Który z reprezentantów Polski mógłby zagrać w filmie Quentina Tarantino? Dlaczego Włosi z Interu Mediolan mieli płaszcze Armaniego w barwach Legii? Czy Janusz Zaorski tworząc film "Piłkarski Poker", wiedział o korupcji? I jak to jest zostać mistrzem Polski z Powiślem Warszawa. O tym wszystkim na "Poniedziałkowej Wywiadówce" mówi Olaf Lubaszenko, aktor i reżyser.
Który z piłkarzy reprezentacji Polski byłby dobrym aktorem?
Olaf Lubaszenko: Artur Boruc, Wojtek Szczęsny i Marcin Wasilewski. Dostrzegam w nich szczególną charyzmę. To rodzaj ekspresji, która jest bardzo przydatna w aktorstwie. Ale proszę pamiętać, że niektórzy, jak Janusz Gajos, w życiu prywatnym nie okazują cech wydawałoby się niezbędnych w aktorstwie, a na scenie przechodzą przemianę i są wielcy.
W jakich rolach by ich Pan obsadził?
Może w jakiejś śmiesznej gangsterskiej historyjce w stylu Tarantino albo Guya Ritchie. Sprawdziliby się nie gorzej niż Vinnie Jones i Eric Cantona.
I Kazimierz Deyna, który wystąpił w „Ucieczce do zwycięstwa”.
Jego niestety nigdy nie spotkałem, choć miałem przyjemność poznać większość członków drużyny „Orłów Górskiego” i reprezentacji Antoniego Piechniczka. No i inną legendę Warszawy, Dariusza Dziekanowskiego, którego w „Piłkarskim Pokerze” zmieniałem, kiedy schodził z boiska.
Dziekanowski był wtedy na topie, kochała go cała Warszawa, niedługo po filmie wyjechał do Celticu Glasgow. Nie okazywał na planie swojej wyższości?
Ja w Legii kopałem się w czoło, a on grał świetne mecze. Był dla mnie, tak jak wszyscy piłkarze pierwszej drużyny, herosem. Patrzyłem na nich z dołu, a oni na mnie z góry – to było naturalne. Dla takiego chłopaka jak ja to byli ludzie niedostępni. Później, kiedy się poznaliśmy, sytuacja się oczywiście zmieniła. W latach 90. spędziliśmy kilka fajnych, prywatnych chwil.
Tak się teraz mówi na ostre balangi?
Co wydarzyło się w Las Vegas, zostaje w Las Vegas.
Dziekanowski grał w Legii niewykorzystanych szans.
Niestety. Walczyli, walczyli i nie mogli zdobyć tego mistrzostwa. Kilku chłopaków się zagubiło, nie dało sobie rady w życiu. A Dziekanowski jest symbolem tamtego pokolenia, bo choć zrobił karierę, to nie zrobił jej na taką skalę, na jaką mógł. Grał w Szkocji i Anglii, ale on miał być w najlepszych klubach świata. Mam nadzieję, że teraz powiedzie mu się w trenerce.
Mimo to na Legii bywało zabawnie. Jak wtedy, kiedy przyjechali piłkarze Interu Mediolan.
Nie byłem świadkiem tej historii, ale podobno wydarzyła się naprawdę. Wtedy na Łazienkowskiej nie było krzesełek, tylko ławeczki z trzema żeberkami. I kiedy okazało się, że Legia zagra z Interem, z Karlem Heinzem Rummenigge w składzie, jeden z generałów nakazał, aby ławki pomalować w barwy Legii. Zrobiono to dzień przed meczem. Następnego dnia na trybuny przyszli piłkarze Interu. Wszyscy eleganccy – w płaszczach od Armaniego. No i siadali na te ławki, a farba zostawała na płaszczach. Włosi paradowali później w barwach Legii. Pamiętam też pijanych noszowych.
Proszę mówić.
Dziś ci panowie są zazwyczaj kulturalni, przygotowani, ładnie ubrani. Ale kiedyś bywało, że byli to dżentelmeni, który lubili nadużywać alkoholu. Podczas jakiegoś meczu pucharowego podbiegli do leżącego piłkarza, wrzucili go na nosze, ustawili się do siebie plecami i… każdy pobiegł w swoją stronę. Zawodnik razem z noszami został w miejscu, spadł na murawę i tyle było z tej pomocy.
Jeżeli już mówimy o Legii, to kto w tym sezonie zostanie mistrzem Polski i dlaczego właśnie Wojskowi?
Mam nadzieję, że teraz pójdzie z górki, bo po remisie z Bełchatowem można było zwątpić.
Jeszcze nie, bo czerpię optymizm i nadzieję z faktu, że zawsze są trzy scenariusze.
Brzmi to jak jedna ze złotych myśli Kazimierza Górskiego.
Drużyna na początku gra dobrze, a później słabo, albo zaczyna słabo, a później się rozkręca.
A trzeci?
Zaczyna źle i do końca gra źle, ale tego scenariusza do siebie nie dopuszczam.
Pan jest legionistą z krwi i kości?
Z krwi i kości tak, ale nie z miejsca urodzenia, bo powiłem się we Wrocławiu. Tam spędziłem pierwsze lata życia, z których, jeżeli mam być szczery, niewiele pamiętam. Moja młodość to jednak Warszawa, wychowywałem się w Śródmieściu, więc właściwie byłem skazany na Legię.
Nie było nigdy tematu innego klubu?
Może gdybym dojrzewał w okolicach Fortu Mokotów, to byłbym za Gwardią? (śmiech). Ale u mnie od zawsze była tylko Legia. Co prawda nie w domu, ale na podwórku, na ulicy. No i pierwszym klubem, w którym zacząłem trenować w wieku 13 lat, była właśnie Legia.
Nieskutecznie (śmiech). Faktycznie prowadził nasz rocznik. To było jak palec boży, albo jak się teraz mówi – przejaw działalności Ducha Świętego. Pan Lucjan jest jedną z najważniejszych osób, które spotkałem. Sztuczki techniczne, jakie nam pokazywał, nie mieszczą się w głowie. Szkoda, że zakończył karierę przed erą Górskiego. Mógłby być światową legendą.
Został Pan jednak mistrzem Polski, z Powiślem Warszawa.
Po „Piłkarskim Pokerze” zdarzało się, że ludzie chcieli zobaczyć, czy naprawdę umiem dobrze grać w piłkę. Ja na szczęście nigdy w to nie uwierzyłem. Nie prowokowałem, aby ktoś chciał sprawdzić, czy faktycznie jestem kozakiem.
Dlaczego to Pan zagrał Olka Groma?
Miałem 20 lat, rok wcześniej skończyłem trenować w Legii. To dziwne, że Zaorski wybrał właśnie mnie, bo nie byłem znany z grania w piłkę, nie miałem wielkiego talentu. Zbieg okoliczności.
Zdawał Pan sobie wtedy sprawę, że „Piłkarski Poker” to nie jest fikcja?
Absolutnie nie. Ale to dlatego „Piłkarski Poker” jest wyjątkowy, bo to przykład, że kino potrafi wyprzedzać fakty. W polskim kinie takie przykłady są dwa. Drugi to „Psy” Pasikowskiego.
Sądzi Pan, że Zaorski i Purzycki to wszystko sobie wymyślili?
Na pewno nie, musieli coś wiedzieć. Wtedy w prasie pojawiały się wzmianki, które sugerowały istnienie korupcji. Istniały plotki, anegdotki. Tak naprawdę jednak to zjawisko poznaliśmy kilkanaście lat później, kiedy zajęła się nim prokuratura.
Pytanie powinno brzmieć czy łatwiej jest zostać dobrym aktorem czy dobrym piłkarzem, bo byle jakim może być każdy i to w każdej chwili. Schody zaczynają się, kiedy chcemy być naprawdę dobrzy. A pamiętajmy, że żyjemy w czasach kiedy wmawia się nam, że każdy może być każdym.
Tancerzem, piosenkarzem?
Tak. Nie wystarczy zachwycić jury, żeby być w swoim fachu kimś. Do prawdziwego sukcesu idzie się drogą, która nie jest usłana różami. Poza tym ta droga musi trwać.
U kogo więc trwa dłużej?
Może się zdarzyć, że ktoś zagra jeden dobry mecz, albo jedną dobrą rolę, ale różnica polega na tym, że w bardzo dobrej drużynie, gdzie jest jedenastu piłkarzy, jeden średni zawodnik potrafi ukryć w tłumie swoje mankamenty. W teatrze tak się nie da. Poza tym teatrów jest w naszym kraju znacznie mniej niż poważnych klubów piłkarskich.
Czuje Pan żal, że nie udało się zostać futbolistą?
Bardzo chciałem grać w piłkę, ale zrozumiałem, że sama chęć nie wystarczy. Bez szybkości, wytrzymałości, techniki i piłkarskiego charakteru nie powinno się nawet próbować. Czy żal? Jestem z siebie dumny, bo rezygnując z piłki uniknąłem wielu rozczarowań.
Kilka miesięcy temu w programie Pawła Zarzecznego w Orange Sport życzył Pan, abyśmy pięknie dopingowali. Łatwo jest dziś pięknie dopingować?
Kibic jest najważniejszym elementem futbolu, o czym trzeba przypominać. Dziś piłka nożna jest najlepszym biznesem na świecie, przynosi wielkie zyski. Przez to piłkarze stali się gwiazdami, a kluby przedsiębiorstwami. W tym wszystkim zapomina się, dzięki komu tak się dzieje. A dzieje się to dzięki kibicom, bo to oni płacą pieniądze za bilety i to do nich chcą dotrzeć sponsorzy. Wie Pan gdzie jest problem?
Słucham.
Mamy demokrację. Jeden kibic ma jeden głos, a jeden głos prawie się nie liczy. Niby się tego człowieka szanuje, ale mimo wszystko jest traktowany pobłażliwie.
A co z reprezentacją, która od kilku lat nie może wygrać poważnego meczu?
W meczu z Ukrainą okaże się, czy porażki z Urugwajem i Irlandią były miarodajne czy nie. Znów jednak powiem, że są scenariusze – tym razem dwa. Albo porażki były drogą do sukcesu, bo wyciągnęliśmy wnioski i właściwie skomponowaliśmy skład, albo... to był prawdziwy obraz wartości tej kadry. Jeżeli tak, to należy zacząć wszystko od początku. Jak nie awansujemy na Mundial do Brazylii to świat się nie zawali.
Pojawi się za to frustracja.
Czy to będzie pierwszy raz, kiedy nie zagramy na mistrzostwach świata? Jasne, że będzie przykro, bo futbol wróci do brazylijskiego domu, to na pewno będą cudowne mistrzostwa. Ale mając do wyboru wyjazd do Brazylii, gdzie dostaniemy w łeb, albo porażkę już teraz i budowę zespołu, który powalczy na mistrzostwach Europy we Francji, trzeba się zastanowić co lepsze. Bo nie jestem przekonany, że mamy dziś argumenty, aby na MŚ w 2014 roku wygrać choć jeden mecz. Do tego potrzebne są solidne fundamenty, a one dopiero się tworzą.
Jerzy Pilch i Janusz Panasewicz w poprzednich „Wywiadówkach” bardzo chwalili selekcjonera Waldemara Fornalika. A może jednak się uda?
Bardzo cieszy mnie fakt, że ten człowiek jest trenerem reprezentacji. Jego wizja jest bliska mojej. On zasługuje na to, aby mu się powiodło. Kazimierz Górski był skromnym panem, który nie narzucał się nikomu ze swoją indywidualnością. Dopiero sukcesy sprawiły, że stał się legendą. Fornalik podobnie - ma coś takiego, że życzy mu się dobrze. I mam nadzieję, że on też dojdzie do sukcesu, bo jego wygrana, będzie wygraną nas wszystkich.