W Hughiego, czyli jednego z głównych bohaterów hitowego serialu Amazon Prime Video "The Boys" wciela się Jack Quaid. Nazwisko nieprzypadkowo brzmi znajomo - 32-latek to bowiem syn słynnego aktora Denisa Quaida, a żeby było tego mało, także Meg Ryan. W jednym z ostatnich wywiadów Quaid junior przyznał, że posiadanie za rodziców hollywoodzkich gwiazd pomaga w Fabryce Snów. Czy powinien się tego wstydzić, jak chcieliby niektórzy?
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jack Quaid udzielał ostatnio wywiadów ze względu na premierę czwartego sezonu "The Boys". Gwiazdor serialu produkcji Amazon Prime Video przyznał w podcaście The Last Laugh, że jest świadomy tego, iż uważa się go za "nepo baby" (skrót od "nepotism baby", określenia używanego na dzieci wpływowych osób, szczególnie w branży rozrywkowej).
– Bez względu na to, co robię, ludzie będą zwracać na to uwagę – stwierdził Quaid we wspomnianym podcaście. – Ludzie nazywają mnie "nepo baby". Cóż, jestem skłonny się z tym zgodzić – przyznał otwarcie.
32-letni aktor dodał, że zdaje sobie sprawę, że koneksje rodziców pomogły jego karierze.
– Jestem niezwykle uprzywilejowaną osobą, byłem w stanie uzyskać rozpoznawalność dość wcześnie, a to połowa sukcesu. Wiedziałem, że mam otwartych bardzo wiele drzwi, których inni aktorzy po prostu nie mają. Starałem się pracować tak ciężko, jak to możliwe, aby udowodnić, że zasługuję na przejście przez te drzwi – tłumaczył.
Quaid odniósł się również do wypowiedziMeg Ryan sprzed paru miesięcy, której udzieliła na łamach magazynu "Glamour".
– Myślę, że ona po prostu próbowała powiedzieć, że jej zdaniem dyskusja o "nepo baby" podważa jakoś mój talent. Nie sądzę, by tak było – stwierdził. – Wiem, że ciężko pracuję i wiem, że słyszałem "nie" znacznie częściej niż "tak" – przyznał.
Jesteś nepo? Wstydź się
Dyskusja wokół "nepo babies" w Hollywood czy szerzej przemyśle rozrywkowym nie jest niczym nowym, jednak nasiliła się mniej więcej dwa lata temu. Biorą w niej zresztą udział sami zainteresowani, którzy często wypierają się swojego przywileju, co jeszcze bardziej rozjusza komentatorów.
– Łatwo jest zakładać, że na wejściu dostanę rolę w filmach, bo mam takie, a nie inne nazwisko. Zawsze odrzucałam takie myślenie. Zawsze miałam wrażenie, że muszę pracować dwa razy ciężej, aby udowodnić innym, że nie jestem tutaj tylko dlatego, że to dla mnie łatwe. Czuję, że (...) nie zatrudnią cię tylko dlatego, że twoje imię dobrze wyglądałoby na plakacie – powiedziała jakiś czas temu na łamach australijskiego "Vogue’a" Lily-Rose Depp, córka Johnny’ego Deppa i Vanessy Paradis.
– To oczywiście nieprawda (o nepotyzmie w branży filmowej - przyp. red.), bo brałam udział w przesłuchaniach do wielu rzeczy i nie dostawałam ról. Ponadto ten świat działa tak, że ktoś może załatwić ci jedną rzecz, ale nie załatwi ci kolejnych dziesięciu ról – tłumaczyła Emma Roberts, córka Erica Robertsa ("Uciekający pociąg") i bratanica Julii Roberts ("Erin Brockovich").
Mniejsze kontrowersje wywołała wypowiedź Mai Hawke (znanej m.in. ze "Stranger Things" córki Umy Thurman i Ethana Hawke’a), która podobnie jak Quaid przyznała, że była bardziej uprzywilejowana niż jej koleżanki i koledzy, stawiający pierwsze kroki w Hollywood bez wsparcia sławnych członków rodziny.
– Jestem bardzo wdzięczna za to, że moi rodzice ułatwili mi robienie tego, co kocham. Myślę, że dostanę kilka szans dzięki swojemu nazwisku, a potem, jeśli będę do bani, to zostanę wyrzucona z "królestwa". I tak powinno się stać. Więc po prostu spróbuję nawalić jako aktorka – wyjaśniła tygodnikowi "People".
Narracja wokół "nepo babies" rzecz jasna stawia dzieciaki gwiazd (często już zresztą dorosłe, co dodaje samemu określeniu jeszcze bardziej lekceważącego ładunku) w negatywnym świetle - w końcu nepotyzm to określenie o wyraźnie pejoratywnym zabarwieniu, które powstało do opisu potencjalnie szkodliwego zjawiska. Czy jednak latorośle znanych rodziców powinny posypać głowę popiołem? Niekoniecznie.
Nazwisko nie zawsze jest przepustką do wielkiej sławy w Hollywood
"Nepo babies", które wypierają się przywilejów wynikających z powodu ich urodzenia, są oczywiście nieco zabawne. Należy jednak przyznać, że mają trochę rację, kiedy twierdzą, że w Hollywood dobry rodowód wcale nie gwarantuje wywindowania do statusu supergwiazdy.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Spójrzmy chociażby na wspomnianych wcześniej aktorów i aktorki. Quaid co prawda zadebiutował w popularnym tytule (jego pierwszym dużym metrażem były "Igrzyska śmierci"), jednak wcale nie zagrał w nim istotnej roli. Kolejne zresztą też nie były przełomowe, a od momentu jego debiutu do rozpoznawalności (premiery serialu "The Boys") minęło w sumie siedem lat.
Emma pomimo znanego nazwiska, a nawet wizualnego podobieństwa do słynnej ciotki też wcale nie robi oszałamiającej kariery. Chociaż jest doskonale znana fanom antologii "American Horror Story"(na przestrzeni lat wystąpiła w niej wielokrotnie w wielu różnych rolach), ostatnią dużą kinową produkcją z nią w roli głównej był młodzieżowy thriller "Nerve", który miał premierę niemal dziesięć lat temu.
Lily-Rose Depp była ubiegłoroczną sensacją ze względu na występ w kontrowersyjnym "Idolu" Sama Levinsona ("Euforia"), jednak wcześniej nie zagrała w żadnym głośnym tytule. Jej kariera może jednak nabrać rozpędu po zapowiadanej na grudzień tego roku premierze "Nosferatu" Roberta Eggersa (jednego z ciekawszych twórców współczesnego horroru).
Depp rzeczywiście dobrze sobie radzi od lat jako modelka, w czym z pewnością pomogły koneksje, ale chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie odmówi jej predyspozycji w tym kierunku.
Spójrzmy na inne "dzieci nepotyzmu". Kojarzycie w ogóle kim jest Mamie Gummer? Albo Billie Lourd? Margaret Qualley? To kolejno córki Meryl Streep, Carrie Fisher oraz Andie Macdowell, które, choć wybrały taką samą ścieżkę kariery, jak ich matki, daleko im do statusu popularności, jakimi one same się cieszyły. Scottowi Eastwoodowi oraz Patrickowi Schwarzeneggerowi nie pomaga nawet znane nazwisko.
Pomimo tego, że nawet "nepo babies" na sukces często muszą czekać latami (a czasami nie doczekają się go nigdy), bez wątpienia mają łatwiej niż osoby, które zaczynają w Fabryce Słów od zera i wypruwają sobie żyły, nie tylko przez sam fakt posiadania lepszych znajomości, ale też zwyczajnie dlatego, że z reguły nie muszą też martwić się o pieniądze.
Nie muszą łączyć biegania na castingi z próbą utrzymania się na powierzchni i zwyczajnego przeżycia, co jest doświadczeniem wielu początkujących aktorów i aktorek. Czy powinni się jednak wstydzić lepszego startu? Uważam, że nie, choć też nie powinni się go wypierać - życie po prostu nie jest fair i choć dobrze jest dążyć do tego, by w świecie istniała większa równowaga sił, niestety nie zawsze jest to możliwe.
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.
Jack jest naprawdę utalentowany. Jako aktor jest bardziej naturalny niż ja kiedykolwiek będę. To "nepo" jest niezwykle lekceważące w stosunku do jego etyki pracy, jego umiejętności i tego, jak świadomy własnego przywileju jest to chłopak