Dostałem zaproszenie na chrzciny i już skręca mnie w żołądku. Myślę tylko o tym, jak się wykręcić
List czytelnika
14 kwietnia 2024, 07:22·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 14 kwietnia 2024, 07:22
Dostałem zaproszenie na chrzciny i myślę tylko o tym, jak się z tego wykręcić. Poza komunią świętą to chyba jedno z wydarzeń, którego znaczenie zostało najbardziej wypaczone przez nasze społeczeństwo. Celebrowanie przyjścia nowego życia i poszerzenia wspólnoty Kościoła katolickiego zostało przez niektórych zamienione w pokaz pijaństwa, pozerstwa i żenady.
Reklama.
Reklama.
Dostałem zaproszenie na chrzciny i już skręca mnie w żołądku
Sezon na chrzciny trwa w najlepsze. To bowiem w marcu i kwietniu najczęściej dzieci przyjmują swój pierwszy sakrament. Na Facebooku i "X" już widać pierwsze pytania "jak ubrać się na chrzciny?", "Gdzie wynająć dobrą salę?", "Skąd wziąć tort?", czy "jaki prezent kupić na chrzciny?".
– Właśnie jedzie wujek z ciotką z zaproszeniem na chrzest dziecka. Dla ciebie też będzie – usłyszałem na starcie i poczułem, jak ze stresu napina się całe moje ciało.
Pomijam już fakt, że nie widziałem ich tyle czasu, że zapomniałem o ich istnieniu. Zastanówcie się, jak bardzo musieliśmy wypaczyć ideę celebrowania ważnych chwil z bliskimi, skoro pierwszą moją myślą po otrzymaniu zaproszenia było: "O mój Boże, jak się z tego wykręcić?"
Ostatnie, na co mam ochotę to wydawać pieniądze na podróż i prezent tylko po to, żeby spędzić pół dnia z ludźmi, z którymi praktycznie nic mnie nie łączy. Części w ogóle nie znam. Przy okazji jeszcze zszargam sobie nerwy na znoszeniu ciągłego obgadywania, sztuczności i pijaństwa. A potem przez kilka dni będę dochodzić do siebie.
Chrzciny, komunia święta i inne obrzędy. "Przyjdą, postoją i pójdą do domu"
Zresztą to nie tylko problem chrzcin, ale i wszystkich świąt czy obrzędów związanych z Kościołem katolickim. Jeszcze na Wielkanoc dziennikarka naTemat Katarzyna Zuchowicz zapytała księży o komercyjne, interesowne, nieautentyczne podejście ludzi do własnej wiary.
"Zjeść obiad, poplotkować, popolitykować i na tym koniec", "Przyjdą, postoją, popatrzą, coś rzucą na tacę i pójdą do domu. Nie widać po nich przeżywania. Są, bo są", "Nie bardzo wiedzą, gdzie i po co, ale idą", "To jest tylko oprawa. Tak jak ci, co idą do ślubu i całą uwagę przykładają do sukni i garnituru. Widać to też na komunii świętej. To jest dopiero ból!" – mówili.
Większość z nas jednak, zamiast zastanowić się, czy w ogóle wierzy w to, co robi, a jeśli wierzy, to czy faktycznie odpowiednio praktykuje swoją religię, wejdzie w Googla i zacznie szukać pomysłu na prezent na chrzciny.
To jeden z najgorszych elementów całego przedsięwzięcia. Dlaczego? Bo zaraz będzie obgadywanie, kto ile dał kasy, albo ile zainwestował w jakąś niesamowicie drogą zabawkę.
Tu w ogóle nie chodzi o przyjemność dla tego dzieciaka tylko o pozowanie przed rodziną. Cel jest prosty – pokazać cioci Krysi i wujkowi Mirkowi, że przy mnie i mojej żonce wychodzą na niewyedukowanych biedaków. Patrzcie i zazdrośćcie, bo wywaliłem tysiąc złotych z oszczędności na samochód na akumulator dla dziecka czy inną hulajnogę.
A jak nie drogi prezent, to trzeba napchać kasy do koperty. I to porządnie, żeby potem nie przeżyć poniżenia przez rodzinę. Zastanawiając się, ile konkretnie dać, wejdziesz w Googla i przeczytasz artykuły: "Za tyle można zostać wyśmianym. Ile dać na chrzciny, by nie spłonąć ze wstydu?".
Stare, klasyczne, polskie "postaw się, a zastaw się".
Ile dać na chrzciny? "Przy takiej inflacji 2,5-3 tys. zł"
Potem okazuje się, że inną kwotę powinien dać dziadek, inną babcia, jeszcze inną wujkowie, a rodzice chrzestni już w ogóle – mówiąc kolokwialnie – powinni sypać hajsem.
Wypaczenie chrzcin można podsumować też dyskusjami prowadzonymi na forach w internecie. "Ile dać na chrzciny jako matka chrzestna? Jest to dziecko mojej przyjaciółki, obawiam się jej mamy, to obgadywaczka ze wsi" – czytamy na Facebooku.
Co z tego, że chrzestni nie są od dawania pieniędzy i prezentów, a od wspierania rodziców w wychowaniu dziecka w wierze.
"Ja myślałem, żeby dać 2500-3000 tysiące przy takiej inflacji" – prosi o opinię kolejny internauta. "Jutro mam chrzciny, ile pasowałoby dać w kopertę, myślę koło 1000 zł? Więcej?" – pyta użytkowniczka "X".
Po co w ogóle to zapraszanie rodziny z osobami towarzyszącymi i organizowanie wielkiej fety? Jaki jest cel sztucznego podtrzymywania kontaktu z ludźmi, których widzisz tylko i wyłącznie od święta do święta?
I czy ktokolwiek jeszcze pamięta, jaki jest cel chrztu? Że to sakrament, który ma stanowić początek dla nowego życia, że chodzi o obmycie grzechu pierworodnego, odrodzenie duchowe i przyjęcie nowego członka do wspólnoty Kościoła?
Naprawdę nie wierzę, że ja – ateista muszę katolikom zwracać uwagę na takie rzeczy. Ważne, jeśli nie kluczowe wydarzenia w waszej wspólnocie religijnej traktujecie jak pretekst do zorganizowania pokazu pijaństwa, pozerstwa i żenady.
Chrzczą, bo boją się, co ludzie powiedzą
Jak już jesteśmy przy argumentach dotyczących wiary, to nie rozumiem jeszcze jednej rzeczy. Jak to możliwe, że głównym powodem chrzczenia dzieci jest lęk przed tym, co ludzie powiedzą? Mówiąc wprost – bo po prostu wypada. Tym samym odbieracie dziecku prawo podejmowania decyzji w zakresie swojej duchowości. Bo chrzest jest nieodwracalny. Nie pomaga tu nawet apostazja.
A wracając do cioci Krysi i wujka Mirka... no właśnie. Ciotki-plotkary oraz wujkowie dający w palnik to nieodłączny element każdej rodzinnej imprezy okolicznościowej. Popiją, pojedzą, a chwilę później katastrofa.
Bo ciotka Bogusia po kilku głębszych nagle postanowiła wyprać brudy sprzed lat z ciotką Beatką. A wujek Staszek z wujkiem Piotrkiem przypomnieli sobie o niezwróconych pieniądzach. Po drodze ktoś zacznie komentować wyniki ostatnich wyborów, dając sygnał do walki konserwatywnej oraz postępowej części rodziny.
Tu już nawet nie chodzi o ten alkohol. Może to i lepiej, że te procenty na tych chrzcinach i komuniach są, bo wytrzymanie tej sztuczności na trzeźwo jest w zasadzie niemożliwe.
Bo ile można uśmiechać, udawać sympatię i zgrywać szczęśliwą rodzinę przed ludźmi, z którymi widzisz się od wielkiego dzwonu? Którzy podczas chrzcin, świąt, czy komunii śledzą i surowo oceniają każdy twój krok?
Koniec końców wracasz do domu i nie masz pojęcia, co opowiadają za twoimi plecami. Tak jak pożaliła się czytelniczka Styl.fm.
"Mnie by było wstyd dać taką tandetę. Wiadomo, że nikt nie urządza chrzcin, żeby się wzbogacić, no ale bez przesady. Ania jest dość majętna, a na chrzciny mojej córci mocno poskąpiła. Majeczka dostała od chrzestnej jedynie łańcuszek. I to srebrny" – czytamy.
Nie wiem, jak biedna Majeczka sobie poradzi tylko ze srebrnym łańcuszkiem. Ale mam nadzieję, że da radę tak samo, jak wujek i ciocia z faktem, że będę musiał odrzucić zaproszenie na chrzest ich dziecka.