Do tej pory żadne z ugrupowań opozycji demokratycznej nie wskazało swojego kandydata na ministra zdrowia. Spekulacje na ten temat przerwał Adrian Zandberg. Współprzewodniczący Lewicy Razem wskazał nazwisko potencjalnej szefowej resortu, ale postawił też jeden warunek.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Po dwóch tygodniach od wyborów parlamentarnych w końcu pojawiło się nazwisko potencjalnej kandydatki na objęcie teki ministra zdrowia w rządzie Donalda Tuska. Jak stwierdził w poniedziałek Adrian Zandberg, resortem mogłaby pokierować Marcelina Zawisza z Lewicy Razem. Polityk postawił jednak warunek, wskazując na zwiększenie nakładów na system ochrony zdrowia.
Kto zostanie ministrem zdrowia? Lewica ma już kandydatkę i stawia warunek
Zandberg, który był gościem na antenie Polsat News, przekazał, że w niedzielę ruszyły rozmowy programowe pomiędzy przedstawicielami demokratycznej opozycji (Koalicja Obywatelska, Trzecia Droga, Nowa Lewica), która w nowym Sejmie będzie miała 248 mandatów.
– My w Razem jesteśmy zwolennikami tego, żeby było w Polsce 8 proc. PKB na zdrowie. I Marcelina Zawisza na pewno nie uchyliłaby się od wzięcia odpowiedzialności za zdrowie w takiej sytuacji. Ale bez gwarancji 8 proc. PKB na zdrowie, czyli bez gwarancji realnych środków na uzdrowienie ochrony zdrowia, oczywiście nie będzie to możliwe – stwierdził Adrian Zandberg.
Marcelina Zawisza (rocznik 1989) ukończyła studia licencjackie w Instytucie Polityki Społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. W obecnej kadencji Sejmu jest członkinią Komisji Zdrowia i pierwszą wiceprzewodniczącą Koalicyjnego Klubu Parlamentarnego Lewicy. W ostatnich wyborach startowała z list Nowej Lewicy i po raz drugi zdobyła mandat poselski (zagłosowało na nią 19 388 osób).
W dzieciństwie Zawisza chorowała na raka kości i jak później stwierdziła, te doświadczenia wywarły wpływ na jej decyzje, w tym na rozpoczęcie działalności politycznej.
– Prawo i Sprawiedliwość oszukuje w kwestii nakładów na zdrowie po to, żeby udawać, że są one mniej więcej na takim samym poziomie co w Europie. Problem polega na tym, że później człowiek idzie do lekarza i odbija się od tej samej ściany, od której odbijał się zawsze – mówiła posłanka w lipcowym odcinku programu Rynku Zdrowia "Miodowa 15".
W listopadzie 2019 poinformowała z kolei, że nie wyklucza, iż posłowie z jej formacji poprą zniesienie 30-krotności składki ZUS, czego chciało PiS. Projekt zakładał likwidację od 2020 r. górnego limitu przychodu, od którego płaci się składki na ubezpieczenia emerytalne i rentowe, który wynosi właśnie 30-krotność przeciętnego wynagrodzenia w gospodarce.
Autorzy projektu przekonywali, że to przyniesie dodatkowe 7,1 mld zł. Przeciwnikiem likwidacji tego limitu był Jarosław Gowin (Porozumienie było wtedy koalicjantem Zjednoczonej Prawicy). Jak wtedy mówił, likwidacja 30-krotności oznaczałaby realne podniesienie podatków dla wolnych zawodów i dla najwyżej wykwalifikowanych pracowników.
"Zarządzanie ochroną zdrowia jest zadaniem karkołomnym"
– Zarządzanie ochroną zdrowia jest zadaniem karkołomnym. Mało można zdziałać, a pracy jest ogrom. Jest szansa na niebezpieczny polityczny ruch, na potknięcie – tłumaczył niedawno w TOK FM Sebastian Goncerz, przewodniczący Porozumienia Rezydentów Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Lekarzy.
Jak stwierdził, gdyby polska służba zdrowia była pacjentem, byłaby "w stanie ciężkim". Szef PROZZL ocenił, że system ma sobą dekady zaniedbań i błędy w organizacji. – Jest taki żart, że resort zdrowia weźmie ten, który wyciągnie najkrótszą zapałkę – stwierdził Goncerz.