Wypatrzyli ich na pogrzebie Tomasza Komendy. Nie przyszli tam przypadkowo
redakcja naTemat
27 lutego 2024, 13:24·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 27 lutego 2024, 13:24
26 lutego 2024 roku Tomasz Komenda spoczął w grobie na cmentarzu komunalnym przy ul. Kiełczowskiej we Wrocławiu. W ceremonii żałobnej wzięło udział wielu członków rodziny oraz przyjaciele 47-latka. Jak się okazało, nad mogiłą Komendy pochylić się przyszli także śledczy przez lata zaangażowani w jego sprawę.
Reklama.
Reklama.
– Kochany Tomku, dziękujemy, że mogliśmy tę drogę przejść razem z tobą. Zostawiłeś kilka nieskończonych spraw, ale my je dokończymy. Prosimy tylko byś nam stamtąd pomagał. Nie jesteś tam, gdzie byłeś, ale jesteś wszędzie, w naszych sercach – stwierdziła w poruszającej mowie pożegnalnej bratanica Tomasza Komendy.
– Niech mi będzie wolno na zakończenie, korzystając z tej ostatniej okazji, powiedzieć w imieniu Tomka te ważne, choć jakże symboliczne trzy słowa: Przepraszam, przepraszam, jeśli kogoś uraził. Dziękuję, dziękuję za okazaną życzliwość, wyrozumiałość, walkę i opiekę. I proszę, proszę, żyjcie takim życiem, jakiego pragniecie – mówił mistrz ceremonii w imieniu zmarłego.
Pogrzeb Tomasza Komendy miał charakter świecki, ale uczestniczącym w uroczystości osobom wierzącym umożliwiono odmówienie modlitwy.
Kto był na pogrzebie Tomasza Komendy? Wypatrzyli policjanta i dwóch prokuratorów
Co ważne, na cmentarzu przy ul. Kiełczowskiej we Wrocławiu wśród żałobników wypatrzono także śledczych, którzy pomogli Komendzie wydostać się z więzienia, do którego niesłusznie wtrącono go aż na 18 lat. Jak relacjonuje "Fakt", pojawił się m.in. policjant Remigiusz Korejwo, który jako pierwszy zauważył, że "coś się nie zgadza" w sprawie skazanego za zbrodnię miłoczycką i uwierzył w niewinność Tomasza Komendy.
Sprawa Tomasza Komendy. Za co i jak niesłusznie go skazano?
Zbrodnia miłoszycka to potoczna nazwa tragicznych wydarzeń, do których doszło w dolnośląskich Miłoszycach w noc sylwestrową z 31 grudnia 1996 roku na 1 stycznia 1997 roku. Niedaleko wiejskiej dyskoteki brutalnie zgwałcono i zamordowano tam wówczas 15-letnią Małgosię.
Sprawa wstrząsnęła całą Polską, a przeciągające się śledztwo i brak podejrzanego tylko podsycały emocje opinii publicznej. Z braku efektów pracy śledczych gęsto tłumaczyć musiało się ówczesne szefostwo policji i prokuratury.
Z czasem młody mężczyzna przyznał się do zarzucanych mu czynów, co później ułatwiło policjantom, prokuratorom i sędziom doprowadzenie do skazania go na karę 25 lat pozbawienia wolności. W 2006 roku – już w trakcie odsiadywania wyroku – w rozmowie z dziennikarzami "Superwizjera" TVN Tomasz Komenda wyjawił jednak, jak śledczy osiągnęli ten "sukces"...
– Przyznałem się do tego, ale tylko z tego powodu na policji się przyznałem, bo (…) ci którzy mnie zatrzymywali powiedzieli, że mają na mnie takie, jakie mają dowody. I zaczęli mnie bić, żebym się do tego przyznał, bo ta sprawa za długo trwa, nie mogą odnaleźć prawdziwych sprawców, i ja muszę się do tego przyznać, bo inaczej nie wyjdę żywy z ich pokoju – wspominał.
– I po prostu tak mnie bili, że nawet bym się przyznał, że strzelałem do papieża, nie? Jana Pawła II – dodał Komenda.
Tomasz Komenda zakład karny opuścił dopiero po 18 latach, w czasie których miał być przez współwięźniów i funkcjonariuszy Służby Więziennej notorycznie torturowany i poniżany. Uwolnienie i uniewinnienie Komendy nie byłoby możliwe bez wysiłków dziennikarzy i prawników, w tym przede wszystkim redaktora Grzegorza Głuszaka oraz prof. Zbigniewa Ćwiąkalskiego.
Ostatecznie zimą Sąd Okręgowy w Opolu orzekł, że Tomasz Komenda za niesłuszne skazanie i uwięzienie otrzyma od Skarbu Państwa 12 mln zł zadośćuczynienia i 811 533 zł odszkodowania.