Kazimierz Górski po klapie na mundialu w 2002 roku pytał przewrotnie Jerzego Engela: „Skoro było tak dobrze, to czemu było tak źle?”. Dziś pytanie „Czemu jest tak źle, skoro jest tak dobrze” wypadałoby zadać po przegranym meczu z Ukrainą selekcjonerowi Waldemarowi Fornalikowi. Bo sytuacja kadrowa naszej reprezentacji już dawno nie była tak dobra, a sportowa – tak zła.
To oklepana wyliczanka, ale warto ją powtórzyć: dzisiejsza reprezentacja Polski to przede wszystkim trio z Dortmundu, czyli Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek. Nasi bramkarze grają w lidze angielskiej: Artur Boruc w Southampton, Wojciech Szczęsny i Łukasz Fabiański w Arsenalu Londyn. Do tego mamy kilku solidnych grajków z pewnym miejscem w składzie swoich drużyn: Glik w Torino, Krychowiak w Reims, Obraniak w Bordeaux, Grosicki w Sivas, Mierzejewski w Trabzonie, Polanski w Hoffenheim.
Jeżeli do tego doliczymy naprawdę utalentowanych młodzieńców z silnych, zachodnich klubów (Salamon w Milanie, Milik w Leverkusen, Wolski we Fiorentinie) i młode talenty z Legii (Kosecki, Łukasik, Furman), to ciężko przypomnieć sobie selekcjonera, który miałby tak duży wybór spośród tak solidnych piłkarzy.
Mówił o tym w wywiadzie dla naTemat.pl trener reprezentacji Polski Waldemar Fornalik. „Gdyby oni [młodzi polscy piłkarze – red.] grali, nie byłoby tematu i byliby oczywiście powołani. Liczę na tych zawodników, ale mnie rozlicza się z dnia bieżącego”. Dodawał: „Jasne, że te kluby robią wrażenie, bo dawno nie było takiego wysypu Polaków w renomowanych zespołach. Oby tylko wszyscy grali, a nie byli rezerwowymi”.
Duża ilość, mała jakość
Polska liga jest co prawda słaba jak nigdy, ale piłkarze, którzy z niej wyjeżdżają, już dawno nie mieli tak dużej wartości. Za Arkadiusza Milika Niemcy zapłacili podobno 3,5 mln euro, za Rafała Wolskiego Legia dostała z Italii 2,8 mln euro. Hannover oferował 1,5 mln euro za nieogranych i niedoświadczonych Pawła Wszołka z Polonii i Michała Żyrę z Legii. Już dziś wyjechać mógłby także Jakub Kosecki, którego chcą kluby włoskie i niemieckie. A przecież najbardziej doświadczony w reprezentacji Polski zawodnik z wymienionej piątki, Arkadiusz Milik, ma na swoim koncie zaledwie… pięć meczów (w tym tylko jeden w eliminacjach do MŚ).
Mimo to zachodnie kluby zachęcone występami Polaków z Borussii Dortmund, którzy nie kosztowali przecież grubych milionów, postanowiły zainwestować w kopaczy znad Wisły. Ta młoda mieszanka w połączeniu z doświadczonymi zawodnikami ogranymi na Zachodzie, mogła dać w teorii zespół, który powinien grać ładną, ofensywną piłkę. Niestety – wszystko co dobre, skończyło się na teorii.
Fornalik wpadł mimowolnie w pułapkę. Dla przeciętnego kibica nazwy zagranicznych zespołów naszych reprezentantów mogą robić wrażenie: takie Girondins Bordeaux Ludovica Obraniaka jeszcze kilka lat temu wywalczyło mistrzostwo Francji (2009), dziś jest jednak ligowym średniakiem (9. miejsce w tabeli). Podobnie Trabzonspor Adriana Mierzejewskiego – w 2010 roku zdobył Puchar Turcji, przez lata walczył o mistrzostwo, ale w tym sezonie bliżej mu do spadku niż do Ligi Mistrzów. Inny przykład – Arsenal Londyn – w tym sezonie ligi angielskiej balansuje na granicy europejskich pucharów. A więc słabo. Kilka drużyn, w których występują biało-czerwoni (Hoffenheim, Reims, Southampton) broni się przed spadkiem. Sytuacja nie wygląda już na tak komfortową, jak wyglądała chwilę po rzucie oka na pracodawców powołanych do reprezentacji Polski.
Argument, że przecież to Fornalik ich dobiera, nie ma tu za bardzo racji bytu, bo odpowiedzią może być stwierdzenie: „jeżeli nie oni, to kto?”. W formie jest Radek Majewski z drugiej ligi angielskiej – powołanie. Gra regularnie Piotr Celeban z ligi rumuńskiej – powołanie. Zaproszenia na kadrę dostali występujący w dalekiej Czeczeni Marcin Komorowski i Maciej Rybus, a także drugoligowy Ariel Borysiuk. Mimo iż wybór Fornalika faktycznie jest tak duży, to już na kadrze okazuje się on… wyjątkowo słaby jakościowo.
Jeszcze polska piłka nie zginęła?
Polski futbol jest dziś w odwrocie. Jeżeli wymiernikiem piłki krajowej jest postawa reprezentacji narodowej – jest wręcz tragicznie. Po oczach biją statystyki: z drużyny, która w 2007 roku mieściła się w światowej „dwudziestce”, a w 2008 roku w „trzydziestce” zostaliśmy reprezentacją, która aktualnie w rankingu FIFA zajmuje 61. lokatę, mając tuż nad głową takie „potęgi” jak Republika Południowej Afryki, Uzbekistan i Iran. Warto nadmienić, że w rankingu biją nas także Jamajka, Haiti, Burkina Faso, Panama czy Zambia. Bliscy nam kulturowo Węgrzy są 32., a Słowacy 55. Jest gorzej niż źle. Jest beznadziejnie.
Każdy mecz naszej reprezentacji w trwających eliminacjach do Mistrzostw Świata w Brazylii pogłębia nasz kryzys. Nie udało się wygrać z Anglią i Czarnogórą, przegraliśmy z Ukrainą. Co prawda pokonaliśmy Mołdawię, trzy punkty zdobędziemy z San Marino, z którym gramy we wtorek, ale nie z tymi reprezentacjami rywalizować będziemy o bilet na mundial w Ameryce Południowej. Podobne miejsce (56.) co dziś, zajmowaliśmy, kiedy odpadaliśmy z eliminacji do MŚ w RPA w 2010 roku.
Bilans meczów o punkty również rzuca na kolana – niestety w sensie negatywnym. W trakcie ostatnich pięciu lat, jak podsumował portal Weszło, na 20 rozegranych meczów udało się wygrać… cztery. I to z kim! Dwa razy z San Marino, raz z Andorą i raz z Czechami. Oprócz tego siedem razy remisowaliśmy, a aż dziewięć razy schodziliśmy z boiska pokonani. Rywale, którym nie dawaliśmy rady, na pewno nie są światową czołówką: Austria, Irlandia Północna, Słowenia, Słowacja, Grecja, Czarnogóra…
Dlatego permanentne zaskoczenie po niewygranych meczach reprezentacji powinno się zamienić w spodziewane rozczarowanie. Trudno, żeby było inaczej, skoro od 2008 roku mieliśmy już trzech selekcjonerów (Leo Beenhakker, Franciszek Smuda, Waldemar Fornalik) i żaden z nich nie był w stanie nawiązać stylem gry do postawy zespołów narodowych Jerzego Engela (2002) i Pawła Janasa (2006). Każdy miał jakiś kapitał – Leo znał zawodników, z którymi awansował wcześniej na mistrzostwa Europy do Austrii i Szwajcarii, Smuda dostał prawie trzy lata na spokojne przygotowania, a Fornalik otrzymał do dyspozycji grupę naprawdę dobrych piłkarzy, którzy mieli przed sobą grupę eliminacyjną, która w teorii powinna być w ich zasięgu.
Problem w głowach piłkarzy
Najprościej byłoby powiedzieć, że problem leży w systemie szkolenia, ale w tym przypadku taki zarzut byłby nietrafiony. Kilku reprezentantów posiada umiejętności klasy światowej albo europejskiej, a mimo to nie potrafią przełożyć ich na poziom reprezentacyjny. Polscy piłkarze po meczu z Ukrainą powtarzali, że zabrakło im motywacji. Może więc kadra nie wyzwala już w niektórych adrenaliny niezbędnej do gry na całego? Może biało-czerwona koszulka im spowszedniała? Pytania rodzą kolejne pytania.
Wielu obserwatorów problem dostrzega w osobie selekcjonera Waldemara Fornalika – niecharyzmatycznego, wyciszonego, wycofanego, który co prawda zachowuje klasę, ale przecież w piłkarskiej szatni czasami trzeba używać prostego, żołnierskiego języka, niekoniecznie przystającego do wernisażu sztuki. Jest grupa piłkarzy, która podobno nie poważa trenera, który przed meczem z Ukrainą miał szukać naprędce tłumacza przysięgłego języka francuskiego, który miał przekazać Ludovicowi Obraniakowi, dlaczego spotkanie z Ukrainą rozpocznie na ławce rezerwowych. Czy tak robi poważny trener? Według osób z kręgów reprezentacji Fornalik jest na kadrę po prostu za grzeczny i nie potrafi odpowiednio zmotywować powoływanych przez siebie piłkarzy.
Z drugiej jednak strony czy przed takim meczem jak ten z Ukrainą, ktokolwiek powinien potrzebować dodatkowej motywacji? Czy nie wystarczy godło, hymn i 55 tys. kibiców na trybunach, a kilka milionów przed telewizorami? Tu jest największy problem Polaków. Brak szacunku do przeciwnika, podejście „jakoś to będzie”, skoro gramy u siebie, a Ukraińcy mają problemy, koniunkturalizm i szachowanie siłami, zamiast walka na całego od pierwszej do ostatniej minuty, klasyczne – jak nazwał to Kamil Glik – „jeżdżenie na dupach”. Problem leży w głowach. I tego problemu nie rozwiążą ani milionowe premie, ani zmiana selekcjonera, ani doping kibiców. Rozwiązać mogą go tylko sami piłkarze. Piłka dziś jest po ich stronie.