Frekwencyjny rekord w wyborach parlamentarnych to zasługa całego społeczeństwa. Nie zawiodły także osoby, które podczas ich trwania były akurat w podróży. Przemierzyli setki kilometrów, aby móc oddać swoje głosy w zagranicznych lokalach komisji wyborczych. Skąd, dokąd i jak podróżowali?
Reklama.
Reklama.
W ubiegłą niedzielę Polacy masowo ruszyli do urn, aby zagłosować w wyborach parlamentarnych. Frekwencja w tym roku była rekordowa, a jest to zasługą mobilizacji całego polskiego społeczeństwa. I dotyczy to nie tylko osób, które przebywają na stałe w kraju, ale także tych mieszkających i podróżujących obecnie daleko poza jego granicami.
Dla niektórych z nas największym problemem wcale nie były więc długie kolejki do lokalu wyborczego, a samo dostanie się do niego.
Osoby, które w trakcie wyborów znajdowały się poza Polską, miały możliwość dopisać się do wybranej komisji obwodowej lub pobrać zaświadczenie upoważniające do głosowania w dowolnej komisji na świecie.
W tym roku poza granicami Polski utworzono łącznie 417 obwodowych komisji wyborczych. Niejednokrotnie podróżujące aktualnie osoby musiały przebyć setki kilometrów, aby móc oddać swój głos. Odbywało się to na różne sposoby – rowerami, autostopem, samolotem. Choć czasem z niespodziewanymi zmianami trasy – każdemu z naszych rozmówców udało się zagłosować.
Gdzie głosowali podróżujący Polacy i jak udało im się dostać do odległych lokali wyborczych?
1. Paweł, Ankara, 400 km do lokalu wyborczego
Paweł podróżuje od jakiegoś czasu rowerem w kierunku Indii, a w wyjątkowych sytuacjach korzysta także z autostopu, nie rozstając się przy tym jednak ze swoim głównym środkiem transportu.
W trakcie wyborów przebywał akurat tureckiej miejscowości Erbaa, z której od najbliższego lokalu wyborczego w Ankarze dzieliło go aż... 400 kilometrów. Jako że wybory były bez wątpienia wyjątkową sytuacją, razem ze swoim rowerem ruszył w podróż autostopem do stolicy Turcji.
Choć przemieszczał się nie tylko ze swoim jednośladem, ale i całym bagażem, podróż zajęła mu zaledwie 12 godzin. A to wszystko dzięki uprzejmości gruzińskiego kierowcy, który sprawnie operował nie tylko pojazdem, ale też aplikacją YouTube, na której pokazywał Pawłowi teledyski do utworów, których w dzieciństwie słuchali jego rodzice na radiu marki Eltra kupionym na lokalnym bazarku.
2. Mikołaj, Mediolan, 500 km do lokalu wyborczego
Mikołaj do lokalu wyborczego dostał się nieco okrężną drogą. Na wylotówce stanął już w piątek, aby wyjechać z Parmy w kierunku Mediolanu. Miasta dzieli 127 kilometrów, ale Mikołaj chciał wybrać się najpierw w Alpy, a następnie wrócić w niedzielę na wybory. Po chwili zatrzymał się obok niego kierowca, jednak z propozycją podwózki nie do Mediolanu, ale do Turynu.
Jak to bywa podczas autostopowych podróży, Mikołaj długo się nie zastanawiał, wsiadł do samochodu i zboczył nieco na zachód. Następnie trafił... jeszcze bardziej na zachód, tuż pod granicę Włosko-Francuską w Alpach.
Podczas wędrówki na szlaku poznał grupę Włochów, a po krótkiej rozmowie z nimi okazało się, że mieszkają pod Mediolanem. Niemal natychmiast zaproponowali mu, aby wrócił razem z nimi samochodem w niedzielę, na co Mikołaj przystał z wielką chęcią.
Z miejsca, do którego wracali, złapał jeszcze kilka mniejszych stopów, wsiadł w metro i takim oto sposobem o godzinie dwudziestej dotarł pod konsulat.
A jakby tego było mało, po rozmowie z jednym z członków komisji został mu zorganizowany nocleg u jednego z jego znajomych.
3. Filip, Tuluza, 100 km do lokalu wyborczego
Filip, który obecnie przemierza we Francji słynną Drogę Świętego Jakuba z metą w hiszpańskim Santiago de Compostela, musiał zrobić przerwę podczas swojego camino, aby móc zagłosować w wyborach. Żeby się to wydarzyło, musiał dostać się z miejscowości Moissac do Tuluzy oddalonej o około 100 km.
Drogę pokonał w podobny sposób, co jego poprzednicy – autostopem. Pierwszy kierowca, który zdecydował się podwieźć Filipa na wieść o tym, że jest z Polski i jedzie na wybory, przez resztę drogi krzyczał "Lech Wałęsa!" pokazując równocześnie gest zwycięstwa. Na szczęście ta podwózka trwała jedynie kilka kilometrów. Z kolei drugi kierowca nie omieszkał z ironicznym uśmieszkiem zapytać, czy Filip będzie głosować na PiS.
4. Dorota, Santiago, 1600 km do lokalu wyborczego
Dorota jest od kilku miesięcy w podróży po Ameryce Południowej. Do Chile przyjechała z Boliwii, a decyzję o głosowaniu podjęła w San Pedro, które było oddalone od lokalu wyborczego aż o 1600 kilometrów. Na szczęście decyzja została podjęta na tyle wcześnie, że Dorota miała aż 2 tygodnie na dotarcie do celu.
Głosowanie w Chile, ze względu na różnicę w strefach czasowych, odbyło się już dzień wcześniej, czyli 14 października. Kolejek do urn nie było, ponieważ zarejestrowało się około 150 osób. Całe wyborcze zamieszanie idealnie wpasowało się w jej podróżniczy plan, bo akurat przemieszczała się z północy na południe.
5. Dominika, Walencja, 800 km do lokalu wyborczego
Choć ta liczba kilometrów jest imponująca, Dominika od razu przyznaje się, że mogła zagłosować kilka komisji wyborczych bliżej, ale zamarzyła jej się autostopowa wyprawa na drugi koniec hiszpańskiego wybrzeża. Z Kadyksu, z którego startowała, dotarła po drodze między innymi do Malagi, Alicante i Benidormu.
Kiedy w końcu udało jej się dojechać do Walencji, spała na plaży, bo dotarła tam na tyle późno, że inny nocleg już nie za bardzo wchodził w grę. Choć w nocy jej spokój zakłócili pijani Hiszpanie, którzy chcieli jej ukraść plecak, szczęśliwie poradziła sobie w tej sytuacji i koniec końców kolejnego dnia poszła oddać głos. I nawet mimo nieprzyjemnej sytuacji przygodę wspomina jako wspaniałą i twierdzi, że niczego nie żałuje.
6. Islandia, łącznie 300-600 km do lokalu wyborczego
Jeśli chodzi o głosowanie na Islandii, to zgłosiło się do nas kilka podróżujących osób, które aktualnie przebywają tam jednak głównie w pracy. Nie zmienia to jednak faktu, że aby zagłosować musieli przebyć równie długą drogę, co pełnoetatowi podróżnicy.
I tak oto przykładowo Julia do lokalu wyborczego musiała przejechać aż 154 kilometry z Möðrudalur do Akureyri, a następnie wrócić tą samą trasą na godzinę 14 do pracy.
Z kolei Ania do przebycia miała łącznie 430 km, a Sara aż 600.