgorszej.
6. Margaret Tate i Andrew Paxton ("Narzeczony mimo woli", 2009)
Aktorzy: Sandra Bullock i Ryan Reynolds
Bohaterowie komedii romantycznej bez romantyczno-seksualnej chemii? Brzmi jak koszmar i... tak jest. "Narzeczony mimo woli" to hit z 2009 roku, ale podczas gdy fabuła i humor są tu (raczej) na swoim miejscu, to niestety tego samego nie można powiedzieć o relacji między głównym bohaterami, Margaret (Sandra Bullock) i Andrew (Ryan Reynolds).
"Narzeczony mimo woli" opowiada o bizneswoman, z pochodzenia Kanadyjce, której grozi deportacja z USA. Trzeźwo myśląca kobieta postanawia temu zaradzić. Jak? Weźmie... szybki ślub. Nie ma jednak z kim, dlatego wybór pada na jej asystenta, którego traktuje naprawdę fatalnie. Jasne, fabuła "od wrogów do kochanków" też mogła przyczynić się dziwnej oziębłości między bohaterami, ale winę ponosi tu głównie brak chemii. Bullock i Reynolds wydają się zmuszać do bycia dla siebie miłymi, a ich ekranowe interakcje ogląda się naprawdę niekomfortowo.
5. Thor i Jane (Filmowe Uniwersum Marvela, MCU)
Aktorzy: Chris Hemsworth i Natalie Portman
Jane Foster i Thor spotkali się po raz pierwszy w "Thorze" w 2011 roku. Zakochali się w sobie, a potem zerwali, aby po latach znowu spotkać się w nieco innych okolicznościach (w "Thorze: Miłości i gromie" z 2022 roku Jane, która wróciła do MCU po długiej nieobecności, zyskała moce, stając się Potężną Thor). Miłość ludzkiej naukowczyni i nordyckiego boga brzmi naprawdę intrygująco – tak też było w komiksach – ale w filmach niestety wypadła blado. Dlaczego?
Bynajmniej nie z powodu historii ani scenariusza, ale niestety z powodu nieistniejącej chemii między Natalie Portman i Chrisem Hemsworthem. Aktorzy naprawdę bardzo się starają, ale niestety niektórych rzeczy nie da się zagrać. Nawet pierwszy pocałunek Jane i Thora, zdaniem niektórych widzów, pozostawia wiele do życzenia i wcale nie jest romantyczny.
4. Padmé Amidala i Anakin Skywalker ("Gwiezdne wojny", część I-III, 1999-2005)
Aktorzy: Hayden Christensen i Natalie Portman
Wielka miłość Padmé Amidali i Anakina Skywalkera wprawiła w ruch główne wydarzenia w całej sadze "Gwiezdnych wojen", a jej owocami byli Luke i Leia, którzy po latach okazali się zbawcami Galaktyki. Fani oczekiwali więc epickiej love story, która była taka... tylko na papierze.
Dlaczego? Prequele "Star Wars", czyli trylogia George'a Lucasa z lat 1999-2005 ("Mroczne Widmo", "Atak Klonów" i "Zemsta Sithów") są niestety znacznie gorzej napisane – i ogólnie gorsze – od pierwszej (a chronologicznie drugiej) trylogii, na którą składają się: "Gwiezdne wojny: część IV – Nowa nadzieja" z 1977 r., "Gwiezdne wojny: część V – Imperium kontratakuje" z 1980 r. oraz "Gwiezdne wojny: część VI – Powrót Jedi" z 1983 r. Aktorstwo też pozostawia wiele do życzenia, co dotyczy głównie Haydena Christensena, ale i Natalie Portman, która pojawia się w tym zestawieniu po raz drugi.
Aktorzy, owszem, muszą wypowiadać drętwe dialogi ("I don't like sand"), ale oprócz tego nie ma między nimi żadnej iskry, uczucia czy seksualnego napięcia. Widzom trudno było więc uwierzyć w wielką miłość Padmé i Anakina, a rozczarowanie było tym większe, że Carrie Fisher i Harrison Ford lata wcześniej zaserwowali nam chemiczną mieszankę wybuchową jako księżniczka Leia i Han Solo. Prequele niestety nie dały nam tego samego.
Warto jednak podkreślić, że relacja Amidali i późniejszego Dartha Vadera została jednak znacznie lepiej przedstawiona w serialu animowanym "Gwiezdne wojny: Wojny klonów" (2008-2020) – przynajmniej on oddał sprawiedliwość bohaterom i zaserwował fanom to, czego chcieli: emocjonalną, miłosną historię.
3. Czarna Wdowa i Hulk (Filmowe Uniwersum Marvela, MCU)
Aktorzy: Scarlett Johansson i Mark Ruffalo
Mimo że wcześniej wspomniana już relacja Jane i Thora (Natalie Portman i Chrisa Hemswortha) nie była zbytnio wiarygodna, to Natasha Romanoff i Bruce Banner, czyli Scarlett Johansson i Mark Ruffalo, bezsprzecznie wygrywają w konkursie na najmniej ekscytująca parę w całym MCU.
Nie tylko ich relacja była zbyt przyspieszona (romantyczne uczucia między Czarną Wdową i Hulkiem pojawiło się nie wiadomo skąd i... nie wiadomo po co, bo nie miało żadnego wpływu na fabułę), ale, co gorsza, sama Johansson i o 17 lat starszy od niej Ruffalo, wydają się nie czuć komfortowo, odgrywając zakochanych. Większość widzów niestety miała takie same odczucia.
2. James Bond i Madeleine Swann (seria "James Bond" z Danielem Craigiem)
Aktorzy: Daniel Craig i Léa Seydoux
Madeleine Swann (Léa Seydoux), francuska lekarska, po raz pierwszy pojawiła się w serii o Jamesie Bondzie w "Spectre" (2015). To właśnie ona, spośród wielu dziewczyn Bonda (w wersji Daniela Craiga), na dobre przyciągnęła uwagę agenta 007 i okazała się jego wielką miłością, co przypieczętowano w "Nie czas umierać". Sama relacja Jamesa i Madeleine była fascynująca: obfitowała w zwroty akcji, zdrady i bolesne wspomnienia. Między Seydoux i Craigiem nie było jednak przekonującej chemii i trudno uwierzyć, że są w sobie szaleńczo zakochani.
Większość fanów jest zdania, że znacznie bardziej wiarygodny i emocjonujący był związek Jamesa Bonda z Vesper Lynd, którą w "Casino Royale" z 2006 roku grała Eva Green. To właśnie z nią Craig wypadł na ekranie najlepiej, a relacja bohatera z Vesper do dziś pozostaje jedną z najciekawszych historii miłosnych w całej, ponad 60-letniej franczyzie o Bondzie. Mimo że skończyła się tragicznie, to do końca pozostała motorem działań słynnego szpiega w wydaniu Daniela Craiga. Porównania tego związku ze związkiem z Madeleine wypadają niestety... źle.
1. Harry Potter i Ginny Weasley (seria "Harry Potter")
Aktorzy: Daniel Radcliffe i Bonnie Wright
Mimo że fani "Harrry'ego Pottera" kochają Harry'ego i Ginny w książkach (oczywiście oprócz tych, którzy do samego końca kibicowali Harry'emu i Hermionie), to w filmach raczej nikt nie trzymał za nich kciuków. Po pierwsze, ekranowa Ginny Weasley była zupełnie inna od żywej, temperamentnej, dzikiej (w dobrym tego słowa znaczeniu) Ginny stworzonej przez J.K. Rowling: Bonnie Wright zagrała ją jako bojaźliwą, nieśmiałą dziewczynę, zupełnie pozbawioną charakteru. To jednak niekoniecznie może być wina samej aktorki, a po prostu scenariusza.
Po drugie, "Harry Potter" pokazał główny problem z dziecięcymi aktorami: ci, którzy pasowali do jakiejś roli jako dzieci, jako dorośli niekoniecznie zachwycają talentem. Tak właśnie było z Wright, która im starsza była (i im większą rolę w serii miała), tym bardziej odstawała od reszty obsady. Aktorka niestety nie grzeszyła charyzmą i aktorskimi umiejętnościami.
I po trzecie, najważniejsze, Daniel Radcliffe i Bonnie Wright nie mieli między sobą żadnej chemii. Ich interakcje były pozbawione iskry i emocji, a co gorsza były dramatycznie nudne i bezbarwne (może z wyjątkiem tych w "Harrym Potterze i Komnacie Tajemnic", kiedy oboje byli jeszcze dziećmi). Relacja Harry'ego i Ginny została również znacznie przyspieszona, przez co trudno było uwierzyć, że między bohaterami jest wielka miłość. Nic dziwnego, że fanów, którzy kibicowali Harry'emu i Hermionie... jeszcze po filmach przybyło.
Zobacz także
