Moja dziewczyna zaszła w ciążę. Przyszła do mnie i wyznała, że nie jest gotowa na dziecko. Powiedziała, że chcę zadzwonić do Aborcji Bez Granic, poprosić o tabletki. Tłumaczy, że ten zabieg jest bezpieczny. Boi się mojej reakcji. Według Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza powinienem pójść do sąsiada i zapytać, czy to mieści się w jego światopoglądzie – bo czym innym jest pomysł na referendum aborcyjne?
Reklama.
Reklama.
Moja dziewczyna zaszła w ciążę. Mam zapytać sąsiada, czy może zrobić aborcję
Wyobrażacie sobie podobną sytuację? Ja nie. Autentycznie, coraz to kolejne wyskoki polityków PiS, Konfederacji i Trzeciej Drogi sprawiają, że zaczynam bać się nie tylko jakichkolwiek aktywności seksualnych. Ja na poważnie rozważam celibat.
Naprawdę nie daję już rady przyglądać się tej znieczulicy. Ale o tym zaraz, bo opisany przeze mnie scenariusz zawiera jeden błąd. Powinienem zapytać o zgodę na aborcję nie jednego, a wszystkich sąsiadów w moim bloku.
Jeśli więcej niż połowa z nich uzna, że moja dziewczyna nie powinna robić aborcji, to cóż... pozostaje jedynie powiedzieć "bardzo mi przykro, siedź i ródź". Chociaż to też zależy od tego, jak sprawę widzi poszczególne ugrupowanie.
Według Szymona Hołowni i Władysława Kosiniaka-Kamysza powinienem powiedzieć "sorry, ale musisz donosić". Wizja Jarosława Kaczyńskiego dorzuca do tego kontrolę policji w szpitalu oraz pokoik do wypłakania się. A Konfederacja rozbija bank i dokłada prokuratora i zakład karny.
Ale odłóżmy na bok skrajną prawicę, bo wyjątkowo to nie ona jest u władzy. Skupmy się na tych, którzy faktycznie wyskakują z groźnymi pomysłami i mają wpływ na nasze życie.
Referendum aborcyjne to nie forma wzmacniania demokracji bezpośredniej. To tchórzostwo grupy facetów przed wzięciem odpowiedzialności za życie ponad połowy obywateli. Ot, zwykły polityczny unik przedłużający chorą sytuację, z którą od 30 lat kobiety mierzą się w Polsce.
Trzecia Droga chce zostawić nam wszystkim furtkę do ogólnopolskiej dyskusji na temat... układu rozrodczego kobiet i realizacji jednego konkretnego zabiegu medycznego.
Wyobraźmy sobie tę sytuację jeszcze raz. Kobieta zachodzi w ciążę. Przerażona przychodzi do swojego partnera. Mówi, że nie jest gotowa i chce zamówić tabletki poronne z Holandii. Prosi swojego partnera o zrozumienie, wsparcie i pomoc.
Każdy z was może być tym facetem i każda z was może być tą kobietą. Albo mogą to być wasi przyjaciele lub rodzina.
I co w takiej sytuacji myśli zwykły, empatyczny człowiek? Że to prywatne sprawy, które należy indywidualnie rozwiązać, dając wolność do decyzji. Bez względu na to, czy podjęcie tej decyzji będzie ciężkie, czy banalnie proste.
A co myśli konserwatywny polityk? A w sumie to zróbmy wielki plebiscyt. Niech zadecydują rodziny, dziadkowie, wujkowie, ciotki, znajomi królika, przyjaciele, znajomi, sąsiedzi i parafianie. Bo czemu nie?
Nie wspominam już o tym, że o prawach reprodukcyjnych mojej mamy, mojej siostry, moich bliskich w referendum mają decydować też przestępcy z zakładów karnych i schorowani seniorzy z domów pomocy społecznej. Doliczmy jeszcze do tego księży, zakonnice, rabinów, popów i wszystkie te inne związki wyznaniowe.
I nie, nie chodzi o to, żeby będę spokojny, jeśli ci wszyscy ludzie pójdą i zagłosują za aborcją. Chodzi o to, żeby ci wszyscy ludzie w końcu dali kobietom święty spokój.
Dlaczego o ciąży mojej partnerki czy kogokolwiek z mojego bliskiego otoczenia ma wypowiadać się Szymon Hołownia? Albo przysłowiowa pani Grażynka spod piątki, czy Halinka z warzywniaka, Piotr-taksówkarz lub Jurek z zakładu samochodowego.
Dlaczego ma o tym wypowiadać się mój kumpel z pracy, kierownik, szef czy prezes firmy?
Dość już naszego ładowania się w życia kobiet
Hołownia z Kosiniakiem-Kamyszem w kółko przekonują, że to obywatele powinni zdecydować. A feministki od lat powtarzają jak mantrę: to nie facet, a kobieta powinna decydować o swoim ciele. To ona wie, czy podoła ciąży, czy jest gotowa. To ona umie ocenić, czy jej powody za aborcją są wystarczająco "słuszne".
Najwyższy czas, żeby w końcu facetom powiedział to inny facet. No więc mówię: Dość już naszego ładowania się w życia kobiet. Panowie, naprawdę, po co? Skąd ta nasza obsesja w kontrolowaniu, wymuszaniu, ingerowaniu i naciskaniu, żeby kobieta na siłę rodziła?
Przecież zdecydowana większość z was na wieść o niechcianej ciąży i tak po prostu ucieka. Bardzo fajnie jest rozprawiać o tym, kiedy można, a kiedy nie można przerwać ciążę. Gorzej, kiedy trzeba wziąć za nią realną odpowiedzialność, co nie?
Chce? Niech usuwa. Nie chce? Niech donosi. W obu wariantach umywamy ręce. Po prostu znikamy.
Polityka jest o życiu konkretnych ludzi. Takich jak ja, ty, wy, my. Żadnego polityka prawicy nie będzie obchodził dramat mojej dziewczyny. Nikt się nie pochyli nad jej nerwami, emocjami, stresem związanym z niechcianą ciążą w kraju, gdzie prawa człowieka nie są szanowane.
Niektórzy na prawicy mówią, że to przecież też decyzja faceta, bo bez nas nie ma zapłodnienia. Jasne, rozumiem. Decyzje o posiadaniu lub nieposiadaniu dziecka to są rzeczy, które planuje się wspólnie w ramach relacji.
My, mężczyźni też mamy prawo do swoich emocji. Mamy do nich prawo także, kiedy dojdzie do "wpadki" czy innej niespodziewanej sytuacji. Zwłaszcza kiedy widzimy pozytywny wynik testu ciążowego i pojawia się pytanie: cholera, co teraz?
No i wejdźmy na chwilę w tę narrację konserwatystów, że my też mamy decydować o ciąży. Wróćmy do opisanej wyżej sytuacji. Przychodzi do mnie dziewczyna, mówi, że test wyszedł pozytywnie i chce aborcji.
I co ja mam zrobić, jeśli mi się to nie podoba? Zmusić ją? Przypiąć kajdankami do kaloryfera? Ubezwłasnowolnić? A może ładnie poprosić, żeby jednak zmusiła się do porodu, a potem najwyżej porzucimy dziecko w oknie życia?
Panowie, a czy wy nie uważacie, że to jest zwyczajnie mało sexy, żeby traktować kobietę jak taką zabawkę?
Jeśli już, to moją sprawą jest wzięcie współodpowiedzialności za sytuację i udzielenie wsparcia kobiecie w jej decyzji. Dlaczego? No nie wiem, bo skoro jesteśmy z kimś w relacji, to powinno nam zależeć przede wszystkim na dobru tej osoby?
Panie Hołownia – teraz pana kolej
Szymonie Hołownio, trzeba przyznać, że z marszałkowaniem radzi pan sobie świetnie. Nie dał pan zrobić PiS-owi chlewu z Sejmu, przypuścić szturmu na parlament, a pana cięte riposty niosą się szerokim echem w mediach społecznościowych.
Mówiąc krótko: bardzo "przyjemnie" się to ogląda. Nie zmienia to jednak faktu, że gdy tylko zaczyna pan mówić z liderami Trzeciej Drogi o aborcji, robi mi się słabo.
Swoją drogą, skoro już chcemy oddać obywatelom głos, to może Hołownia z Kosiniakiem-Kamyszem spotkają się w końcu z ruchami feministycznymi? Federa, Aborcja Bez Granic, Strajk Kobiet rozmawiały już z Koalicją Obywatelską i Lewicą. Jednak tygodnie mijają, a feministki cały czas nie mogą się doprosić o rozmowę z marszałkiem Sejmu.
Podkreślmy – nie chodzi o konfrontacje, strajkowanie czy pikietowanie pod biurem marszałka, a o rozmowę. Sejm miał być otwarty na obywateli. Gabinet Moniki Wielichowskiej okazał się otwarty. Panie Hołownia – teraz pana kolej.
Już abstrahując od całej tej głupiej debaty, to dlaczego my tak bardzo potrzebujemy odebrać kobietom ich zwycięstwo? Zniweczyć sukces tych wszystkich protestów, manifestacji, strajków, kampanii społecznych, ustaw obywatelskich, poświęcenia.
Naprawdę wszystko to chcemy przekreślić i powiedzieć: No dobrze, dziewczynki, teraz panowie usiądą i w referendum zadecydują, czy teraz łaskawie przyznamy wam prawa człowieka, czy jednak jeszcze nie?
Trzecia Drogo, po prostu skapituluj i przegłosuj te ustawy.