O Willym Wonce pewnie większość z nas słyszała. Jeśli nie czytaliście "Charliego i fabryki czekolady" Roalda Dahla – słynnej brytyjskiej powieści dla dzieci z 1964 roku o chłopcu, któremu szczęśliwym trafem udaje się odwiedzić największą fabrykę czekolady na świecie Willy'ego Wonki – to być może oglądaliście film. A właściwie jeden z filmów, bo powstały ich dotąd już dwa (nie licząc animacji... "Tom and Jerry: Willy Wonka and the Chocolate Factory").
Pierwszy był kultowy musical z 1971 roku z niezapomnianym, nieżyjącym już Genem Wilderem, do którego scenariusz napisał sam Dahl (reżyserem był Mel Stuart). Tak, mem z Wilderem w cylindrze pochodzi właśnie z tego cudownego filmu.
34 lata później za "Charliego i fabrykę czekolady" wziął się sam Tim Burton, a ekscentrycznym wytwórcą czekolady, wynalazcą i magikiem został Johnny Depp, ulubiony aktor reżysera "Edwarda Nożycorękiego" i "Soku z żuka". Magiczny Willy Wonka i jego wytwórnia czekolady prosto z marzeń na stałe usadowili się w kulturze popularnej. Musicale sceniczne, gry komputerowe, nawet atrakcja w parku rozrywki w Anglii.
18 lat po premierze (nieco gorszej od oryginału) "Charliego i fabryki czekolady" z Deppem Wonka wraca, ale w nie w kolejnej ekranizacji powieści Roalda Dahla. Tę opowieść o Złotych Kuponach już znamy. Paul King, reżyser świetnego "Paddingtona" i znakomitego "Paddingtona 2", połączył siły z Simonem Farnabym (współtwórcą scenariusza do drugiej części "Paddingtona"), a rezultatem jest historia o początkach Wonki.
Bo jak właściwie zaczynał Willy Wonka? Jak dorobił się największej fabryki czekolady na świecie i stał się aż tak sławny? Skąd jego miłość do czekolady? Czy zawsze był... taki dziwaczny? I jak zaprzyjaźnił się z małymi, pomarańczowymi Umpa Lumpa? Na wszystkie te pytania odpowiada "Wonka", najnowszy film w "Wonkowej" franczyzie.
Młody Willy Wonka (Timothée Chalamet) ma głowę pełną marzeń i kieszeń z zaledwie kilkoma monetami, które traci już pierwszego dnia w wielkim mieście. Willy przybywa tu w konkretnym celu: to tutaj znajduje się ulica z największymi sklepami czekolady na świecie.
Bohater chce do nich dołączyć, bo tak się składa, że tworzy świetną czekoladę (czego nauczył się przez siedem lat podróży i eksperymentowania). Ba, najlepszą na świecie. Magiczną, po której możesz wzbić się w powietrze, zyskać pewność siebie albo uświadomić sobie, że twój kolega ze szkolnej ławki jest miłością twojego życia. Willy ma w swojej walizce całą małą, przenośną wytwórnię, a w jego cylindrze znajduje się... absolutnie wszystko.
Wonka marzy o sklepie z czekoladą od dziecka, a wszystko dzięki jego zmarłej mamie (Sally Hawking), która tworzyła niezapomniane czekoladowe tabliczki. Bohater jednak nie tylko chce spełnić swoje marzenie – ma nadzieję, że kiedy odniesie sukces, mama w jakiś sposób do niego wróci. W końcu obiecała, że będzie z nim w wielkim momencie jego triumfu. Tylko jak otworzyć wielki sklep bez grosza przy duszy?
W wielkim mieście nie wszystko idzie (wróć: nic nie idzie) po myśli idealistycznego, naiwnego Willy'ego Wonki, który wierzy, że wszyscy ludzie są dobrzy i mili. Jest kantowany na kasę, ściga go policja, wpływowa konkurencja chce się go pozbyć, a dodatkowo trafia do pensjonatu, którego sprytni, niecni właściciele (Olivia Colman i Tom Davis) robią z niego niewolnika. Do tego pomarańczowy ludzik z zielonymi włosami kradnie mu czekoladę...
Willy poznaje jednak nowych przyjaciół, w tym dziewczynkę Noodle (Calah Lane), z którymi będzie walczył i o swoje marzenie, i lepszy los dla całej grupy swoich kompanów. Łatwo nie będzie, ale czekolada wzywa...
Jeśli znacie mniej więcej świat Wonki, to wiecie, czego się spodziewać. To dziwaczność, magia, ekscentryczność i słodycz, ale przełamana chaosem i tak zwaną "życióweczką" (czytaj: smutkiem i goryczą). Dzieje się dużo, jest śmiech, wzruszenie i absurdalność.
Film Paula Kinga jest musicalem z rodzaju tych, których już się praktycznie nie robi. Jest śpiewanie (fani "Charliego i fabryki czekolady" ucieszą się, że znów usłyszymy hit "Pure Imagination"), tańczenie i rozbuchana scenografia, latający ludzie, żyrafa i zaczarowany cylinder. Słowem wszystko, co ucieszy i dzieci, i ich rodziców, i absolutnie każdego – oczywiście pod warunkiem, że lubi musicale i pozwoli sobie na trochę zabawy oraz magii.
Są oczywiście również łzawe emocje i sentymentalizm, ale Paul King, jak na Brytyjczyka przystało, umiejętnie przełamuje go humorem i ironią. Jest tu więc i przytyk w stronę Kościoła, i szpila wbita kapitalizmowi, i krytyka obżarstwa. Nie ma więc poczucia, że jest za słodko, a gdy niebezpiecznie zbliżamy się do tej granicy, twórca serwuje absurdalny żart, albo... dziwnych śpiewających mnichów.
"Wonka" naprawdę jest prześmieszny i przeuroczy, scenariusz jest bystry, angażujący i świetnie łączy się z "Charliem i fabryką czekoladą", a pełna niesamowitych detali scenografia powala na kolana (sklep Willy'ego!). Serio, warto wytężyć wzrok, bo gdzieś w tle możemy znaleźć prawdziwe cudeńka.
Muzycznie też jest bardzo dobrze, bo piosenki wpadają do głowy i mimo że aktorzy, w tym Chalamet, nie są mistrzami wokalu – to nie "Nędznicy" – to jest melodyjnie i sympatycznie. Sceny taneczne są wyborne, a efekty specjalne nie rażą aż tak, jak wydawało się po zobaczeniu w zwiastunie Hugha Granta jako Umpę Lumpę. Owszem, jest to nieco krindżowe, ale za to prześmieszny Grant swoją rolą absolutnie wygrywa i kradnie każdą scenę.
Zresztą jak praktycznie cała obsada, bo King zgromadził amerykańskie i brytyjskie gwiazdy: Keegan-Michaela Keya, Patersona Josepha, Matta Lucasa, Mathewa Bayntona, Sally Hawkins, Rowana Atkinsona, Jima Cartera, Toma Davisa czy laureatkę Oscara Olivię Colman. Wszyscy tworzą charakterystyczne, pełnokrwiste postacie, a to, co robią Colman i Davis to prawdziwy majstersztyk. Czapki z głów.
Świetna jest także mała Calah Lane, która zalicza bardzo dobry debiut i to w jakim towarzystwie! Ale oczywiście gwiazdą jest Timothée Chalamet, który zawstydzi wszystkich tych, którzy marudzili, że to on będzie nowym Wonką i twierdzili, że się do tego nie nadaje. Amerykański gwiazdor jest fenomenalny: zabawny, poruszający, charyzmatyczny. Nie sposób oderwać od niego oczu, a rola Wonki wydaje się dla niego stworzona.
Dlatego, jeśli marzycie o świetnym musicalu, pełnym humoru, magii, chaosu i wzruszeń, to lećcie na "Wonkę"! Nie pożałujecie, to jedna z najfajniejszych (i najbardziej nieoczekiwanych) premier tego roku. No, chyba że jesteście Grinchami...