Widziałem, jak męczą się konie na Morskim Oku. Cierpiące zwierzęta ciągnące grupy rozleniwionych, nieczułych turystów i ich bagaże, to coś, czego długo nie zapomnę. Gdybym sam skorzystał z powozu, nie mógłbym spojrzeć sobie w oczy. – Te zwierzęta to maszynka do zarabiania pieniędzy. A w "nagrodę" są wysyłane do rzeźni – mówi naTemat Anna Plaszczyk i wylicza wszystkie nieprawidłowości ws. powozów na popularnym szlaku turystycznym.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Kilka lat temu ja również wybrałem się na szlak. Słynne już powozy konne od razu rzuciły mi się w oczy. Chociaż zdecydowanie bardziej zaniepokoiły mnie tłumy ludzi chętnych do skorzystania z oferty fiakrów.
Widziałem, jak męczą się konie na Morskim Oku
Gdybym wtedy wsiadł do powozu, do dziś nie mógłbym spojrzeć sobie w oczy. Gigantyczne obłożenie, upał, ciężka trasa. Mówiąc wprost: Nie trzeba być ekspertem, żeby zobaczyć, że coś jest nie tak.
Po prostu cierpienie tych zwierząt widać gołym okiem. Do tego wszystkiego dochodzi porażający kontrast w postaci widoku umęczonych koni i przeszczęśliwych, zadowolonych z siebie ludzi.
Końmi na Morskim Oku interesujemy się, dopiero gdy dojdzie do wypadku. Tak było w zeszłym tygodniu, gdy Fundacja Viva ujawniła kolejne szokujące nagranie.
Na krótkim filmiku widać wyraźnie, że ciągnący zaprzęg z turystami koń nagle padł na ziemię i nie był w stanie się podnieść. Klienci opuścili wóz i biernie przyglądali się całemu zdarzeniu. Wtedy fiakier podszedł do konia i uderzył go w pysk.
Gdy ja zobaczyłem ten materiał, w ogóle nie poczułem zdziwienia ani zaskoczenia. Po zobaczeniu na własne oczy, jak te konie męczą się na trasach, stosowanie wobec nich takich praktyk wydaje mi się zupełnie naturalne.
Czytaj także:
To, co jednak jest nienaturalne, to to, że na przemoc wobec zwierząt nie reagują ludzie. Ani świadkowie, ani urzędnicy, ani społeczeństwo, które jak jeden mąż ładuje portfele fiakrów.
Żeby więc nie przynudzać dowodami anegdotycznym i subiektywnymi wrażeniami, czas raz na zawsze uporać się z mitem "szczęśliwych koni" i wyliczyć, co dokładnie dzieje się nie tak na najpopularniejszym szlaku turystycznym.
Piekło koni na Morskim Oku trwa. "Zaczęłam się całą trząść"
Fundacja Viva zajmuje się sprawą koni z Morskiego Oka od kilkunastu lat. Anna Plaszczyk koordynuje działania Fundacji w tym zakresie od 2014 roku. To także ona otrzymała nagranie, które tydzień temu postawiło opinię publiczną na równe nogi.
– Dostałam tego maila z nagraniem w środku nocy. Na początku nie odważyłam się go otworzyć, bo już po tytule wiedziałam, co się stało. Zobaczyłam to dopiero rano. Zaczęłam się cała trząść. Czułam absolutną bezsilność – mówi.
I dodaje: – Ten wypadek miał miejsce podczas drogi w dół. Droga w dół dla tych koni jest cięższa niż droga do góry. W drodze w dół konie muszą ten powóz wyhamowywać. To jest praca, która potwornie obciąża.
Wypadek konia na Morskim Oku to nie jednorazowy incydent. Dramat tych zwierząt trwa od lat. – Gdy w 2014 roku zaproponowano mi koordynowanie tej sprawy, powiedziałam: "Trzy miesiące i załatwiam likwidację. Wszystkie fakty stoją po stronie tych zwierząt". Ale okazało się, że pomiędzy mną a likwidacją tych powozów stoi mur w postaci obojętności urzędników – komentuje.
Co się dzieje z końmi na Morskim Oku? "Losów niektórych nie udało się ustalić"
Plaszczyk wyjaśnia, że po 10 latach pracy o trasie na Morskie Oko i sytuacji tych zwierząt "wie absolutnie wszystko". Jeszcze we wrześniu 2023 roku Fundacja Viva opublikowała największy w historii organizacji raport na temat historii powozów na szlaku. Materiał liczy blisko 300 stron.
Ekspertka zaczęła od statystyk ubojowych. – Statystyki są wstrząsające: 61 proc. koni wycofanych trasy pomiędzy 2012 a 2022 rokiem trafiło prosto do rzeźni. 3 proc. zmarło, a zwłoki poddano utylizacji. W wielu przypadkach nie wiemy, jaki los je spotkał – mówi.
– Losów kilku procent koni w ogóle nie udało nam się ustalić. One widnieją w statystykach jako żyjące, ale one po prostu zniknęły. Tu może chodzić o nawet 10 koni – wylicza.
I dodaje: – Podejrzewamy, że mogły zostać zabite w rzeźni dzięki paszportom z czarnego rynku. Bo w oryginalnych paszportach miały pieczątki, że nie nadają się do uboju. Takie decyzje wydaje się, gdy nie da się odtworzyć historii chorób konia lub, jeśli koń przyjmował leki, które wykluczają go z łańcucha pokarmowego.
Dlaczego te zwierzęta trafiają do rzeźni, skoro według fiakrów są tak bardzo wartościowe? – Te konie pracują na trasie przez około 3 lata. Potem nie nadają się do żadnej pracy, więc kupić chce je tylko rzeźnik – tłumaczy Plaszczyk.
– Konie na tej trasie ciągną wozy ciężkie na około tonę. Przeciążenie to ładunek, który w organizmie zwierząt powoduje mikrourazy. One się odkładają w organizmie i kumulują. Aż w końcu, średnio po 36 miesiącach, koń nie nadaje się do pracy. Zwierzęta zarabiają krocie dla swoich właścicieli, a w "nagrodę" trafiają do rzeźni – mówi.
Tak cierpią konie na Morskim Oku. "Już jeden przejazd powoduje cierpienie"
Ekspertka Vivy wyjaśnia, że przeciążenie koni można policzyć. Są na to specjalne wzory fizyczne stosowane od dziesięcioleci. – Takie wyliczenia praktykowano jeszcze w wojsku w czasach międzywojnia – mówi.
Jak obliczyć moce przerobowe konia? Trzeba wziąć wagę koni, pasażerów, ładunku, wozu, stan i jakość drogi, opór toczenia wozu, długość trasy, prędkość i nachylenie terenu oraz wartość przyciągania ziemskiego.
– My pod te wzory powtarzane przez dziesięciolecia podstawiliśmy dane o Morskim Oku. Uprawniony do tego geodeta przez miesiąc mierzył drogę. Te dane są też w starostwie. Na zlecenie TPN udało nam się też otrzymać wagę wozu i pasażerów. Wagę koni też ocenił specjalista TPN – mówi Plaszczyk.
– Z tych obliczeń wynika wprost, że już przy pierwszym przejeździe konie ciągną o tonę za dużo. Już jeden przejazd powoduje u nich cierpienie – tłumaczy.
– Pisał: "Zwracam się do dyrektora TPN i tych, którzy wydają zezwolenia i licencje wozakom. Na Palenicy Białczańskiej od wielu lat konie padają ze zmęczenia na drodze. To chyba jedyny park narodowy na świecie, gdzie konie są zamęczane pracą na śmierć" – przytacza.
– Dziś to obciążenie jest trochę mniejsze. Konie ciągną do góry 12 osób dorosłych, 5 dzieci do 4. roku życia. Do tego nieograniczona liczba bagaży. W dół ciągną 15 osób dorosłych, 5 dzieci i nieograniczoną liczbę bagaży. Czyli niewiele się zmieniło – podsumowuje.
Dla tych ludzi te zwierzęta to maszynka do zarabiania pieniędzy. Fiakrzy i TPN zareagowali na ten incydent dopiero po opublikowaniu przez nas filmu. Dlaczego wcześniej milczeli? Bo w ich interesie nie jest, by opinia publiczna wiedziała o takich wypadkach. To uderza w zyski finansowe wąskiej grupy. TPN zarabia na tym milion złotych rocznie.
Anna Plaszczyk
Fundacja Viva
Te konie średnio trafiają do rzeźni w wieku 11 lat. Dobrze traktowany koń może dożyć 30 lat. A w naszym schronisku są konie, które mają prawie po 40 lat. To oznacza, że 11-letni koń jest bardzo młody.