Podczas meczu Polski z San Marino 43 tys. kibiców zasiadających na Stadionie Narodowym wygwizdało Roberta Lewandowskiego i Marcina Wasilewskiego, a następnie dopingowało… San Marino, wiwatując podczas ataków piłkarzy gości. Po raz pierwszy od lat fani odwrócili się do biało-czerwonych – wyczerpała się ich kibicowska cierpliwość.
Piłka nożna to od dekad biznes rozrywkowy – tak jak kino czy koncert. Kibic płaci za bilet i ma święte prawo do oceny. To co wydarzyło się we wtorek na Stadionie Narodowym zaskoczyło jednak sympatyków piłki w całym kraju. „Wiocha” – mówili jedni, „wiocha to była na boisku” – słyszeli w odpowiedzi. Najbardziej dostało się Robertowi Lewandowskiemu, który do meczu podchodził z serią 882 minut bez bramki w reprezentacji Polski i Marcinowi Wasilewskiemu, który… został członkiem Klubu Wybitnego Reprezentanta.
Z każdą kolejną minutą meczu bezbramkowa seria Lewandowskiego trwała, a nieporadność napastnika Borussii Dortmund aż raziła w oczy. Lewy nie mógł opanować piłki, która odbijała się od niego jak od deski, nie mógł dojść do klarownej sytuacji strzeleckiej. Niechlubną serię udało się zakończyć dopiero w 21. minucie i to w sposób, jakiego nikt nie oczekiwał – po niepewnym strzale z rzutu karnego. Mimo dwóch bramek polscy kibice, szczególnie w drugiej połowie, wygwizdali Roberta.
Drugim skandalicznym akcentem było identycznie zachowanie wobec wchodzącego na boisko w 87. minucie Marcina Wasilewskiego, który rozgrywał jubileuszowy, 60-ty występ w koszulce z orłem na piersi. Obrońca Anderlechtu Bruksela dołączył tym samym (podobnie jak po meczu z Ukrainą Jakub Błaszczykowski) do elitarnego Klubu Wybitnego Reprezentanta.
– Może to dlatego, że stoper zmienił stopera i na boisko nie wszedł kolejny piłkarz ofensywny? – zastanawiał się po meczu Eugen Polanski, ale mina Wasilewskiego, który przeszedł obok nas w drodze do autokaru, mówiła wszystko. Kibice, niezadowoleni ze słabej postawy defensora w ostatnich meczach, dali upust swoim emocjom. Zamiast piłkarskiego święta, mieliśmy stypę, a pod koniec – kibicowski taniec na grobach.
Od lat panuje przekonanie, że na reprezentację Polski jeżdżą głównie kibice, tzw. „pikniki”. Stereotypowo „piknik” to sympatyk futbolu, który przychodzi na trybuny obejrzeć sobie dobry mecz, zjeść kiełbaskę, spędzić miło czas. Kiedy jednak drużyna nie przegrywa – zaczyna buczeć. Patryk Małecki, były reprezentant Polski i piłkarz Wisły Kraków tak mówił kiedyś o tego rodzaju dopingowaniu: „Kibic powinien być z drużyną na dobre i na złe. (…) Chciałbym, żeby "pikniki" w ogóle nie przychodziły na nasz stadion”.
Po tych słowach piłkarz otrzymał karę od zarządu, bo w piłce klubowej to „pikniki” i „kibice sukcesu” stanowią lwią część fanów na trybunach. W futbolu reprezentacyjnym, który często nazywany jest ostatnią ostroją prawdziwej piłki, teoretycznie wynik nie powinien wpływać na sympatie czy antypatie – kibiców łączy wszakże narodowość. Kadra reprezentuje cały kraj i jeśli przegrywa – przegrywają także kibice.
Przykład takiego podejścia polscy fani zaprezentowali tuż po Euro 2012. Mimo fatalnej postawy na boisku nasi piłkarze nie zostali wygwizdani, a wręcz przeciwnie – podczas spotkania z kibicami w Strefie Kibica przed Pałacem Kultury i Nauki fani skandowali: „dziękujemy, dziękujemy”. We wtorek na Narodowym momentami obserwowaliśmy… Cyrk Narodowy. Poubierani w biało-czerwone koszulki, szaliki, czapeczki, z kołatkami i flagami w ręku, kibice, momentami zaprzeczyli idei piłki reprezentacyjnej.
Zaskoczenia nie ukrywał selekcjoner Waldemar Fornalik. „Trudno mi skomentować dlaczego kibice zachowali się tak, a nie inaczej” – powiedział, a Lewandowskiego i Wasilewskiego bronili pozostali reprezentanci. „Nie wolno wygwizdać kogoś za jeden słaby mecz” – mówili, ale sami nie byli w lepszej sytuacji. Kibice, zirytowani słabą grą kadry, w pewnym momencie zaczęli dopingować… San Marino. Trybuny skandowały nazwę tego państwa i wiwatowały, gdy piłkarze w błękitnych koszulkach próbowali atakować. Kiedy w ostatniej minucie spotkania Danilo Rinaldi znalazł się oko w oko z Arturem Borucem trybuny aż kipiały emocjami. Polacy bili brawa, śmieli się, radośnie podskakiwali. I to wszystko dla naszych rywali.
Na pomeczowej konferencji prasowej zaskoczony trener Giampaolo Mazza dziękował polskim kibicom, nie zdając sobie chyba sprawy, że tak naprawdę nie było to szczere wsparcie, a jedynie szyderstwa. – Pragnę z całego serca podziękować polskim kibicom za ich wspaniałe zachowanie. Najpierw bili brawo podczas odgrywania hymnu naszego kraju, potem skandowali "San Marino, San Marino" w czasie meczu – mówił Mazza.
Wsparcie jego drużyna otrzymała dzięki słabej postawie reprezentacji Polski. Czy to może być jednak usprawiedliwienie dla kibiców, którzy po raz pierwszy od lat stanęli przeciwko swoim reprezentantom? Podczas Euro 2012, czy w meczach towarzyski, nie zdarzyło się jeszcze, aby piłkarze Waldemara Fornalika, czy wcześniej Franciszka Smudy, usłyszeli aż taką porcję buczenia, gwizdania i szyderstw. Nie pamiętam też, kiedy ostatni raz nasi dopingowali rywali. – To jedyny kraj, gdzie wygrywa się 5:0 a kibice i tak wygwizdują piłkarzy – powiedział reprezentant Polski Marcin Adamski.
Fani sfrustrowani permanentnym braku sukcesu nie wytrzymali i poirytowani stanęli przeciwko swoim piłkarzom. Dla tych ostatnich to nowa sytuacja, bo zawsze mogli liczyć na ludzi, którzy dla reprezentacji Polski potrafili pokonać setki kilometrów i – tak jak podczas meczów z Ukrainą i San Marino – dopingować mimo kilkunastostopniowego mrozu. Sytuacja się jednak zmieniła. Brak sukcesu na Euro, porażki w meczach towarzyskich z Irlandią i Urugwajem, beznadziejna dyspozycja w spotkaniach eliminacji do mistrzostw świata przelała czarę porażki. Okazało się, że polski kibic, mimo iż przyzwyczajony do porażki, też ma swoje granice wytrzymałości. Wyjście z tego impasu jest tylko jedno: wygrana. A na tą okazja będzie dopiero w czerwcu przeciwko Mołdawii.