nt_logo

Turyści nabici w butelkę. Wyszło na jaw, jak zdzierają z nich w restauracjach

Klaudia Zawistowska

29 sierpnia 2024, 14:17 · 3 minuty czytania
Od końca wakacji dzielą nas już tylko dni. Właśnie teraz na jaw wyszło jednak, jak podczas lata turyści byli wodzeni za nos przez restauratorów w Lizbonie. O nielegalnym procederze wiedziało wielu, ale za dobrze na tym wychodzili.


Turyści nabici w butelkę. Wyszło na jaw, jak zdzierają z nich w restauracjach

Klaudia Zawistowska
29 sierpnia 2024, 14:17 • 1 minuta czytania
Od końca wakacji dzielą nas już tylko dni. Właśnie teraz na jaw wyszło jednak, jak podczas lata turyści byli wodzeni za nos przez restauratorów w Lizbonie. O nielegalnym procederze wiedziało wielu, ale za dobrze na tym wychodzili.
W Lizbonie wykiwali turystów. Podwójny cennik w restauracjach wzbudził oburzenie Fot. PIOTR KAMIONKA/REPORTER

Lizbona to bez wątpienia jedna z popularniejszych europejskich stolic. Ze względu na przepiękną architekturę, na krótsze lub dłuższe wyjazdy upodobało ją sobie wielu Polaków. Niestety, pośród malowniczych uliczek nie brakuje knajpek, które postanowiły dodatkowo zarobić na turystach. W przynajmniej kilku lokalach obowiązywały dwa cenniki, a różnice były znaczące.


W Lizbonie zdzierali z turystów. Podwójne standardy zdemaskowane

O procederze, który wyszedł właśnie na jaw, donosi portugalski serwis "Expresso". To właśnie jego dziennikarze pokazali, że w kilku tradycyjnych restauracjach w Lizbonie restauratorzy znaleźli sposób na dodatkowy zarobek.

Turyści, którzy przychodzili tam na obiad, dostawali standardowe wielojęzyczne menu. Jednak kiedy w restauracji pojawiał się lokals, sytuacja była już inna. Szeptem i na ucho, lub dopiero po odsłonięciu specjalnego menu ukrytego w lokalu, dostawał on menu ze znacznie lepszą ofertą.

Jak duże były różnice? Okazuje się, że zagraniczni turyści za niewielką porcję obiadową płacili 15 euro (ok. 65 zł). W tym samym czasie miejscowi nie dość, że zamawiali to samo danie za 9,90 euro (ok. 43 zł), to na dodatek ich porcja była o wiele większa. Taki proceder w Portugalii jest nielegalny, ale lokalsi za dobrze na nim wychodzili, żeby mówić o tym głośno.

Podwójne standardy w Lizbonie nielegalne, ale mają swoich zwolenników

Po tym, jak wyszło na jaw, że niektóre lokale miały podwójne cenniki, w mediach rozgorzała dyskusja, czy jest to właściwe podejście. Oczywiście nie ma ono nic wspólnego z etyką, ale wielu komentujących wskazało, że turyści do Lizbony przyjeżdżają tylko na kilka dni, a jej mieszkańcy są tam przez cały rok, więc może nie powinni przepłacać? A na zagranicznych gościach przecież zawsze warto zarobić.

"Turystyka nie jest dobra dla wszystkich. Dla większości ludzi oznacza tylko wysokie ceny, biedę i upokorzenie. I niemożność cieszenia się własnym krajem" – przyznał jeden z komentatorów. W tym momencie przypomniano także o planowanej w Lizbonie podwyżce podatku turystycznego. Ten zapłacą nie tylko zagraniczni goście, ale i Portugalczycy którzy przyjadą na wycieczkę do stolicy.

Quiz: Spędzasz tam każde wakacje, ale co naprawdę wiesz o Chorwacji?

I tak turyści, którzy do tej pory musieli w Lizbonie zapłacić 2 euro podatku za noc od osoby, muszą być przygotowani na większy wydatek. Od września 2024 roku opłata wzrośnie bowiem do 4 euro od osoby za noc.

Podwójne cenniki to żadna nowość. W Polsce nie jesteśmy wcale lepsi

Choć chcielibyśmy napisać, że podwójne ceny to skandal i że takie sytuacje nie powinny mieć miejsca, to polska rzeczywistość nauczyła nas, że to coś normalnego. Być może nie mamy podwójnych standardów w restauracjach, ale za to za atrakcje płacimy już różnie.

Wystarczy spojrzeć na Warszawę, gdzie posiadacze tzw. karty warszawiaka płacą mniej m.in. za komunikację miejską, czy chociażby wejście do zoo. Taki dokument może wyrobić sobie każdy, kto płaci podatki w Warszawie. Jeśli tutaj mieszka, ale z podatku rozlicza się gdzie indziej, wówczas ze zniżek nie skorzysta.

Jeszcze ciekawiej wygląda sytuacja w Krakowie, gdzie podczas wakacji oblegane jest kąpielisko na Zakrzówku, nazywane "polską Chorwacją". Podczas upalnych weekendów w kolejce do wejścia trzeba stać od kilkudziesięciu minut do nawet kilku godzin. Radni chcieli, aby pierwszeństwo wejścia mieli tam mieszkańcy Krakowa, z których podatków zostało utworzone kąpielisko. To jednak oburzyło wiele osób, o czym pisaliśmy w naTemat.

Teraz pojawiła się nowa koncepcja. Radni chcą, żeby Zakrzówek nie był już kąpieliskiem darmowym. Mieszkańcy Krakowa mogliby z niego korzystać za symboliczną opłatą, a turyści zza granicy lub po prostu spoza miasta, musieliby ponieść znacznie większe koszta.