– Mówiłem przed sądem, że stoję jako oskarżony, a powinienem stać jako ofiara. Jako poszkodowany tych podłych działań, jakiejś kreacji przestępstw, zarzucania sieci, sideł. Tak działa państwo, które powinno chronić obywateli? – mówi naTemat Mirosław Gąsik, burmistrz Szprotawy, który na własnej skórze poczuł co to akcja CBA. Zarzucono mu żądanie 500 tys. zł łapówki, na dziewięć miesięcy trafił do aresztu. Cztery lata później, gdy Polska żyje sprawą Kamińskiego i Wąsika, został uniewinniony przez sąd. Burmistrz opowiada nam, jak wyglądała akcja CBA. – To z grubsza kalka. Kopiuj, wklej – mówi o podobieństwie swojej sprawy do słynnej afery gruntowej.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
To sprawa z 2019 roku. Ale dopiero teraz, w środę 24 stycznia, w Sądzie Rejonowym w Żaganiu zakończył się proces ws. tzw. "afery szprotawskiej" z udziałem burmistrza miasta, księdza i geodety. I w związku ze sprawą Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika ma dodatkowy wydźwięk.
W tle była prowokacja CBA, zakup gruntów i duże pieniądze. 200 tys. zł miał wziąć geodeta. A 500 tys. zł – ksiądz, choć pieniądze te miały trafić do burmistrza.
Ksiądz już nie żyje, zmarł w 2020 roku. A burmistrz i geodeta właśnie zostali uniewinnieni.
Sprawa wywołała tak wielkie lokalne poruszenie, że mieszkańcy stawili się w sądzie i zgotowali burmistrzowi owacje. W mieście słychać, że wszyscy od początku stali za nim murem.
– Cały czas byłem nastawiony, że jest niewinny i to się potwierdziło. Mirosław Gąsik jest dobrym burmistrzem i ekonomistą, a mieszkańcy bardzo dobrze go oceniają. To, co robi, widoczne jest gołym okiem. Społeczeństwo cały czas trzymało za niego kciuki. Ani chwili nie wątpiliśmy, że jest niewinny. I tak się stało – mówi naTemat radny Janusz Biliński, który również był w sądzie.
Burmistrz Szprotawy został aresztowany 23 października 2019 roku.
– Gdy dostaliśmy tę informację, to kolana przez godzinę mi się nie prostowały. Nie mogłem do siebie dojść, nie mogłem ogarnąć myśli. Po dwóch godzinach dopiero do mnie dotarło, że to prawda. Był telefon za telefonem. Burmistrz Mirosław Gąsik został wrobiony. Ale to była prowokacja, która niektórym nie wyszła. Grube nici gdzieś popękały. Chcieli go odsunąć od burmistrzowania, ale to się nie udało. Burmistrz i my jako KO, byliśmy niewygodni dla PiS. Nie można bać się tego powiedzieć – mówi naTemat.
– To kuriozalne, żeby kogoś tak zniesławić, tak zepsuć mu reputację. Do głowy nawet nam nie docierało, że burmistrz mógł brać w tym udział. Wtedy nazwiska Wąsika i Kamińskiego się nie pojawiały. Ale teraz wszystko się sprawdza, co te struktury robią, jak to wygląda – mówi.
Wyrok nie jest prawomocny i być może prokuratura może jeszcze złożyć apelację.
Burmistrz Szprotawy Mirosław Gąsik tak w rozmowie z naTemat odnosi się do całej sprawy.
Burmistrz Szprotawy – o akcji CBA
Jak pan się czuje, uniewinniony przez sąd?
Mirosław Gąsik, burmistrz Szprotawy: Niesamowita ulga, że wreszcie ta sprawa ma już pozytywny finał. W głębi duszy od początku byłem go pewny.
Jestem zdruzgotany i przerażony postawą pana prezydenta i tej części sceny politycznej, która gloryfikuje moich prześladowców. Tych, którzy nie tylko mi, ale jeszcze wielu innym osobom zabrali część życia, a niejednokrotnie niektórzy przypłacili to życiem. I takie osoby się gloryfikuje. Prawomocnie skazane za tego typu działania.
Zapraszanie do Pałacu Prezydenckiego, wylewne witanie się, przytulanie się do przestępców, robienie zdjęć w towarzystwie tych panów nie licuje z godnością głowy państwa.
Na gorąco, po wyjściu z sądu, mówił pan, że CBA to bandycka organizacja, która powinna być zlikwidowana. "Chciałbym zapytać za pośrednictwem mediów, gdzie jest pan prezydent? Gdzie jest Episkopat Polski? Gdzie jest największy klub parlamentarny? Bronią ludzi, którzy doprowadzili do takich niegodziwości? Gdzie oni wszyscy są?".
Wszyscy z tych instytucji stanęli po stronie tych prześladowców.
Czego by pan oczekiwał od nich w swojej sprawie?
Po ogłoszeniu wyroku od Episkopatu dostałem już bardzo pozytywny sygnał, że są ze mną. Że duchowo się łączą.
Oczekiwałbym może, żeby pan prezydent zaprosił mnie do siebie? Może by mi współczuł? Może o mojej sytuacji, czyli ofiary, by się czegoś dowiedział?
"Czuję się ofiarą niegodziwości i zła" – to też powiedział pan po wyjściu z sądu.
Mówiłem to przed sądem w swojej mowie końcowej, że stałem przed sądem jako oskarżony, a powinienem stać jako ofiara. Jako poszkodowany tych podłych działań, jakiejś kreacji przestępstw, zarzucania sieci, sideł. Tak działa państwo, które powinno chronić obywateli? To państwo stworzyło quasi bandycką organizację, która wyposażona we wszelkie uprawnienia krążyła po Polsce i wyłapywała Bogu ducha winnych ludzi.
Czy panowie Wąsik i Kamiński mieli cokolwiek wspólnego z pana sprawą?
O szczegółach nie mogę mówić, ponieważ prokuratura i CBA nałożyło na nas wszystkich w tej sprawie ścisłe klauzule poufności. Natomiast ci panowie, co jest oczywiście powszechnie znanym faktem, stali na czele służb przez cały okres panowania rządów PiS. Czyli oni są odpowiedzialni politycznie. Nawet jeżeli nie osobiście, bezpośrednio, to są odpowiedzialni politycznie, ponieważ brali za to odpowiedzialność. To z ich motywów były przeprowadzane tego typu działania w Polsce.
Jak to było w pana przypadku? Zacznijmy od początku. Był pan, geodeta i ksiądz.
Ksiądz przypłacił to życiem. To była osoba starsza, schorowana, po paru udarach. Do tego to był okres covidu. Ksiądz był przybity całą sytuacją, bo ta sprawa niesamowicie rzutowała na wiarygodność osoby duchownej. Po wyjściu z długiego aresztu, w wyniku tych wszystkich splotów zmarł.
Wszyscy panowie trafiliście do aresztu?
Tak. Ja spędziłem w areszcie 9 miesięcy. Ksiądz także był 9 miesięcy, chyba nawet o dwa tygodnie dłużej ode mnie. Geodeta osiem miesięcy. Po wyjściu z aresztu jeszcze przez miesiąc byłem zawieszony w wykonywaniu czynności burmistrza.
Jaki zarzut pan usłyszał?
Że żądałem korzyści majątkowych. Tych 500 tys. zł, których na oczy nie widziałem.
Jak to się stało?
W dużym skrócie przejąłem bardzo zadłużoną gminę. Na skraju bankructwa. Podesłali mi inwestora, który wyrażał potencjalne chęci zainwestowania w naszej strefie, która leżała odłogiem. Ogłosiłem przetarg, inwestor ze Słowacji pojawił się z księdzem. Dwa razy się z nim widziałem. Raz w ratuszu, raz byłem zaproszony do restauracji. Oczywiście zachęcałem go. Przedstawiałem mu walory tej strefy, namawiałem do inwestycji u nas, upatrując szanse w wejściu takiego inwestora finansowego do naszej gminy na wyciągnięcie jej z tarapatów finansowych.
I to był ten agent?
Okazało się, że tak. To był ten agent. Prowadził jakąś podwójną grę. Z księdzem jedną, ze mną drugą. Na szczęście było to tak nieudolnie zrobione i tak mało profesjonalnie, że sąd nie dał wiary. Całkowicie mnie oczyścił. Podzielił moje stanowisko, że wszystkie moje działania były zgodne z prawem. Ukierunkowane w dobrze pojętym interesie naszej gminy.
Nie miał pan żadnych podejrzeń?
Podczas drugiego spotkania, pod koniec, coś zacząłem podejrzewać, że ten pan dziwnie się zachowuje. Miał parę dziwnych wypowiedzi. Czysto po ludzku, podskórnie, człowiek zaczyna coś wyczuwać. Byliśmy za trzy dni umówieni na inne spotkanie i sobie obiecałem, że jeśli znów zacznie robić jakieś dziwne wycieczki słowne, to twardo od tego się odetnę. Ale, niestety, nie zdążyłem, bo zostałem zatrzymany.
W czasie spotkania była mowa o 500 tys. zł?
Nie. Rozmawialiśmy tylko o pieniądzach przetargowych dla gminy. Opowiadałem mu o oficjalnych procedurach, jakie wiążą się z zakupem gruntów. To była gra. Później się okazało, że księdza mamili tymi pieniędzmi. Ksiądz był w podeszłym wieku, po trzech udarach, w ciężkim położeniu. Jego także postrzegam w kategoriach ofiary. On też został użyty w bardzo niecnych zamiarach. Został nakręcony, podpuszczony.
Państwo europejskie, demokratyczne, wolne, nie kusi, nie prowokuje. Ono chroni obywateli.
Kiedy dokładnie wyszedł pan z więzienia?
20 lipca 2020 roku.
Minęło już trochę czasu...
Nie jesteśmy ze stali. Jesteśmy ludźmi z krwi i kości i to na pewno na mnie wywarło jakiś wpływ. Ja natomiast chciałem wszystkim pokazać, że to był absurd. W związku z tym rzuciłem się w wir podwójnej, albo nawet potrójnej pracy. Chciałem swoimi osiągnięciami, swoją ciężką pracą udowodnić, że wszystko to były bzdury, absurdy wymyślone przez bardzo złych ludzi.
Mieszkańcy murem za mną stali. Od początku. W areszcie obrońcy przekazywali mi słowa solidarności i wyrazy poparcia. Doszło nawet do tego, że w maju, po ponad pół roku mojego aresztu, zorganizowali pikietę pod sądem. To się odbywało w szczycie pandemii i wszelkie zgromadzenia były zakazane. Te osoby były potem szykanowane przez policję i nad każdym wisiała kara grzywny 6 tys. zł. Na szczęście te sprawy zostały umorzone.
Mogę zapytać, jak pamięta pan areszt?
To bardzo męskie, twarde wspomnienia. Nie był to łatwy czas dla mnie i dla mojego otoczenia. Prowadziłem tam podwójną walkę. Po pierwsze o swoje dobre imię, tu trwało śledztwo. I walkę o przeżycie w tej dżungli, w której się znalazłem.
Nie zawaham się użyć tego słowa. To był areszt wydobywczy. To były nowoczesne tortury.
Co to znaczy?
Że kogoś zamyka się w areszcie, specjalnie, co dwa miesiące, przedłuża mu się areszt. Bez żadnej przyczyny. Po to, żeby go zmiękczyć. Przez dziwny przypadek, im dalej się opierałem i byłem twardy, to tym bardziej byłem przesuwany do celi z coraz bardziej niebezpiecznymi ludźmi. Na końcu już siedziałem z ludźmi grypsującymi, obciążonymi najcięższymi przestępstwami, członkami zorganizowanych grup przestępczych.
Tak się traktuje burmistrza? Demokratycznie wybranego? W demokratycznym kraju?
Byłem odcięty od jakichkolwiek kontaktów z moją rodziną, z najbliższymi. Miałem zakazane telefony. Dopiero po paru miesiącach, chyba pół roku, pierwszy raz przez telefon usłyszałem moją mamę.
Uśmiech politowania wzbudziły u mnie wypowiedzi żon, które bardzo narzekały, że ci panowie 15 dni spędzili w więzieniu. Słyszeliśmy, że byli na skraju zagrożenia życia. Po czym wyszli z uśmiechem, z rumieńcami na twarzy, zadowoleni. Ciężko tam było odnaleźć jakieś oznaki zagrożenia życia.
To z grubsza kalka. Kopiuj, wklej. Wydaje mi się, że te służby wymyśliły sobie taki sposób działania. Tworząc przestępstwa, później je wykrywając, i odtrąbiając sukces. Ciekaw jestem, do jakiego domu publicznego panowie się udali w nagrodę za moją sprawę.
Co teraz, panie burmistrzu?
Wracamy wreszcie do spokojnej pracy na rzecz Szprotawy. Zgłosiłem podejrzenie możliwości popełnienia przestępstwa przez agenta. I przez CBA. O szczegółach nie mogę mówić. Wielokrotnie zgłaszaliśmy wniosek o zniesienie wszystkich klauzul. Chcieliśmy zapoznać społeczeństwo z tą wielką pseudoaferą. Niestety, CBA bardzo skrzętnie chroni swoich ludzi i swoje tajemnice. Mam nadzieję, że prędzej czy później te akta zostaną odtajnione.