Dymisje w Wojsku Polskim odbiły się szerokim echem na świecie. NATO jednak nie odniosło się do doniesień, jakie płyną znad Wisły. O to, jaki sygnał otrzymał z Warszawy Pakt Północnoatlantycki, zapytaliśmy Roberta Pszczela, dyplomatę, który był członkiem polskiego zespołu międzyresortowego ds. akcesji Polski do Sojuszu Północnoatlantyckiego. – NATO nie działa w próżni. To organizacja międzyrządowa, która koncentruje się i śledzi wszystko, co dotyczy kwestii bezpieczeństwa i polityki obronnej – mówi b. rzecznik prasowy Sojuszu.
Reklama.
Reklama.
Cały świat mówi o dymisjach w Wojsku Polskim. A co na to NATO?
O sprawie wypowiedzieli się już niemal wszyscy polscy politycy, generałowie, aktywiści, eksperci i publicyści. NATO jednak nie odnosi się do wydarzeń nad Wisłą, choć Polska jest największym krajem przyfrontowym należącym do Paktu.
O brak reakcji NATO i nasze dalsze relacje z sojusznikami w kontekście zamieszania w armii zapytaliśmy Roberta Pszczela– dyplomatę, który był członkiem polskiego zespołu międzyresortowego ds. akcesji Polski do NATO, rzecznikiem prasowym NATO, a także Dyrektorem Biura Informacyjnego NATO w Moskwie.
"NATO widzi wszystko. Nie działa w próżni"
Alan Wysocki: Czy NATO widzi to całe zamieszanie wokół naszej armii? Jaki wysyłamy sygnał naszym sojusznikom?
Robert Pszczel: Tak się składa, że byłem pierwszą osobą z krajów byłego Układu Warszawskiego, która zaczęła pracę w NATO i przepracowała tam 20 lat na różnych stanowiskach. Mogę zaręczyć, że NATO widzi wszystko.
NATO nie działa w próżni. To organizacja międzyrządowa, która koncentruje się i śledzi wszystko, co dotyczy kwestii bezpieczeństwa i polityki obronnej. Wszyscy są świadomi tego, co dzieje się w przestrzeni publicznej.
Pojawiają się pytania, dlaczego NATO nie chce tego komentować. To jest logiczne. Przepracowałem 11 lat w biurze prasowym NATO. Mamy 31 krajów członkowskich, a wkrótce 32. Gdyby oficjalni przedstawiciele Sojuszu zajmowali się w taki czy inny sposób komentowaniem decyzji personalnych, czy wydarzeń w krajach członkowskich, to nic dobrego by z tego nie wyszło i nic innego by nie robili.
To nie jest tak, że NATO jako organizacja może ingerować w decyzje personalne poszczególnych członków. Dla NATO najważniejsze jest funkcjonowanie państwa, jakie by ono nie było, w uzgodnionym systemie.
Najważniejsza dla NATO jest realizacja zobowiązań wobec sojuszników oraz zachowanie ciągłości decyzyjnej, ciągłości dowodzenia.
NATO jest najważniejszą polisą ubezpieczeniową dla krajów członkowskich w zakresie twardego bezpieczeństwa. Członkostwo w NATO nie oznacza, że państwo jest samo sobie. To daleko idąca integracja w postaci np. wspólnych planów obronnych.
Ale różne zmiany personalne na stanowiskach cywilnych i wojskowych to wewnętrzna sprawa danego kraju. Nie mamy w Polsce do czynienia z sytuacją, w której instytucje państwowe by nie działały.
Faktycznie jednak mamy do czynienia z czymś bezprecedensowym, bo to dość gwałtowne zmiany na najwyższych stanowiskach wojskowych.
Ale na tzw. korytarzach są prowadzone rozmowy między pracownikami NATO w tej sprawie?
Zapewniam pana, że na "korytarzach" rozmawia się o wszystkim. To jest zupełnie normalne. NATO liczy 31 krajów po obu stronach Atlantyku. Do tego dochodzą cywile i wojskowi, więc rozmawia się naprawdę o wszystkim.
Ludzie interesują się tym, co się dzieje i tym, co może mieć wpływ na ich prace.
Pamiętam, że jeszcze 15 lat temu, gdy zaczynały się spotkania ministrów obrony czy ministrów spraw zagranicznych, to na początku kurtuazyjnie witano nowych ministrów. Wtedy te powitania zajmowały znacznie mniej czasu niż teraz.
Żyjemy w czasach, gdy rotacja na tych stanowiskach jest znacznie większa. Ja pamiętam spotkania parę lat temu, gdzie witano na jednym spotkaniu pięciu, a czasami nawet sześciu nowych ministrów. Chociaż oczywiście takie sytuacje nie były aż tak częste w przypadku spotkań szefów sztabów generalnych.
W rozmowach o NATO często mówi się o interoperacyjności w kontekście współpracy na polu operacyjnym. Ale jest też coś takiego jak interoperacyjność instytucjonalna.
NATO funkcjonuje na zasadzie komitetów. To może być komitet wojskowy, polityczny, ds. standaryzacji. Najważniejsze jest, żeby osoba, która reprezentuje dany kraj, miała podobne uprawnienia.
A czy coś zmieni się, jeśli chodzi o naszą współpracę z NATO? Czy czynnik ludzki ma tutaj znaczenie?
Oczywiście, między poszczególnymi osobami na różnych stanowiskach rodzą się różne zażyłości a czasami nawet przyjaźnie.
Wróciłem kilka dni temu z Warsaw Security Forum. Przewodniczyłem kilku panelom. W jednym z nich uczestniczył szef Komitetu Wojskowego NATO, adm. Rob Bauer i gen. Romuald Andrzejczak.
Nie mam wątpliwości, że panowie dobrze się znają i są w pewnej zażyłości. To wynika z tego, że już wiele posiedzeń ze sobą odbyli i wspólnie wypracowali różne decyzje. Czynnik ludzki ma znaczenie.
Ale z technokratycznego punktu widzenia tak jest, że państwo raz reprezentuje jedna osoba, a potem przychodzi inna. I trzeba być na to przygotowanym.
A jak w tych kwestiach radził sobie nasz były już szef sztabu gen. Andrzejczak?
W życiu publicznym są osoby, które wolą działać zakulisowo. Sprawnie zarządzają, a niezbyt sprawnie lub niechętnie poruszają się w przestrzeni publicznej. I na odwrót.
Gen. Andrzejczak zasługuje na to, żeby powiedzieć o nim wiele pozytywnego. Ostatnie lata były wyjątkowo trudne. Mamy przecież bezprecedensową wojnę w Ukrainie. Głos gen. Andrzejczaka był słuchany z bardzo dużą atencją i to nie tylko ze względu na znaczenie Polski jako największego kraju frontowego.
Gen. Andrzejczak bardzo elokwentnie potrafił prezentować nasze, polskie stanowisko i spojrzenie w przestrzeni informacyjnej. Za to mu chwała, bo to nie są proste sprawy. Dobrze, że gen. Andrzejczak potrafił się w tym świecie odnaleźć. Dzięki temu – mówiąc językiem sportowym – zdobywał punkty dla naszego kraju.
Nawet spotykałem się z różnymi komentarzami osób z różnych krajów, które niejako trochę zazdrościły nam gen. Andrzejczaka. Nie wszyscy najwyżsi rangą dowódcy wojskowi z różnych krajów potrafili się tak zgrabnie poruszać w tej przestrzeni informacyjnej. Za to należy mu się szacunek.
Niedawno mieliśmy wybory na nowego przewodniczącego Komitetu Wojskowego NATO. Admirał Bauer otrzymał krótkie przedłużenie kadencji, ale zastąpi go admirał włoski. Szkoda, że gen. Andrzejczak nie kandydował na to stanowisko.
Myślę, że miałby duże szanse, a Polaków i Polek w strukturach NATO po prostu brakuje. To nasza bolączka od wielu lat. Ale to tylko moja obserwacja. Nie znam szczegółów ani kulis.
W ostatecznym rozrachunku jest tak: Każde państwo decyduje o tym, w jaki sposób funkcjonuje i nikt tej kompetencji nie kwestionuje.
Spójrzmy na przykład na Ukrainę. Co prawda, ona nie jest członkiem NATO, ale wszyscy życzymy, żeby tak się stało. Sam jednym ze współautorów raportu dla Fundacji im. Kazimierza Pułaskiego o przyśpieszeniu akcesji Ukrainy do NATO.
Ostatnio prezydent Wołodymyr Zełenski w dość dramatyczny sposób wymienił ministra i wszystkich wiceministrów obrony. Część z nich miałem okazję poznać i wywoływali oni pozytywne wrażenie.
I ta sprawa również wywoływała zdziwienie i zainteresowanie poza Ukrainą. Ci ludzie też odgrywali kluczową rolę w reprezentowaniu Ukrainy. Ale w ostatecznym rozrachunku wszyscy partnerzy dalej pracują z Ukrainą, ale z nowo wyznaczonymi urzędnikami.
Czy to były idealne decyzje? To muszą ocenić Ukraińcy, ale tak to po prostu odbywa się w tym naszym świecie międzynarodowym i podobnie mamy, jeśli spojrzymy na sytuację Polski.