Około 30 milionów odtworzeń na YouTube, trzykrotna platynowa płyta i drugie miejsce w zestawieniu najpopularniejszych krążków w Polsce w 2012 roku – to pokazuje ogromny sukces płyty "Równonoc. Słowiańska dusza". Za tym unikatowym projektem stoi Donatan, czyli Witold Szamara, który opowiada naTemat o swoich inspiracjach słowiańskim charakterem i pięknej aktorce Luxurii, która przyciąga widzów do jego teledysków.
Muzyka słowiańska, hip hop, trochę elektroniki. Czy "Równonoc" można przypisać do jakiegoś konkretnego nurtu, zaszufladkować ją?
To jednak przede wszystkim hip hop, a dokładnie mariaż muzyki słowiańskiej z rapem. Ale równocześnie została wydana druga płyta – płyta instrumentalna. I tutaj już można dywagować, czy to jest jeszcze hip hop. Bity są rapowe, ale treści dają podstawę do zastanawiania się, czym tak naprawdę ta płyta jest.
Ta płyta to próba uszlachetnienia hip hopu, zdjęcia z niego łatki prostej, mało skomplikowanej muzyki?
Absolutnie nie. Nie udowodnię nic ludziom, którzy nie słuchają rapu, bo kojarzy im się z dresiarzami. "Równonoc" to ukłon w stronę naszej tradycji, naszych korzeni. Chciałem pokazać, że na własnym podwórku możemy eksplorować naszą kulturę, robić z niej ciekawe rzeczy i odnosić do współczesnej muzyki.
Będąc dzieckiem tańczyłeś albo śpiewałeś w jakiejś lokalnej mutacji zespołu Mazowsze?
(śmiech) Nie. Nigdy nie byłem członkiem żadnego zespołu pieśni i tańca, ale zawsze interesowałem się tymi klimatami. To może też wynika trochę z tego, że jestem w połowie Polakiem, a w połowie Rosjaninem, czyli jakby nie patrzeć, stuprocentowym Słowianinem. Podświadomie zawsze fascynowała mnie nasza kultura, była ciekawsze niż jakieś zachodnie wzorce – wolałem nasze.
Przez osiem lat mieszkałeś w Rosji. Jak ten pobyt wpłynął na kształt tej płyty? Jakie obserwacje przywiozłeś stamtąd?
Właściwie Rosja odbiła się na tej płycie na dwa sposoby. Po pierwsze jest na niej sporo brzmień akordeonowych, a w Rosji to niezwykle popularny instrument. Ale przede wszystkim dzięki tym ośmiu latom zauważyłem, że Polacy i Rosjanie nie różnią się między sobą. Podobnie zresztą jak Ukraińcy czy Białorusini. Jesteśmy tymi samymi ludźmi, z tej samej grupy etnicznej – jesteśmy Słowianami.
"Słowiańska krew", jak mówi tytuł jednego z kawałków.
Dokładnie tak. Dlatego też pomyślałem, że skoro jesteśmy podobni do siebie – i to nie tylko jeśli chodzi o muzykę, ale też świetnie się dogadujemy na poziomie ludzkim, choć już nie na poziomie politycznym i wciąż jest między nami tyle barier, nadal potrzebujemy wiz, żeby do siebie jeździć. To dowód na to, że dzielą nas nie kultura czy język, ale polityka i historia, która ma na politykę wielki wpływ. Kiedyś były konflikty między nami, ale to też kwestia polityki, a nie stosunków między ludźmi. Zapewniam cię, że przy wspólnym stole lepiej porozumiemy się z Ukraińcem czy Białorusinem niż z Niemcem albo Francuzem.
Bo oni nie piją wódki… (śmiech)
Poza tym, że mamy gen, który ułatwia rozkładanie alkoholu, to na początku mówiliśmy tym samym językiem, wierzyliśmy w tych samych bogów. Później co prawda to się zmieniło, poszliśmy w różne strony, ale ta oś, słowiański kręgosłup pozostał, to się nie zmieniło.
Jednak ta płyta jest krytyczna wobec Słowian, nie wynosi ich na piedestał.
Nie chciałem zrobić płyty, która jest apoteozą słowiańszczyzny, która będzie mówiła, że Słowianie zawsze byli super, wygrywali, są waleczni, bo to nie jest prawda. Mamy swoje negatywne cechy: dużo pijemy, jesteśmy bardzo zazdrośni, bardzo kłótliwi, swarliwi. Nie możemy pokazywać jednej strony, nie pokazując drugiej. Ale suma tych pozytywów i negatywów składa się na nas.
Chciałem pokazać nas w dokumentalny sposób, bez żadnego smrodku dydaktycznego i mówienia "my jesteśmy najlepsi". Chciałem też uniknąć cienia nacjonalizmu – nie ma sensu nas wywyższać, nie ma sensu nas poniżać. Powinniśmy być dumni z tego, kim jesteśmy, ale nie możemy uważać się za lepszych od innych tylko z tego powodu.
"Wstęp" czyta Tomasz Knapik, którego powszechnie kojarzy się z czytaniem filmów dokumentalnych. To celowy zabieg i powiedzenie słuchaczowi, że "Równonoc" to płyta dokumentalna? Takie "Z mikrofonem wśród Słowian"?
Cieszę się, że o to pytasz, bo "Wstęp" to dla mnie najważniejszy kawałek – jedyny, do którego napisałem tekst. To moje pozamuzyczne przesłanie do słuchaczy. A Tomasza Knapika od dziecka kojarzę z poważnymi filmami, wszystko, co on czyta, podświadomie przyjmujemy za prawdę, dlatego chciałem, żeby to właśnie on udzielił swojego głosu.
Jak trudno było namówić Tomasza Knapika? No i pozostałe wielkie nazwiska, które na tej płycie się pojawiły?
Tomasza Knapika w ogóle nie było trudno namówić. Zadzwoniłem, opowiedziałem o projekcie, później przesłałem tekst i wkrótce dostałem gotowy materiał. To była bardzo szybka, przyjemna współpraca. To wielki profesjonalista.
A z wykonawcami było różnie. Kiedy narodził się pomysł "Równonocy" i zacząłem zapraszać do tego projektu artystów, sądzili, że to jakiś mój ekscentryczny pomysł i różnie do tego podchodzili. Ale kiedy zaczęły się pojawiać pierwsze single, zaczęło się zmieniać podejście wykonawców, sponsorów, wydawców. To ewoluowało aż do chwili wydania płyty. Nie licząc dwóch osób, wszyscy, których zaprosiłem, zgodzili się, a później napisali i nagrali zwrotki.
Ci, którzy się nie zgodzili, pewnie teraz żałują. Ale kogo z tych, który się zgodzili, było najtrudniej namówić?
Z samym namówieniem kogokolwiek nie było problemu, ale wiele z tych osób to bardzo zajęci ludzie i musiałem długo czekać na ich zwrotki. Tak było na przykład z Sokołem, który prowadzi firmę, gra koncerty, nagrywa. Tylko z tego brały się jakieś trudności, a nie z tego, że musiałem kogoś namawiać. Kiedy proponowałem udział w projekcie, to albo ktoś to czuł i się zgadzał, albo nie.
Jak udało się zebrać tak różne charaktery w jedną, spójną płytę?
Wielu ludzi pyta mnie, czy sugerowałem temat. Tak, ale tylko do pewnego stopnia – dbałem, by tematy się nie dublowały, bo wykonawcy nie słyszeli nawzajem swoich zwrotek. Kiedy zabierali się do tworzenia, mówiłem im tylko, że o tym ktoś już napisał, a inna tematyka jeszcze nie została poruszona. Reszta to była ich wolna twórczość i każdy wykonawca opowiadał to, co czuje.
Jeśli komuś słowiańszczyzna kojarzy się z alkoholem, to o tym napisał, jeśli z zazdrością, to o tym napisał, jeśli z walecznością, to o tym napisał. Były kawałki o walecznej stronie Słowian, były kawałki o przaśności i zabawie, ale to wszystko inwencja wykonawców. Ja dałem im tylko iskierkę, pomysł. Tak było na przykład z Tede – powiedziałem mu jedynie, że chcę zrobić kawałek o Nocy Kupały, a to, w jaki sposób podszedł do tematu, można usłyszeć na płycie.
Sporo wysiłku musiało wymagać połączenie twoich bitów z muzyką zespołu Percival. To dwie różne bajki muzyczne.
Percival to kolejny ważny instrument w całym projekcie. Jako bitmaker pracujący na sprzęcie komputerowym wiedziałem, że mam ograniczone pole manewru i muszę wspomóc się innymi muzykami. Takimi, którzy po pierwsze znają realia tych czasów, a po drugie będą w stanie wpasować się w ten projekt i swoimi głosami stworzyć kolejną, choć żywszą niż inne, warstwę "Równonocy".
Zająłem się przygotowaniem podkładu muzycznego, a Percival przystosował się do tego idealnie. Do – wydawałoby się – gotowego już podkładu dograli swoje smaczki i nadali mu drugie życie. Ich wkład jest nieoceniony.
Uczynili płytę jeszcze bardziej słowiańską…
Przede wszystkim jeszcze bardziej żywą i autentyczną. Oni są ludźmi, którzy biorą udział w tych festynach czy zjazdach rekonstruktorów. Pełnili ważną rolę nie tylko, jeśli chodzi o muzykę, bo byli dla mnie autorytetami i pytałem ich o wiele rzeczy.
Ludzie z zespołu Percival zabrali cię na zjazd rekonstruktorów? Przebrali cię w stroje z epoki?
Byłem razem z nimi na takiej imprezie, ale nie przebierałem się. Żeby wczuć się w klimat płyty, pojechałem z nimi na Wolin, gdzie spędziłem czas na rozmowach z ludźmi i chłonięciu tej atmosfery. Czytając książki czy słuchając muzyki, nie sposób w pełni poczuć tego wszystkiego, co chciałem na płycie powiedzieć. Musiałem głębiej zanurzyć się w te klimaty, żeby później przełożyć to na muzykę. Dlatego też z Percivalami spędziliśmy masę czasu w miejscach, gdzie odtwarza się historię.
Jak wyglądała praca nad albumem od strony technicznej?
To było rzeczywiście sporo pracy, bo poza tym, że jestem producentem muzycznym, to jestem producentem wykonawczym. Przygotowanie teledysków, stworzenie scenariuszy, znalezienie ludzi, lokalizacji, wszystkie kwestie związane z logistyką i promocją tej płyty spoczywały na mnie. Czuwałem więc nad tworzeniem tej płyty na każdym etapie jej powstawania.
Musiałeś się dodatkowo przygotowywać od strony merytorycznej czy twoje zainteresowania dostarczyły ci wystarczającej wiedzy?
Na początku rzeczywiście wydawało mi się, że mam całkiem sporą wiedzę i że ona wystarczy. Jednak kiedy zacząłem pracować nad płytą i wgłębiać się w temat, zobaczyłem, że moja wiedza jest bardzo powierzchowna. Dwa lata - bo tyle pracowałem nad "Równonocą" - obfitowały między innymi w dokształcanie się o historii, sztuce, muzyce Słowian. Dużo słuchałem, dużo czytałem, musiałem się zagłębić w temat.
Ludzie słyszą w tej płycie to, co chciałeś im powiedzieć?
Tę płytę można odbierać na dwóch poziomach. Jeżeli chcesz po prostu posłuchać muzyki, to dostaniesz to i albo ci się spodoba, albo nie. Natomiast jest jeszcze druga płaszczyzna: ta płyta to banner czy ikona, w którą możesz kliknąć, by dowiedzieć się czegoś więcej. "Równonoc" to hiperłącze, które może cię przenieść do stron internetowych, do biblioteki i innych miejsc, które pozwolą ci rozwinąć wiedzę, jeśli zainteresowałeś się Słowianami.
Mam sygnały, że sporo ludzi zainteresowało się tymi tematami. Niektórzy nawet przysyłają mi tytuły książek, które udało im się gdzieś wypożyczyć, pytają, przysyłają zdjęcia. To dla mnie wielki sukces, który traktuję na równi z sukcesem komercyjnym, czyli sprzedażą płyty.
Więc kiedy twój pierwszy artykuł w "Mówią Wieki" albo "Kwartalniku Historycznym"?
Myślę, że mam jeszcze zbyt skromną wiedzę, żeby opublikować artykuł w czasopiśmie naukowym. Poza tym moje obserwacje są raczej natury socjologicznej niż historycznej. Ja raczej nic nie opublikuję, ale wiem, że "Równonoc" zainspirowała ludzi do poznawania historii. Udało nam się to, czego nie mogły dokonać projekty unijne czy rządowe. Dlatego mam nadzieję, że to skłoni organizatorów takich przedsięwzięć państwowych do pomyślenia, jak można spróbować zainteresować ludzi historią.
Może powinni cię zaprosić na jakiś zjazd rekonstruktorów?
Myślę, że to byłoby dla nich dobre rozwiązanie. Jednak z drugiej strony to byłoby też przyznanie się do klęski. Jeśli ci, którzy z urzędu zajmują się wspieraniem kultury, zaprosiliby nagle mnie, który zrobił taką płytę zupełnie bez pomocy, to byłoby przyznanie przez nich, że wcześniej nie wiedzieli, jak się do tego zabrać. Dlatego myślę, że taki występ nigdy się nie zdarzy, a urzędnicy będą sporym łukiem omijali moją płytę. Ani ja na tym nie stracę, ani oni nie zyskają. Będziemy żyć w dwóch równoległych światach.
Ale przecież grupy rekonstruktorów tworzą zapaleńcy - tam wszystko jest oddolne, naturalne, a nie sterowane przez urzędników. Dlaczego więc "Równonoc" podbiła mainstream, a ich twórczość nie?
Grupy rekonstrukcyjne działają w ograniczonej grupie odbiorców, chcą dotrzeć do bardzo wąskiego grona, nie szukają nowych słuchaczy. Natomiast przy tworzeniu "Równonocy" nie wstydziłem się użyć internetu, klipów, by dotrzeć do przypadkowych ludzi i ich zarażać tą muzyką. Jeśli z miliona ludzi...
A nawet z 13 milionów, bo tyle ma "Nie lubimy robić".
Tak, wszystkie kawałki mają teraz około 30 milionów. Ale jeżeli z każdego miliona udało się zainteresować 10 tysięcy tą kulturą i ci ludzie poszli do biblioteki czy poczytali coś w internecie, to uznaję to za sukces niewspółmiernie większy niż potrójna platyna i drugie miejsce sprzedaży w Polsce za 2012 rok.
A propos klipów. Koledzy stanowczo kazali poprosić mnie o numer do Luxurii, aktorki z klipów. (śmiech)
(śmiech) Wiedziałem. Praktycznie każdy wywiad zaczyna się albo kończy pytaniem o Luxurię. Pomimo tego, że naprawdę bym chciał, nie podam ci numeru do niej. Mogę ci tylko powiedzieć, że współpracujemy nadal i w tym tygodniu będziemy kręcili kolejny teledysk.
Teledysk do "Nie lubimy robić" to kolejne ciekawe połączenie. Z jednej strony nagromadzenie stereotypów: piękna pani z dużym dekoltem, drogie samochody i panowie w dresach grający na PlayStation. Z drugiej strony muzyka dawna i zespół Percival.
Rzeczywiście to jedyny spośród ośmiu teledysków, w którym pozwoliliśmy sobie na zabawę, przaśność i sielski klimat. Samochody nie są tam po to, by pokazać wszystkim, że nas stać. One mają kontrastować ze starszą panią, wiejskimi chatami i biegającymi kurami.
Zresztą nie tylko teledysku, ale całego utworu nie można traktować poważnie. To po prostu zabawa muzyką, jak duża część słowiańskiej twórczości. Warto przypomnieć sobie rosyjskie czastuszki, które były wesołe, nawet przaśne, obfitowały w rubaszne słowa. Taka muzyka też jest potrzebna. Pomimo utworów takich jak "Z dziada pradziada", który jest utrzymany w klimacie rycerskim, bojowym, musimy mieć też utwory wesołe.
Dzisiaj chyba zapomnieliśmy, że muzyka ludowa była wesoła, miała umilać czas podczas pracy albo już po pracy.
Dokładnie, przecież to były przyśpiewki do roboty podczas żniw, do zabawy na weselach, żeby dziadek z harmoszką mógł sobie wyjść przed chatę i zagrać. To była właśnie tego typu muzyka i "Nie lubimy robić" się w to wpisuje. Myślę, że dlatego ten kawałek jest grany w radiach, na imprezach, na weselach, w remizach. Nie ma co się temu dziwić, bo on zahacza o te nasze słowiańskie upodobania, które nosimy w sobie niezależnie od tego, czy chcemy się do nich przyznać, czy nie.
Tworząc "Nie lubimy robić", nie bałeś się, że Polacy mają skłonność do brania na poważnie żartów muzycznych czy pastiszy?
Oczywiście wiedziałem, że tak może być. To zależy od tego, czego szukasz w muzyce. Jeśli chcesz po prostu popatrzeć na sympatyczną dziewczynę, która ubija masło, to masz to w tym klipie. Jeśli interesuje cię warstwa muzyczna - proszę bardzo. Jeżeli chcesz poszukać w tekście jakichś głębszych treści - też to masz.
Nie chcę opowiadać o tym, co chciałem przekazać w tym klipie, bo jeśli miałbym taki zamiar, to na koniec dałbym planszę z wyjaśnieniem. A ja chcę, żeby każdy odbierał to po swojemu. Jeśli ktoś chce pobawić się przy tym na imprezie w remizie - niech się bawi, jeśli ktoś chce posłuchać samych tylko instrumentów - proszę bardzo. Chciałem pokazać, że muzykę ludową można łączyć z hip hopem i każdym innym stylem muzycznym.
Dotychczas kultura dawna, a szczególnie kultura ludowa kojarzyła się z cepelią, kiczem, chałą, starszymi kobietami...
Zespołem Jarzębina... Słuchaj, to tak jak z kawą. Możesz ją przyrządzić tak, że będzie nie do wypicia, ale może być pyszna i aromatyczna, a jej wysublimowany smak spodoba się wszystkim. Tak samo jest z muzyką: możesz zrobić z tego suchara, który będzie śmieszny jak żarty Strasburgera, albo coś, co ludzi zainteresuje.
Oni doskonale wyczuwają naturalność i jeżeli coś nie jest naturalne, to niezależnie od tego, ile wydasz pieniędzy, jak kolorowe to będzie i ile razy poleci w telewizji, to ludzie tego nie kupią. Myślę, że właśnie dlatego "Równonoc" odniosła sukces, pomimo że nie była promowana w mediach. Dopiero kiedy zaczęła się sprzedawać, prasa się nią zainteresowała.
Ale z tego, co mówisz, nie wynika, że to była w zamierzeniu bardzo poważna płyta, która miała pokazać jak bardzo się na tej muzyce znasz i jak bardzo jesteś mądry.
Nie, bo ja nie jestem mądry ani poważny. Nie chciałem zrobić płyty wbrew sobie. Wiem, że w Polsce najlepiej sprzedaje się smutna muzyka, bo lubimy słuchać o tym, że ktoś ma jeszcze gorzej niż my. Ale ja jestem przekornym człowiekiem, nie lubię schematów muzycznych. Wiem, że w radiach są szablony, według których przygotowuje się piosenki, żeby były często puszczane. Ale postanowiłem iść inną ścieżką i wydaje mi się, że sukces "Równonocy" dowodzi, że warto czasem się na to odważyć, bo chodząc wytartymi ścieżkami, nie trafi się na nic nowego.
Zapowiada się kolejny romans z muzyką słowiańską?
Na pewno nie w takiej samej formie. Myślę, że nie będę już wracał do wczesnośredniowiecznych inspiracji, które można znaleźć w utworach "Z dziada pradziada", "Z samym sobą" czy "Noc Kupały". To już zamknięty rozdział, bo wszystko, co chciałem powiedzieć w tym temacie, powiedziałem na "Równonocy". Ale jest też jakieś ciśnienie ze strony wydawcy.
Dobrze się sprzedało, dlaczego nie powtórzyć sukcesu...
Dla niektórych muzyka to biznes. Porównuję to do bułeczek - skoro dobrze się sprzedają, to trzeba wypiekać ich więcej. Ale jako twórca nie mogę sobie pozwolić na to, by drugi raz pójść w tę samą stronę, dlatego zamknąłem już rozdział z "Równonocą". Nadal pracuję, przygotowuję kolejne ciekawe projekty, chcę spróbować innych połączeń. Na pewno nie chcę rezygnować z folku. Wymiar, w jakim można pokazać naszą kulturę i sztukę, nie ogranicza się tylko do "Równonocy". Niedługo mam zamiar pokazać, że można to zrobić inaczej.
Każdy styl muzyczny da się połączyć z każdym? Teraz zespoły rockowe grają koncerty z orkiestrami symfonicznymi, elektronika miesza się z rockiem albo hip hopem. To ma jakieś granice?
Jedyną granicą jest ludzka wyobraźnia i kreatywność autora. Ale nie odpowiem na to pytanie, bo ani nie znam wszystkich stylów muzycznych na świecie, ani nie próbowałem ich łączyć. Wydaje mi się, że można próbować i na styku różnych rodzajów muzyki może wyjść coś ciekawego. W czasach, kiedy ciągle słyszymy "to już było" tylko w taki sposób można dojść do czegoś, czego jednak jeszcze nie było. Kombinowanie, łączenie, jest dzisiaj jedynym sposobem na rozwój muzyki.
Chciałbyś żyć w czasach, które pokazałeś na płycie? Z tej płyty przebija nostalgia za spokojem, naturą, brakiem pośpiechu.
To prawda, że jest nostalgia za naturalnością i życia według cyklu narzuconego nam przez naturę, pory roku. Chciałbym się znaleźć w tamtej epoce na kilka dni, ale raczej nie dałbym rady żyć tam na stałe. Jestem człowiekiem osadzonym we współczesności, i pewnie tak jak każdy z nas, nie wytrzymałbym bez udogodnień.
Przez rozwój techniki rozwinęło się w nas lenistwo - nie wytrzymamy bez prądu, bez samochodów, internetu. Kiedyś tego nie było i ludzie mogli żyć, ale ja pewnie teraz nie dałbym rady. Jednak ciekawość tego, jak ci ludzie żyli, jak myśleli, możliwość rozmowy sprawia, że na krótko chciałbym się tam znaleźć.
Chciałem pokazać nas w dokumentalny sposób, bez żadnego smrodku dydaktycznego i mówienia "my jesteśmy najlepsi". Chciałem też uniknąć cienia nacjonalizmu – nie ma sensu nas wywyższać, nie ma sensu nas poniżać. Powinniśmy być dumni z tego, kim jesteśmy, ale nie możemy uważać się za lepszych od innych tylko z tego powodu.
Donatan
producent muzyczny, autor "Równonocy"
Na początku rzeczywiście wydawało mi się, że mam całkiem sporą wiedzę i że ona wystarczy. Jednak kiedy zacząłem pracować nad tą płytą i wgłębiać się w temat zobaczyłem, że moja wiedza jest bardzo powierzchowna. Dwa lata - bo tyle pracowałem nad "Równonocą" obfitowały między innymi w dokształcanie się o historii, sztuce, muzyce Słowian. Dużo słuchałem, dużo czytałem, musiałem się zagłębić w temat.
Donatan
producent muzyczny, autor "Równonocy"
Moje obserwacje są raczej natury socjologicznej, niż historycznej. Ja raczej nic nie opublikuję, ale wiem, że "Równonoc" zainspirowała ludzi do poznawania historii. Udało nam się to, czego nie mogły dokonać projekty unijne czy rządowe. Dlatego mam nadzieję, że to da powód do zastanowienia się organizatorom takich przedsięwzięć państwowych, jak można spróbować zainteresować ludzi historią.
Donatan
producent muzyczny, autor "Równonocy"
Nie chciałem zrobić płyty wbrew sobie. Wiem, że w Polsce najlepiej sprzedaje się smutna muzyka, bo lubimy słuchać o tym, że ktoś ma jeszcze gorzej niż my. Ale ja jestem przekornym człowiekiem, nie lubię schematów muzycznych. Wiem, że w radiach są szablony, według których przygotowuje się piosenki, żeby były często puszczane
Donatan
producent muzyczny, autor "Równonocy"
Wydaje mi się, że można próbować i na styku różnych rodzajów muzyki może wyjść coś ciekawego. W czasach, kiedy ciągle słyszymy "to już było" tylko w taki sposób można dojść do czegoś, czego jednak jeszcze nie było. Kombinowanie, łączenie, jest dzisiaj jedynym sposobem na rozwój muzyki.