Nie da się przestać myśleć o meczu z Ukrainą. Zawiedliśmy jako drużyna i nie mam usprawiedliwienia. Szkoda tylko, że kibice wygwizdali Marcina Wasilewskiego. Oddał kadrze zdrowie i zaangażowanie, należało go uszanować - mówi w szczerej rozmowie z naTemat kapitan reprezentacji Polski Jakub Błaszczykowski.
Jakub Błaszczykowski: Po takim meczu nie da się o nim nie myśleć. Z drugiej strony wszyscy wracamy do swoich klubów i musimy być przygotowani na następne problemy. Chociaż nie ukrywam, że nie jest łatwo zapomnieć o takim spotkaniu.
Mimo iż od meczu minął już tydzień, kibice i dziennikarz wciąż zarzucają panu i kolegom brak zaangażowania.
Każdy widział mecz z Ukrainą i każdy ma swoje przemyślenia, ale mnie dziwią takie opinie. Kiedy zespół przegrywa tak ważny mecz i to w takim stylu, oczywiście nie ma usprawiedliwienia. Zawiedliśmy jako drużyna. Ale o ile mogło nam zabraknąć umiejętności, to na pewno nie zabrakło zaangażowania i walki.
Ponownie pojawił się zarzut, że nie tylko Robert Lewandowski, ale także pan i Łukasz Piszczek w meczach reprezentacji nie potraficie wznieść się na poziom, który prezentujecie w Borussii Dortmund.
Zdaję sobie sprawę, że od nasze trójki wymaga się więcej, ale znam swoje statystyki: w meczach z Czarnogórą i Mołdawią strzeliłem gole, z Mołdawią zaliczyłem także asystę, podobnie jak z Ukrainą. Nie wygląda to przecież aż tak źle.
Statystyki mógł pan poprawić w meczu z San Marino, w którym nie zagrał pan z powodu kontuzji. To poważny uraz?
Po badaniach okazało się, że mięsień przywodziciela, który uszkodziłem, nie jest zerwany, tylko nadciągnięty. Teraz zobaczymy, jak będzie się zachowywał i być może za kilka dni okaże się, że będę mógł zagrać w meczu z Malagą w Lidze Mistrzów.
W trakcie meczu z San Marino kibice potraktowali reprezentację Polski zbyt ostro?
Nie chciałbym oceniać kibiców, ale szkoda było mi Marcina Wasilewskiego. Wasyl zostawił na boisku dużo zdrowia, naprawdę wiele robił dla tej reprezentacji. Poza boiskiem bardzo angażuje się w to, co w kadrze. A mimo to został wygwizdany… Wydaje mi się jednak, że to nie z winy Marcina, ale z powodu meczu z Ukrainą. Z drugiej jednak strony w takiej sytuacji można było oddać Marcinowi szacunek.
Musimy podejść do tematu spokojnie. Sytuacja nie jest dobra, ale nie jest też beznadziejna. Nadal mamy szanse na awans. Każdy kolejny mecz będzie dla nas meczem o wszystko.
Znacznie lepiej niż w kadrze wiedzie się Panu w klubie. Razem z Lewandowskim i Piszczkiem powinien Pan otrzymać godło „Teraz Polska”. Mało kto robi Polakom w Niemczech tak dobrą reklamę, jak wasza trójka.
Nasze dobre mecze są świetną reklamą dla piłkarzy, którzy chcą z Polski wyjechać do Niemiec. Ale nie może być też tak, że tylko trzech zawodników będzie dbało o wizerunek Polaka-piłkarza. Inni też muszą dokładać swoje cegiełki. Wtedy na Zachodzie zacznie się naszych graczy szanować, zacznie się płacić za nich duże pieniądze. Nasza liga stadnie się atrakcyjna dla zachodnich klubów.
Polski piłkarz, mając do wyboru Borussię Dortmund i klub X powinien bez zastanowienia wybrać BVB?
Przeskok z ligi polskiej do niemieckiej jest dość duży, żeby nie powiedzieć ogromny. W Borussii dodatkowo są zawodnicy naprawdę znakomici, a więc przebicie się do pierwszego składu jest niezwykle trudne. Dodatkowo Polak musi przecież przełamać barierę językową, barierę przygotowania fizycznego. Czasami więc warto spróbować zrobić mniejszy krok i wtedy wskoczyć do lepszego klubu, niż zrobić krok duży, a później nie dostać szansy.
Czyli dobrze zrobili młodzi Karol Linetty i Rafał Wolski, którzy odrzucili propozycję gry w Dortmundzie?
Na temat Rafała Wolskiego faktycznie rozmawiałem z działaczami BVB, ale to było takie… „było, niebyło”. Ale nazwisko Rafała na pewno jest w głowach Jurgena Kloppa i Michaela Zorca. Czy zrobili dobrze – pokaże czas. Ale na pewno dzięki naszej grze w Borussii o Polakach się myśli.
Bundesliga to dziś ziemia obiecana dla biało-czerwonych?
Najważniejsze jest to, jakie dany klub ma względem ciebie plany. I nie ważne, czy to Niemcy, czy Włochy. Poza tym zauważam, że moda na Polaków zaczyna pojawiać się nie tylko za naszą zachodnią granicą. Ludzie z całej Europy przyjeżdżają do Polski i szukają wzmocnień.
Na Pana pierwszym zgrupowaniu w Borussii Mladen Petrcić powiedział, że jeżeli ma mieszkać w pokoju z Polakiem, to musi schować portfel. Dziś chyba nikt na taki żart by sobie w klubie nie pozwolił.
Dużo się zmieniło. Nas, jako Polaków, postrzegają już inaczej. Nie tylko poprzez to, jak prezentujemy się na boisku, ale także przez to jak zachowujemy się poza nim. Ludzie widzą, że jesteśmy pracowici, podchodzimy do obowiązków sumiennie, jesteśmy normalni, uśmiechnięci. Naprawdę fajnie jest dostrzegać tę zmianę i słyszeć pozytywne opinie. Ale na to potrzeba było kilku lat.
Przez ten czas w Borussii przeżył Pan kilka wzlotów, ale także niemało upadków.
Kiedy przychodziłem do klubu, byłem zawodnikiem za którego Borussia zapłaciła naprawdę duże pieniądze. Pokładano we mnie wielkie nadzieje. Z tamtego składu zostało trzech piłkarzy: ja, Roman Weidenfeller i kapitan Sebastian Kehl. A więc widać, że w BVB zmieniło się tak wiele, że zostało tylko trzech zawodników.
I wszyscy grają dziś w pierwszym składzie.
To świadczy o naszym potencjale. Zmieniali się piłkarze, poodchodzili praktycznie wszyscy, a my wciąż na powierzchni (śmiech).
Raz był Pan naprawdę bliski odejścia z Dortmundu. We wrześniu 2011 powiedział Pan: „Nic nie trwa wiecznie. Czasem takie decyzje, jak rozstanie się, wychodzą na dobre obu stronom”.
Każdy piłkarz ma swoje ambicje i jeżeli pojawiają się kłopoty z graniem,to człowiek szuka dla siebie logicznego rozwiązania. Moja sytuacja dość szybko się wtedy zmieniła i dziś jest diametralnie inna. To pokazuje też jak przewrotne bywa życie piłkarza. Czasami jeden mecz, czy jedno zagranie może zmienić naprawdę wiele.
Z perspektywy czasu uważa Pan, że pozostanie w Dortmundzie było najlepszą decyzją w Pana życiu?
Myślę, że tak. Biorąc pod uwagę fakt, że kiedy podpisałem z Niemcami kontrakt miałem wtedy 21 lat i wyjeżdżałem do klubu ze sporymi problemami, to dziś myślę, że wszystko potoczyło się bardzo dobrze. Borussia się wtedy odbudowywała, a dziś liczy się nie tylko na rynku niemieckim, ale także europejskim. Posmakowałem tu wszystkiego – i ciężkich momentów i sukcesów. Nabyłem tu ogromne doświadczenia.
Niedawno przedłużył Pan z klubem kontrakt do 2016 roku. Teraz będzie ciężko opuścić klub…
Czemu będzie ciężko? Jeżeli ktoś będzie zainteresowany to Błaszczykowski, jak wszyscy, ma swoją cenę. Ale patrząc na to jak moja kariera w Dortmundzie się potoczyła, na to co zdobyliśmy, to na pewno podpisanie nowego kontraktu było dobrym ruchem. Jestem dziś szczęśliwy.
Myśli Pan więc, aby spróbować sił w innej drużynie?
Mamy koniec marca. Teraz myślę o tym, żeby jak najlepiej grać do końca sezonu.
A ma Pana jakąś ligę, w której chciałby Pan zagrać?
Bez podchwytliwych pytań proszę (śmiech).
Jurgen Klopp jest osobą, której zawdzięcza Pan w ostatnich latach najwięcej?
Już sam fakt, że pracuję z nim od pięciu lat, czyli najdłużej w mojej karierze, świadczy o tym, że zawdzięczam mu niezwykle wiele. Mogę powiedzieć, że nasza współpraca układa się naprawdę dobrze.
Umie powiedzieć po polsku coś innego niż słynne w Dortmundzie „rusz dupę”?
Ostatnio nauczył się „dzień dobry”.
I wciąż mówi na Pana i Łukasza Piszczka „Lolek und Bolek”?
Cały czas. To też jest świetne, że w klubie jest mega pozytywna atmosfera. To wszystko jest na zdrowych, czysto partnerskich zasadach.
Chciałbym też zapytać o relację Pana i Łukasza z Robertem Lewandowskim.
W tym temacie powiedziane zostano naprawdę wiele. Nie ma sensu tego rozdmuchiwać. Przecież my normalnie rozmawiamy, tylko mamy inne charaktery. Nie chcę się do tego odnosić.
A czemu nie chcieliście Roberta wpuścić do przodu?
(śmiech). Reżyser wyreżyserował taką scenę. Ja to odebrałem naprawdę fajnie. Ta reklama pokazuje jaki mamy do siebie do siebie dystans.
Lewy powinien odejść z Borussii? Wokół jego transferu powstał niewyobrażalny szum. Po Manchesterze United i Bayernie Monachium teraz prasa sprzedaje go do Realu Madryt.
To tylko i wyłącznie sprawa Lewego. A, że jest takie zamieszanie… Cóż, coś musicie pisać.
W lidze nie macie już szans na mistrzostwo Niemiec…
Mamy małe szanse.
A więc te znacznie ograniczone szanse nie popsuły w klubie atmosfery?
Myślę, że nie. Zawszę grasz po to, żeby wygrywać, a apetyty mamy spore, bo ostatnie dwa sezony mieliśmy fantastyczne. Walczymy wciąż o drugie miejsce, które notabene nie jest przecież złym miejscem. Daje ono bezpośredni awans do Ligi Mistrzów, która jest dla nas priorytetem. Także teraz, kiedy Bayern gra świetnie i jest poza zasięgiem, skupiamy się bardziej na Champions League.
Dwoma świetnymi sezonami zakończonymi mistrzostwem mimowolnie wepchnęliście się w pułapkę wielkich oczekiwań. Dziś niewiarygodnie trudno będzie powtórzyć tamte osiągnięcia.
O to chyba jednak w piłce chodzi? Zawsze staramy się wykorzystać nasz potencjał w stu procentach. W tym sezonie nie tylko w Lidze Mistrzów, ale także w Bundeslidze, pokazaliśmy, że mamy taki automatyzm, który pozwala nam zdziałać naprawdę wiele. Jeszcze nie powiedzieliśmy ostatniego słowa.