Jacek Żakowski chce oddać PiS-owi telewizyjną Dwójkę. Ten gest szczodrości ma sprawić, że gdy partia Jarosława Kaczyńskiego znowu dojdzie do władzy, to się uprzejmie zrewanżuje (tak, ja też parsknęłam śmiechem). Od 15 lat – kontynuuje publicysta – staje się coraz bardziej oczywiste, że nie ma czegoś takiego jak media dla wszystkich, a odbiorcy mogą przypisać dziennikarzy do konkretnych partii. Lepiej więc od razu podzielić się TVP. W takim razie (to już moja ironiczna propozycja) może pójdźmy za ciosem i od razu podzielmy Polskę na linii Wisły?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Propozycja Jacka Żakowskiego zmroziła mnie bardziej niż panująca obecnie aura. Oto jeden z najbardziej znanych polskich dziennikarzy proponuje, by podzielić się telewizją PUBLICZNĄ jak partyjnym łupem, a jej pracownikom niemal (?) wręczyć legitymacje członkowskie. Według prowadzącego piątkowe poranki w TOK FM jest to odpowiedź na społeczną polaryzację, sposób na to, by – gdy Mateusz Morawiecki skończy swoją dwutygodniową parodię premierowania – zwolennicy PiS nie stanęli na Woronicza z transparentami o treści "TVP kłamie".
Ten pomysł jest tak zły na tylu poziomach, że nie wiadomo nawet od czegoś zacząć. To prosta droga do równie absurdalnej, co groźnej sytuacji, w której w TVP1 ludzie będą słyszeć, że mają równe prawa, gdy w tym samym czasie TVP2 będzie prowadzić nagonkę na grupę, która akurat podpadła PiS-owi (nauczycielki, kobiety, Polacy LGBT, lekarze…). Niestety w formule felietonu nie da się wyczerpać wszystkich wątków. Pozwolę sobie zasygnalizować to, co moim zdaniem jest najważniejsze.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Telewizja ma być publiczna, nie pisowska
Zacznijmy od tego, że Telewizja Polska, którą Jacek Żakowski chce przekroić jak tort, to medium publiczne. Co to znaczy? Wiele rzeczy, ale w tym kontekście to, jak czytamy w PWN, "dotyczące całego społeczeństwa" i "dostępne lub przeznaczone dla wszystkich". Nie: tylko wyborców partii X czy tylko zwolenników Y. Nie: tylko kobiet albo tylko mężczyzn. Nie tylko mieszkańców wsi czy tylko mieszkańców stolicy. Całego społeczeństwa. Co nie oznacza oczywiście, że każdy program i każdy news będzie jednakowo interesujący dla wszystkich. Nawet w obrębie stosunkowo jednolitych zbiorowości występują różnice zdań. I dobrze.
Media publiczne mają być tym, co nas łączy w całej naszej różnorodności, bo to, że się różnimy, jest normalne i nieuniknione. Mają być miejscem spotkań rolników i profesorek, gospodyń domowych i lekarzy, młodzieży i emerytów. Mają być komunikacyjną reprezentacją państwa – republiki, czyli rzeczy wspólnej, jaką jest Polska. Informatyczka może usłyszeć o problemach rolników, a pracownik magazynu o sytuacji osób na spektrum autyzmu na rynku pracy.
Właśnie media publiczne powinny być przestrzenią w eterze, gdzie bańki i banieczki mają szanse się spotkać, ale też unaoczniać oczywisty fakt, że nasze tożsamości się przecinają – należymy do więcej niż jednej grupy, podobnie nasi bliscy, a przynależności w toku naszego życia mogą się zmieniać. Rolnik może mieć córkę z zespołem Aspergera, pracownik magazynu może rozważać zrobienie kursu IT. Dlatego próby dzielenia anten czy usług streamingowych według linii partyjnych, to zaprzeczenie idei mediów publicznych jako takich.
Likwidacja TVP przez fikcję wspólnotowości
Zamiast dzielić się kanałami, co byłoby cichą likwidacją mediów publicznych, uczciwiej byłoby oficjalnie zamknąć Telewizję Polską i Polskie Radio. Niech z partyjnych pieniędzy, o ile będzie taka wola, powstaną odpowiedniki: Telewizja Pisowska, Pisowskie Radio i tak dalej.
Chwileczkę: przecież już powstały osiem lat temu i właśnie dogorywają razem z pararządem Morawieckiego. Widzieliśmy więc – ci, co chcieli patrzeć – jak zagarnięcie nie jednego, ale wszystkich kanałów przez PiS, wygląda w praktyce. Zostawienie takiej jątrzącej rany, nawet w jednym miejscu, byłoby zagrożeniem dla – użyję wielkich słów – całego państwa. Trucizną, która przenikałaby wszystko, z czym ma styczność.
Dalsza część tekstu pod zdjęciem.
Czytaj także:
Nie ma obiektywnych dziennikarzy, ale są tacy, którzy dążą do bezstronności
Kolejna kwestia: dziennikarki i dziennikarze. Czy da się ich przypisać, jak twierdzi Jacek Żakowski, konkretnym partiom? Część oczywiście tak i szkoda miejsca, by polemizować. Choćby gwiazdy TVPiS wprost i bez żadnych dwuznaczności deklarowały swoją lojalność wobec partii Jarosława Kaczyńskiego i rzecz jasna samego prezesa, a teraz próbują się okopać przy Woronicza wznosząc komiczne okrzyki o pluralizmie mediów (dlaczego pisowski biuletyn ma się ukazywać za państwowe pieniądze?).
W sumie jednak warto byłoby zacząć od innego stwierdzenia: nie ma obiektywnych dziennikarzy. Nie ma i nie będzie do czasu, gdy pisaniem newsów zajmie się sztuczna inteligencja, u której tory wyścigowe i tory do Auschwitz wywołują takie same refleksje etyczne i stany emocjonalne, czyli żadne. Anna Laszuk, młodo zmarła koleżanka Jacka Żakowskiego z TOK FM, lubiła powtarzać, że nie ma dziennikarzy obiektywnych, ale bywają bezstronni. I właśnie ona – bezstronność – jest kluczowa w dobrym dziennikarstwie.
Nie chodzi o to, by pracownicy mediów nie mieli poglądów – każdy człowiek je ma, a jeśli jakiś dziennikarz twierdzi, że nie, to Was okłamuje – ale o to, by opinie nie przyćmiewały faktów. A więc rzecz w tym, by o aferze mobbingowej informować zarówno wtedy, gdy dotyczy episkopatu, jak i znanej organizacji feministycznej. Pisać o niedozwolonym głosowaniu na dwie ręce niezależnie od tego, czy na fałszerstwo poważyłby się polityk prawicy, czy lewicy.
To, że jedni dziennikarze mają poglądy bardziej konserwatywne, a inni liberalne, nie jest problemem. To normalne i powinno mieć odzwierciedlenie w mediach publicznych. Ale wartości i przynależność partyjna to nie to samo. Bezstronność służy w dziennikarstwie między innymi do tego, by potrafić wytknąć także tej partii, na którą się głosuje, sprzeniewierzenie wyznawanym przez nią wartościom.
Problem TVP: zanikające fakty
Problemem nie jest to, że dziennikarze są ludźmi i mają poglądy, ale sytuacja, gdy opinie stają się ważniejsze niż fakty, albo, jeszcze gorzej, zanik faktów jako takich. Wyborcy PiS włączając TVP nie mogli się dowiedzieć o skali Strajku Kobiet albo Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Cenzurowanie serduszka na klapie marynarki to drobny, ale znaczący przykład tego zjawiska.
Zanik – wspólnych z definicji – faktów to prosta droga do rozpadu państwa. Podział kanałów pomiędzy partie tylko nasiliłby tendencje odśrodkowe. Podsycałby polaryzację, aż doszłaby do punktu, w którym zaczęlibyśmy kwestionować, czy jesteśmy jednym społeczeństwem.
Zaraz, chwileczkę: przecież to już się stało. Jarosław Kaczyński już dawno nas posortował i nadał nam wartość zależnie od tego, czy popieramy jego partię, czy ośmielamy się głosować na kogoś innego. PiS ochrzcił się jedynie polską opcją, a swoich wyborców jedynie prawdziwymi Polakami. Z reszty narodu zrobił idiotów albo zdrajców.
I teraz wyobraźmy sobie, że tego rodzaju przekaz ciągle sączy się z TVP2, podczas gdy inne anteny próbują scalić rozsadzoną wspólnotę.
15 lat rozdźwięku? Bardziej 1000
Myli się też Żakowski, mówiąc, że konieczność partyjnego podziału kanałów telewizji publicznej to kwestia pęknięcia w ciągu ostatnich 15 lat. Polska zawsze była podzielona. Mieszko I patrzył częściej na zachód, a Bolesław Chrobry na wschód. To od tego czasu bujamy się z tym napięciem, a nie od 2008 roku. Jeśli chcemy podać konkretną datę, to trzeba celować tysiąc lat wcześniej.
Trzeba podzielić się pieniędzmi, infrastrukturą i mediami – apeluje Żakowski, pochylając się nad przegranym PiS. W demokracji liberalnej każda partia – ba, każda wspólnota mieszkaniowa, a nawet osoba – ma prawo produkować własne treści, o ile nie łamie przepisów (nawoływanie do nienawiści itd.). Nie znaczy to jednak, że ma dostawać bez żadnego trybu naszą wspólną płaszczyznę komunikacyjną.
Przed nowymi władzami mediów publicznych jest trudne zadanie odzwierciedlania różnych poglądów i wartości bez popadania w partyjniactwo à rebours. Czy się uda? Nie wiadomo. Wiadomo jednak, że szczodre prezenty dla PiS-u to prosty przepis na katastrofę.