Międzyuczelniana walka o studenta jest bardzo zacięta. Rywalizuje się w rankingach, zabiega się o szanowanych wykładowców, ale również o gości ze znanym nazwiskiem. Jedna z warszawskich uczelni chwali się, że wykłady prowadzili u nich Kwaśniewski, Miller, Palikot i Kalisz. I co z tego? Czy wykłady prowadzone przez polityków kuszą studentów, albo podnoszą rangę uczelni? Eksperci zgodnie twierdzą, że studenci nie tylko na nich zyskują, co są jeszcze rozczarowani.
Rozpoznawalne nazwiska mogą przyciągnąć na uczelnie wielu słuchaczy. Pokazał to chociażby ostatni wykład prof. Magdaleny Środy, w którym aktywny udział chciała wziąć nawet prawicowa bojówka. Prof. Środa jest jednak znaną etyczką i filozofką. Co innego, jeśli na wykład zapraszani są politycy. Jeszcze gorzej, jeśli są to politycy aktywni, bo niewielkie szanse że będzie to nadal wykład merytoryczny, a nie zwyczajna polityczna pogadanka.
Ekspert kontra polityk
Jedna z prywatnych, warszawskich uczelni w reklamie radiowej chwali się, że na wykładach gościli u nich znani politycy, a wśród nich Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller, Janusz Palikot i Ryszard Kalisz.
Prof. Stanisław Dawidziuk, ekspert ds. szkolnictwa wyższego i nauki BCC i rektor Wyższej Szkoły Menadżerskiej w Warszawie, uważa że tego typu reklama wcale nie kusi studentów. – Większość wykładów polityków to propaganda i promocja. Miałem okazję śledzić wykłady kilku polityków i były naprawdę żenujące. Często zapraszani są politycy, którzy się stali politykami nie wiadomo z jakiego powodu. Nie mają nic ciekawego do przekazania, opowiedzenia. Studenci są po wykładzie rozczarowani, bo stracili dwie godziny. Kierownictwo się za to chwali – komentuje ekspert. Z jego doświadczenia wynika, że dużą większą wartość dla studentów stanowią zapraszani eksperci – ekonomiści, przedsiębiorcy. – Studenci bardzo chętnie w nich uczestniczą, niektórzy nawet zostawiają swoje CV, bo mają nadzieję na pracę. Zapraszani eksperci to ludzie, którzy od zera zbudowali duże firmy, osiągnęli sukces. Na wykładzie przekazują studentom praktyczną, życiową wiedzę – że nic nie robi się samo. Są dla studentów wzorem i te młode osoby chcą ich w przyszłości naśladować – dodaje prof. Dawidziuk.
Taką opinię podziela blogerka naTematAnna Garwolińska, założycielka oraz partnerka zarządzająca Glaubicz Garwolińska Consultants, firmy specjalizującej się w doradztwie z zakresu public relations. – Z wiedzy i jakości polityków na wolnym rynku nikt by nie skorzystał. Kiedy odchodzą z Sejmu niewielu pracodawców traktuje ich poważnie – stwierdza. Jej zdaniem dzieci i młodzież są na szczęście świetnie zorientowane w otaczającym świecie. – Dzieci są teraz otrzaskane. 14-15-latki, które są myślące i podchodzą do studiów ambitnie, mówią o Cambridge, Harvardzie, Uniwersytecie Jagiellońskim. Szukają uczelni z historią, tradycją, takich, które mają prestiż, a nie nazwisko polityka w reklamie. Kolega mojej córki powiedział niedawno, że szuka uczelni pod kątem liczby noblistów. Jeżeli taka jest argumentacja 14-15-latków, to maturzyści z pewnością nie wybierają uczelni ze względu na nazwisko np. Palikota. Czego niby mógłby ich nauczyć Palikot? Jak się stać mięsem politycznym? – zastanawia się Garwolińska.
Uczelniany blichtr
Eksperci nie mają wątpliwości, że nazwiska polityków w reklamie szkoły wyższej wcale nie mają służyć studentom. – To nie chodzi o studenta, a o przełożonych. Uczelnia chce się pokazać ministrom. Mają nadzieję, że dzięki temu będą mieli większe fory. Ale to zwykłe bajki. Trzeba patrzeć na rankingi – zaznacza prof. Stanisław Dawidziuk.
Jego zdaniem tacy "głośni" wykładowcy nawet szkodzą programowo studentom. Szkoły wyższe są zobligowane przez ministerstwo do konkretnej liczby godzin i zakresu tematycznego każdego z przedmiotów. – O ile studenci stacjonarni mają zajęcia pięć dni w tygodniu i z wypełnieniem założeń programowych czasowo nie ma problemu, o tyle studenci zaoczni mają na to tylko trzy dni. Jeśli taki gość zapraszany jest w ramach wykładów na studiach stacjonarnych, to jest to dopuszczalne, natomiast dla studentów niestacjonarnych zawsze odbywa się to z uszczerbkiem. Trzeba wtedy jakoś te godziny obcinać – wyjaśnia rektor Wyższej Szkoły Menadżerskiej. I dodaje, że dla niego "świat polityczny jest poniżej kreski". – Uczelnia powinna być neutralna politycznie. Wyznaję zasadę, jak zapraszać, to wszystkich, a jak można jednego, to lepiej żadnego – dodaje.
Anna Garwolińska uważa, że tego typu promocja oznacza, że uczelnia jest w dołku i nie ma lepszego pomysłu na reklamę. – Wiem, że jest kryzys, ale nazywać politruków wykładowcami, ekspertami to idiotyzm – podkreśla Garwolińska. Zaznacza też, że sama by dziecka na uczelnię, firmowaną nazwiskami polityków, nie wysłała. – Na uczelnię człowiek idzie po to, żeby się uczyć, a nie stać się politycznym mięsem armatnim. A politycy do tego studentów bardzo chętnie wykorzystują, wykorzystywali i będą to robić – podsumowuje założycielka Glaubicz Garwolińska Consultants.