Cofnijmy się o 64 lata, czyli na długo przed tym, jak Katniss Everdeen zgłosiła się jako trybutka do Głodowych Igrzysk. Tym razem na ekranie możemy śledzić poczynania młodego prezydenta Corionalusa Snowa i moment narodzin prawdziwego potwora. Film "Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży", choć nie zdołał oddać w pełni złożoności książki Suzanne Collins, jest kolejnym mrocznym i zadziwiająco udanym widowiskiem. Co prawda z Rachel Zegler żadna Jennifer Lawrence, a Lucy Gray nie jest drugą dziewczyną igrającą z ogniem. Śpiewem topi śnieg, grą aktorską zaś nieco mrozi.
Ocena redakcji:
4/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Igrzyska śmierci: Ballada ptaków i węży" (RECENZJA)
"Co jesteś w stanie zrobić, by przetrwać?" – to pytanie nawiedza wszystkich bohaterów "Igrzysk śmierci: Ballady ptaków i węży" ("Hunger Games"), prequela słynnej trylogii pióra Suzanne Collins, który rozgrywa się w czasie 10. Głodowych Igrzysk (dla przypomnienia Katniss Everdeen brała udział w 74. edycji tego wydarzenia).
Kapitol powoli podnosi się po wojnie, która wybuchła po buncie dwunastu podległych mu dystryktów. Władze, chcąc utrzymać swój nadszarpnięty w przeszłości autorytet, co roku wysyłają na arenę kilkadziesiąt dzieci z dystryktów i w ramach kary za błędy ojców zmuszają je do walki na śmierć i życie.
Dziesiąte igrzyska mają być jednak wyjątkowe. Organizatorzy muszą znaleźć sposób, by podnieść spadającą oglądalność walk nieletnich gladiatorów i tym samym jeszcze bardziej utrwalić wrogość mieszkańców stolicy wobec robotników z Panem. Wpadają zatem na pomysł, by najlepszych studentów z Akademii obsadzić w roli mentorów trybutów.
Coriolanus Snow powtarza sobie, że jako mentor musi wygrać Głodowe Igrzyska. Musi, ponieważ od tego zależy, czy jego rodzina - niegdyś wysoko postawiony ród w Panem - wyląduje na ulicy.
Owszem, poza domem przyszły prezydent szczyci się bogactwem, ale za zamkniętymi drzwiami klepie biedę i musi uważać na to, by nie podpaść zindoktrynowanym władzom swojej uczelni. W grę wchodzi pokaźna sumka, a Lucy Gray Baird z górniczego Dystryktu 12 może pomóc mu ją zdobyć.
Coriolanus Snow i narodziny zła
Kinowa adaptacja książki"Ballada ptaków i węży"jest zaledwie namiastką swojego pierwowzoru. Podobnie jak w serii z Jennifer Lawrence scenariusz mocno okrojono, pozbywając się tych akcentów, które albo nie miały istotnego znaczenia dla fabuły, albo były trudne do przetłumaczenia na język filmu. Mimo nieobecności pewnych smaczków, które w trakcie lektury postrzegałam jako znaczące, reżyserowi Francisowi Lawrence'owi ("Constantine") udało się zgrabnie uchwycić przewodnią myśl płynącą z opowieści o młodości Corio.
Ta historia nie jest kolejną nieudaną próbą ożywienia kultowej franczyzy - tak jak było w przypadku "Fantastycznych zwierząt". Nie jest też ckliwym romansem, bądź kopią trójkąta miłosnego, jaki - czy to w książce, czy na ekranie - reprezentowali Katniss, Peeta i Gale. Coriolanusa poznaliśmy już jako starszego mężczyznę - zło wcielone. Mając taki obraz w pamięci, "Ballada ptaków i węży" nie jest też powiastką o protagoniście.
Losy Corio są z góry przesądzone. Pewnie zapytacie, jaki jest więc sens oglądać coś, co wiadomo, jak się skończy? Otóż prequel "Igrzysk śmierci" stara się odpowiedzieć na pytanie, skąd bierze się zło.
Adaptacja w uproszczony sposób rozkłada na czynniki pierwsze życie antagonisty, pokazując opłakane warunki, w jakich dorastał, wpływ totalitarnego wręcz środowiska na jego psychikę, a także opisując genezę jego osobistej wendety, która dodatkowo rzuca zupełnie nowe światło na dzieła poświęcone Katniss.
Filmowa wersja "Ballady ptaków i węży" różni się od książki przede wszystkim tym, że główna postać nie jest z początku aż tak egoistyczna jak na papierze. Możliwe, że był to celowy zabieg ze strony twórców, bądź zwykły brak pomysłu na pokazanie natrętnych myśli zatruwających umysł Coriolanusa.
W oryginale, który napisano w trzeciej osobie, narrator skupia się na emocjach Snowa i w mniejszym lub większym stopniu objaśnia czytelnikowi, jakie są jego prawdziwe intencje.
Rachel Zegler nie skradła show
Lawrence na szczęście nie wybiela postaci Coriolanusa, którego wnikliwie zagrał Tom Blyth ("Pozłacany wiek"). W pierwszej chwili angielski aktor zupełnie nie robił na mnie wrażenia.
Dopiero w drugim rozdziale (łącznie są trzy) zrozumiałam, dlaczego w tej roli obsadzono właśnie jego. Oszczędna gra aktorska i dążenie do emocjonalnego crescendo - Fabryka Snów stoi przed nim otworem.
Reżyser nowych "Igrzysk śmierci" w zagadkowym stylu przedstawia również publiczności Lucy Gray Baird, wokalistkę Trupy, która dzięki urokowi osobistemu ma szansę zajść daleko w zawodach.
Rachel Zegler (remake musicalu "West Side Story") gra co prawda na jedno kopyto, lecz nadrabia zachwycającym śpiewem i poprawnym południowoamerykańskim akcentem. Piosenek z jej udziałem mamy w filmie prawie dziesięć i co ciekawe, wszystkie zachowano w klimacie muzyki rodem z Appalachów (skoczna mieszanka folku i bluesa przy akompaniamencie banjo, skrzypiec oraz gitary).
Aktorka polskiego pochodzenia być może nie posiada talentu Jennifer Lawrence, jednak gdybym miała stanąć w jej obronie (a podkreślę jeszcze raz, że nie przepadam za grą Zegler), to powiedziałabym, że książkowa Lucy Gray była istną enigmą. Podobnymi słowami da się wyjaśnić popis aktorski filmowej odtwórczyni.
Hunter Schafer ("Euforia") jako przesympatyczna kuzynka Coriolanusa, czyli Tigris, parę razy mnie rozczuliła. Peter Dinklage ("Gra o tron") zrobił z uzależnionego od morfiny dziekana Akademii, Caski Highbottoma, drugiego Tyriona Lannistera, zaś na widok Jasona Schwartzmana ("Rushmore"), którego obsadzono w roli prezentera telewizyjnego i magika-amatora Lucretiusa "Lucky'ego" Flickermana, reagowałam śmiechem.
Viola Davis ("Królowa wojownik") wypadła dobrze jako złowieszcza i nieprzewidywalna doktor Gaul, której zadaniem jest nadzorowanie igrzysk, aczkolwiek jej charakteryzacja była zbędnie karykaturalna (na wzór szalonego doktorka z kreskówek).
Kapitol jak z książki do historii
Jeśli chodzi o scenografię, twórcy nie oszczędzali naCGI. Dzięki efektom specjalnym zbudowali socrealistyczny i monumentalny kapitol, z którego aż biła inspiracja architekturą wczesnego ZSRR. Minimalistyczne kostiumy, porozwieszane po mieście plakaty propagandowe przypominające te sowieckie i surowa kolorystyka dodają brutalności i tak brutalnej fabule prequela.
Oczywiście Lionsgate dał nowym "Igrzyskom śmierci" kategorię wiekową PG-13, dlatego na dużym ekranie nie uświadczymy rozlewu krwi. Jakby tego było mało, z fabuły pozbyto się motywów prostytucji, a nawet niewinnych pocałunków. Mimo ograniczeń "Ballada ptaków i węży" jest znacznie brutalniejsza od swoich poprzedniczek. Przytłacza wszechobecną nieszczęściem - tym, w jaki sposób Coriolanus podąża w kierunku ciemności i do jakich poświęceń zmuszani są trybuci. Nie zapominajmy też o warstwie meta. Niby fikcja, a jednak bardzo znajoma.