Całkowity zakaz pornografii w internecie – żaden z krajów w Europie Zachodniej jeszcze się na to nie zdecydował. Jeszcze. Pierwsza z szeregu próbuje wyłamać się Islandia, która właśnie przygotowuje projekt ustawy uniemożliwiającej jakikolwiek dostęp do pornografii w sieci. W czasach "wolności w internecie" brzmi to nieco absurdalnie, ale pomysł jest jak najbardziej poważny. Nawet jego autorzy porównują go do... lądowania człowieka na księżycu. O to, czy faktycznie zakaz pornografii w internecie jest tak ciężki do wprowadzenia, pytamy eksperta ds. bezpieczeństwa sieci, Jarosława Pieńkowskiego z firmy Point.
Czy od czysto technicznej strony zablokowanie stron internetowych z konkretnej kategorii, w tym przypadku pornograficznej, jest w ogóle możliwe?
Tak, natomiast pomysłodawcy takiego projektu muszą liczyć się z tym, że jego realizacja będzie wiązać się z ogromnym zaangażowaniem i nakładem pracy. Kluczowa dla powodzenia takiego działania jest współpraca ze strony samych dostawców internetowych.
Dlaczego tak dużo zależy właśnie od nich?
Blokowanie witryn z pornografią musi być przede wszystkim niezależne od użytkowników internetu, którzy chcieliby do takich stron dotrzeć. Wynika to z tego, że internauta może na różne sposoby obejść wszelkie zabezpieczenia, który byłyby nakładane tylko bezpośrednio na niego. Tylko kontrola treści na poziomie providera internetowego miałaby tu rację bytu.
Dokładnie tak. Strona pornograficzna byłaby zatrzymana u nich i nie puszczana dalej "w świat". Istnieje sporo metod blokowania czy kontrolowania treści w sieci. Można np. śledzić adresy URL lub kategoryzować strony. Możemy wykryć treść pornograficzna i następnie ją zablokować. Zasady działania są tutaj nieco podobne do tych określonych w głośnej ustawie ACTA, gdzie po prostu na dostawców internetu chciano nałożyć obowiązek kontrolowania ruchu sieciowego właśnie na poziomie tej ostatniej linii.
Badanie Komisji Europejskiej wykazało, że 67,3 proc. polskich nastolatków ma kontakt z treściami pornograficznymi w Internecie. CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: m.edziecko.pl
Na czym dokładnie polegają wspomniane przez pana metody?
Jeżeli chodzi o śledzenia adresów URL to tworzy się bazę adresów stron internetowych i wyodrębnia te, które należą do stron pornograficznych oraz te, które są normalne i ogólnodostępne np. serwisy społecznościowe. Krótko mówiąc, jeżeli w adresie miałyby słowa kluczowa np. "porno" lub "seks" z automatu wpadałyby na listę zakazanych. Druga ewentualność to najzwyklejsza kontrola treści, czyli skanowanie całej zawartości i wyszukiwanie słów bądź wyrażeń, które mogłyby wskazywać na treści pornograficzne. Kolejna metoda to kontrola obrazka i wideo. W przypadku pornografii mogą istnieć strony bez jakiejkolwiek treści tekstowej.
Pomysłodawcy projektu zakazującego całkowitego dostępu do pornografii w internecie porównują go do lądowania człowieka na księżycu. Czy faktycznie zbanowanie takich witryn w sieci jest trudne?
To bardzo ciężka procedura, ponieważ nie ma jednego stałego punktu czy odnośnika na podstawie, którego można treści pornograficzne wychwycić z całego internetu. To jest odwieczna walka tak jak np. w przypadku spamu. Po jednej stronie są ci, którzy starają się, by takie rzeczy zniknęły. Z kolei po drugiej ci, którzy zrobią wszystko by te treści zostały w internecie. Nawet jeśli znajdzie się – wydawałoby się – złoty środek, to z czasem zabezpieczenia zostają w jakiś sposób omijane. Podsumowując, istnieje duże prawdopodobieństwo kontrolowania i wykrywania takich treści, ale w moim odczuciu ich stuprocentowa blokada raz na zawsze jest niemożliwa.
W Wielkiej Brytanii taki pomysł nie przeszedł
Dostawcy internetowi wyrazili swój sprzeciw wydając specjalne oświadczenie, w którym wyjaśniali, że nie jest to najefektywniejsza metoda zabobiegania dostępu do nieodpowiednich treści.
Ministrowie również odrzucili tę propozycję, tłumacząc, że nie ma ona poparcia rodziców i innych zainteresowanych stron. Zebrano co prawda 115 tysięcy podpisów, ale ustalono, że tylko co trzeci rodzic popiera powyższy pomysł, a kolejne 15 procent uważa, że blokada powinna być mniej rygorystyczna.
CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: chip.pl
Czy jeżeli porno strony stałyby na serwerach w innych krajach niż np. Islandia, wtedy również byłaby całkowicie wykluczona możliwość ich odwiedzania?
Jeżeli mówimy o konkretnych adresach, stronach i serwerach to wtedy bez problemu można zablokować je w danym kraju nawet jeżeli stoją na drugim końcu świata. W sytuacji, gdy chodzi o ogólne pojęcie pornografii w sieci, to wtedy jest to zdecydowanie trudniejsze.
Jednym z pomysłów islandzkiego rządu jest także zablokowanie płatności kartami kredytowymi za dostęp do stron pornograficznych. Pomoże?
Na pewno nie zaszkodzi. To dużo łatwiejsze, bo karty kredytowe mają stały numer, więc dzięki niemu, którego możemy precyzyjnie zablokować możliwość odwiedzania stron pornograficznych.
Egipt bez porno w internecie
Mieszkańcy Egiptu zostali odcięci od internetowej pornografii. Zgodnie z decyzją Sądu Administracyjnego z 2009 roku dostęp do witryn porno został uniemożliwiony. Prawnik, który wniósł sprawę, poinformował media, iż orzeczenie sądu jest "zwycięstwem nad złem i zepsuciem".
W Arabii Saudyjskiej i Kuwejcie w pierwszej 100 najczęściej odwiedzanych stron w ogóle nie ma pornograficznych, gdyż tamtejsze władze zainstalowały odpowiednie blokady i filtry.
CZYTAJ WIĘCEJ
źródło: tvn24.pl i euroislam.pl
Pana zdaniem taka walka z porno biznesem w internecie ma sens?
Czy ma sens? Oczywiście, że tak. Pytanie jest raczej, czy przyniesie pożądany efekt. Mimo że takie treści nie są akceptowalne przez opinię publiczną, to moim zdaniem jest to ciągle walka z wiatrakami.