Szlachcic naśladował dwór magnacki. Machał czapką będąc w pałacu i naoglądał się dzieł sztuki, wiszących na ścianach. Magnat tymczasem chciał być jak wszyscy na dworze królewskim. Szło to od góry. […] Udawanie kogoś lepszego, niż się jest doprowadzi nas do stanu, w którym będziemy lepsi. Salvador Dali powiedział, że jak się gra rolę geniusza, to się nim staje. CZYTAJ WIĘCEJ
W ocenie artysty należy samemu sobie narzucać kryteria, najlepiej te wymagające, by motywować się do rozwoju. Choć Rafał Olbiński miał na myśli głównie obcowanie z kulturą, nietrudno zgadnąć, że ta zasada wpisuje się też w inne aspekty. Każdy z nas mógłby podać jakiś przykład. Tę zależność można zauważyć już w dzieciństwie. Gdy w czasach szkolnych graliśmy z kolegami w piłkę, najlepiej szło tym, którzy uczyli się współzawodnicząc ze starszymi i lepszymi od siebie (niejednokrotnie otrzymując od nich solidne baty).
Ten medal ma dwie strony. Nie brakuje opinii, że tę tezę łatwo można odwrócić. Nietrudno po prostu zgłupieć mając styczność z serwowaną dziś popkulturą.
Podobnego zdania jest Ludwik Siadlak, trener rozwoju osobistego. Jak sam wspomina, pochodzi z artystycznej rodziny (ojciec dyrygent, matka rzeźbiarka), dlatego z kulturą wysoką jest obyty już od dziecka. Tłumaczy, że nawet idąc do teatru, możemy stępić swoją wrażliwość, jeśli sztuka nie jest na wysokim poziomie. O wiele bardziej motywujące jest jego zdaniem dążenie do stuprocentowej perfekcji.
Schody zaczynają się, gdy spróbujemy określić, co jest granicą? Kto decyduje o tym, czy dany utwór jest "mądry", "ambitny", przedstawia kulturę wysoką? Kto zatem określi, w jakim stopniu jesteśmy głupi? Kiedyś stosowano podręcznikowy wręcz kanon wartości - dzieła wybitnych malarzy, literackie majstersztyki, częste wizyty w galeriach sztuki, teatrach, filharmoniach gwarantowały z jednej strony ten opacznie postrzegany "snobizm" lub, jak kto woli, łatkę osoby obcującej z wysoką kulturą. Lecz ten kanon wartości trzeba nieco zmodyfikować by pasował do współczesnych czasów.
Również Ludwik Siadlak ostrożnie podchodzi do oceniania co jest wyznacznikiem rzeczy "mądrych". – Mam wrażenie, że jeśli chodzi o rozwój współczesnej kultury, historia zatacza koło.Mamy w Polsce niskie poczucie pewności siebie. Idąc do teatru jesteśmy przeświadczeni, że prezentowana tak sztuka będzie najwyższych lotów. Gdy występ aktorów jest po prostu słaby, lub scenariusz pozostawia wiele do życzenia, nakładamy na to czapeczkę charakterystycznej dla nas ignorancji. Jeśli wydaje nam się, że coś jest złe, wynika to z tego, że się nie znamy lub tego nie rozumiemy. To swoisty syndrom nowych szat cesarza – tłumaczy trener.
– Nie jest do końca tak, że ludzie są bydłem, a szeroko rozumiane media mówią im, czego chcą. Mówienie o ogłupianiu to w pewnym sensie bredzenie – mówi. Tłumaczy, że nie brak w telewizji treści dennych, lecz nie można wymagać od rynku, by serwował tylko bardzo ambitne treści. – Człowiek ma telewizor, ale ma też pilota. Może w każdej chwili wyłączyć dany program. Dodatkowo ma też do dyspozycji liczne kanały tematyczne. To jest najistotniejsze - możliwość wyboru – mówi Tomasz Kin. Zaznacza ponadto, że nie można też do końca demonizować ludzi, którzy szukają taniej i prostej rozrywki. Ktoś po całym tygodniu ciężkiej pracy ma ochotę w weekend odpocząć przed czymś niewymagającym, i w tym nie ma nic dziwnego.
Tomasz Kin zwraca uwagę, że media serwowałyby o wiele lepszą treść, gdyby ich pracownicy brali odpowiedzialność za swoje opinie. Zaznacza, że jeśli ktoś wyrabia sobie zdanie tylko na podstawie tego, co zobaczy w telewizji, to on mu nie zazdrości. Co prawda mało jest przykładów tego, co, mówiąc za Rafałem Olbińskim, ciągnie nas w górę, ale nie znaczy to, że jesteśmy narodem głupców. – To nie działa w drugą stronę, bo każdy ma swój rozum – mówi.
Komentatorzy różnie podchodzą do tematu współczesnych ogłupiaczy. Jedni, jak choćby biolog ewolucyjny Gerald Crabtree tłumaczą, że człowiek w wyniku ewolucji ma coraz mniejsze możliwości, a szczyt zdolności intelektualnych i emocjonalnych osiągnął kilka tysięcy lat temu. Inni patrzą na bardziej współczesne czynniki. Pisarz Krzysztof Varga w rozmowie z "Newsweekiem" tłumaczył, że polityka się tabloidyzuje, a Polakom brak aspiracji kulturowych. W rezultacie podniosłość ich gustów jest proporcjonalna do jakości muzyki zespołu Weekend.
Polityka się stabloidyzowała i spopowiła, więc musiała radykalnie uprościć przekaz i stać się odmianą telewizyjnej rozrywki. Sąsiadującą w tych programach z pornografizacją śmierci, jak w przypadku Madzi z Sosnowca. CZYTAJ WIĘCEJ
Z innej strony na problem spojrzał Mariusz Janicki z "Polityki", który w jednym z artykułów opisywał tabloidowy umysł.
W atmosferze równości, niedyskryminowania żadnych gustów i wrażliwości, znikają hierarchie i autorytety, społeczeństwo przestaje postrzegać kierunek góra–dół, wyższe–niższe. Świat zrobił się płaski. […] Tabloidowy umysł nie rośnie więc w górę, ale na boki. Żywi się informacyjnymi chipsami, myślowym śmieciem. W efekcie otłuszcza się bezużyteczną tkanką, powstałą z pochłaniania pustych kalorii, przesłodzonych memów, ścinków i odpadów. CZYTAJ WIĘCEJ
Ile opinii, tyle potencjalnych ogłupiaczy. W obliczu takiego bombardowanie różnymi utworami, każdy zagrożenie widzi w czymś innym. Pisarz Tomasz Piątek w felietonie "Perpetuum Debile" opublikowanym na łamach "Krytyki Politycznej" opisywał proces jakim jest "uśrednianie" kultury, które w rezultacie zaniża jej poziom.
Filmy są coraz bardziej papierowe, puste i beznadziejne. Muzyka popularna w radiu brzmi tak, jakby wokalistka rzygała przeżutymi, rozmemłanymi resztkami przebojów sprzed lat dwudziestu - gorzej, brzmi, jakby rzygała z nudów wywołanych własną piosenką. Gry komputerowe mają co roku coraz lepszą grafikę i coraz bardziej nieistniejącą dramaturgię. Książki - to tylko wątpliwie błyskotliwe felietony, dla niepoznaki rozwleczone na dwieście stron. Misyjna telewizja publiczna pokazuje nam tańce z gwiazdami na lodzie. A za rok pewnie pokaże lody z gwiazdami, już bez tańca. CZYTAJ WIĘCEJ
Do ciekawej konkluzji doszedł jeden z internautów na portalu racjonalista.pl. Powołał się na wywiad z Amitem Singhalem, szefem wyszukiwania Google, który stwierdził, że wyszukiwarka internetowego giganta pokazywała to, czego życzył sobie użytkownik. Teraz z kolei ma powiązywać fakty, o które użytkownik nie pytał, rozwikłać jego problemy. Mówiąc wprost - myśleć za niego. Czy to oznacza, że Google nas ogłupia?
Krystyna Kofta zapytana o najgroźniejszy "ogłupiacz", unika szufladkowania. – Każdego ogłupia coś innego. Tu nie chodzi już tylko o kwestię jakości, lecz także o ilość. Sitcom obejrzany raz na jakiś czas trwałej szkody nam nie wyrządzi, lecz oglądany godzinami sprawia, że mózg się zamula – tłumaczy.