Thriller erotyczny był fenomenem końcówki lat 80. i 90. Niestety tak samo szybko, jak zabłysnął, tak prędko się wypalił, choć w ostatnich czasach nie brakuje chętnych do rozpalenia jego gwiazdy na nowo. Czy doczekamy się kiedyś następcy "Nagiego Instynktu"? To... skomplikowane.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Widzowie (a przynajmniej ci amerykańscy) nie od razu pokochali thriller erotyczny. "9 i pół tygodnia" Adriana Lyne’a (uważanego obecnie za jednego z najważniejszych reżyserów gatunku) zadebiutowało w kinach w 1986 roku i niestety poniosło sromotną klęskę.
Chociaż zaledwie parę lat wcześniej takie "gorące" kryminalne produkcje, jak "Amerykański żigolak" (1980) czy "Żar ciała" (1981) odniosły sukces, seks na dużym ekranie wciąż wywoływał sporo kontrowersji.
– Żyliśmy w bardziej purytańskich czasach Reagana – tłumaczyła magazynowi "The Ringer" Chloe King, scenarzystka, która w latach 90. napisała m.in. kontynuację słynnego "Trującego bluszczu" z Drew Barrymore, a także pracowała przy erotycznym serialu "Pamiętnik czerwonego pantofelka". King dodaje także, że z powodu trwającej w latach 80. epidemii AIDS seksualna tematyka sprawiała, że ludzie byli "zamrożeni i przerażeni".
Co ciekawe, na świecie "9 i pół tygodnia" zostało świetnie przyjęte, a szczególnie we Francji, gdzie na seans ustawiały się kolejki osób spragnionych ujrzeć Kim Basinger i Mickey’ego Rourke’a in flagranti. Drugie życie w USA film zyskał za sprawą dystrybucji na VHS, dzięki czemu widzowie mogli obejrzeć miłosne uniesienia aktorów w zaciszu własnego domu.
"Fatalne zauroczenie" i strach Hollywood przed... kategorią X
Kolejny thriller erotyczny Lyne’a nie powtórzył porażki poprzednika. "Fatalne zauroczenie" (1987) zdaniem magazynu "Time" zwiastowało powrót thrillera. Film zadziałał na wyobraźnię wielu, prawdopodobnie za sprawą odzwierciedlania lęków dekady związanych z coraz częstszym rozpadem małżeństw.
– Ludzie opuszczali sale kinowe mówiąc: "Śmiałem się, podnieciłem na scenach seksu i wystraszyłem" – mówił w czasie premiery filmu wcielający się w główną rolę męską Michael Douglas. – Nie mogłem prosić o więcej – dodał.
"Fatalne zauroczenie" wyróżniało się również występem pierwszoligowych gwiazd (poza Douglasem pierwsze skrzypce grała w nim Glenn Close w kultowej demonicznej roli), dzięki czemu na tle innych thrillerów erotycznych stało się filmem ze znacznie większym prestiżem, którego ukoronowaniem było sześć nominacji do Oscara.
Triumf produkcji pod sztandarem nagich pośladków Douglasa nie sprawił jednak, że Hollywood natychmiast stało się mniej pruderyjne.
Pod koniec lat 80. nastroje społeczne stały się jeszcze bardziej konserwatywne, a MPAA (za Wikipedią: "amerykańskie stowarzyszenie mające na celu dbanie o interesy amerykańskich studiów filmowych", które odpowiada m.in. za przyznawanie kategorii wiekowych filmom) straszyło oznaczeniem erotycznych produkcji kategorią X, co w znaczącym stopniu ograniczało ich dystrybucję i najczęściej było jednoznaczne z finansową klęską przedsięwzięcia.
Dla filmowców tworzących wcześniej w duchu liberalnych lat 60. i 70. to był niemały szok.
– W większości krajów seks nie stanowi problemu – narzekał wówczas Alan Parker, reżyser "Harry’ego Angela" (1987), który został zmuszony do wycięcia z niego sześciu sekund ze sceny erotycznej, by uniknąć wspomnianego wcześniej oznaczenia. – W każdym innym miejscu w Europie ten film bez problemu wszedłby do kin w oryginalnej formie – tłumaczył.
Powiew wolności nadszedł dopiero w 1990 roku, kiedy MPPA postanowiło wprowadzić nieco mniej rygorystyczną kategorię NC17, chociaż niektórzy twierdzą, że to była tylko wisienka na torcie społecznych przemian. W Hollywood wyraźnie poczuli, że pas został poluźniony. – Znów można było oddychać – skomentowała wspomniana wcześniej King.
Wkrótce w box-office’ach królować zaczęły takie tytuły, jak "Uznany za niewinnego" (1990) z Harrisonem Fordem czy "Sypiając z wrogiem" (1991) z Julią Roberts. W zdobyciu popularności thrillerowi erotycznemu pomogła również rosnąca popularność kaset VHS oraz telewizji kablowej.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
"Nagi instynkt" rozbił bank
Nikogo chyba jednak nie zaskoczy, że thrillerem erotycznym dekady, który znalazł później wielu naśladowców był "Nagi instynkt" (1992) reżysera-skandalisty Paula Verhoevena.
Film stał się głośny jeszcze przed rozpoczęciem jego produkcji, gdyż napisany przez Joe Eszterhasa scenariusz został sprzedany studiu za niebagatelną wówczas kwotę 3 mln dolarów. – To był intelektualny thriller z charakterem, nieco bardziej odważny niż inne – tak o filmie z Sharon Stone mówił jego współproducent Mario Kassar.
Holenderski reżyser pokazał Amerykańskim widzom coś, czego jeszcze nie widzieli. Zresztą nie tylko im – słynna scena ze Stone, która później okazała się nakręcona podstępem, przez miesiące była tematem wiadomości. – Codziennie mówili o tej scenie w telewizji. Promowali za mnie film – stwierdził Kassar.
Popularność "Nagiego instynktu" i podobnych tytułów sprawiła, że włodarze studiów filmowych dostrzegli, że thrillery erotyczne to opłacalna inwestycja. Były tańsze w produkcji od filmów akcji czy kina science fiction i sporo zarabiały, a dodatkowe dochody dostarczał późniejszy obieg telewizyjny i VHS.
Dobra passa gatunku trwała do początku nowego millenium. – To nie miało sensu, że odeszły – stwierdził Michael Mohan, reżyser i jeden z największych współczesnych propagatorów thrillera erotycznego.
Seks już się nie opłaca
Można powiedzieć, że pewną erę rozpoczął i zakończył ten sam człowiek, gdyż za jeden z ostatnich przebojów w tym gatunku można uznać "Niewierną" (2002) Lyne’a, za rolę w której Diane Lane otrzymała nominację do Oscara. W tym samym roku Brian de Palma pokazał jeden ze swoich ostatnich filmów, czyli "Femme Fatale", jednak spotkał się on z umiarkowanym entuzjazmem.
Sukces pierwszych części "Harry’ego Pottera" oraz "Władcy pierścieni" we wczesnych latach dwutysięcznych skłonił wytwórnie filmowe do myślenia, że być może warto zainwestować w szerszą grupę odbiorców.
Zaczęto więc produkować więcej filmów oznaczonych kategorią wiekową PG-13 – ten trend uwidocznił się jeszcze bardziej w ostatnich latach w kontekście m.in. kina superbohaterskiego, o czym pisałam już wcześniej dla naTemat.
"Współczesnych herosów wykastrował Disney, który zakupił Marvel Studios w 2009 roku, a należy wspomnieć, że jeszcze krótko przed tą transakcją byliśmy świadkami słynnego pocałunku Kirsten Dunst i Tobeya Maguire'a w 'Spider-Manie' Sama Raimiego (...) Jak wiedzą obserwatorzy branży, wielkiej korporacji zależy na tym, by ściągnąć do kin jak największe rzesze widzów i w tym celu większość filmów, jakie wypuszcza, są dozwolone od 13. roku życia (wyjątkiem są produkcje o Deadpoolu), a to oznacza, że muszą być pozbawione m.in. namiętnych scen pomiędzy bohaterami" – przeczytacie w artykule.
Seks nie zniknął z ekranów zupełnie, ale coraz rzadziej pojawia się w multipleksach (ostatnim takim filmem, który przekroczył magiczną granicę 100 mln dolarów było "Nowe oblicze Greya" z 2018 roku). Erotykę przejęło kino artystyczne (które czasami przedostaje się do mainstreamu – jak nagrodzone czterema Oscarami"Biedne istoty" Yórgosa Lánthimosa), a także telewizja, żeby wspomnieć chociażby takie tytuły, jak "Euforia" czy "Sex Education".
Na mniejsze zainteresowanie erotyką w kinie z pewnością fakt miało również to, że nagle zaczęliśmy być bombardowani nagością na okrągło. Uliczne billboardy, teledyski w MTV czy dostępna za jednym kliknięciem myszy pornografia w Internecie sprawiły, że seks przestał być tematem tabu, a także stał się zdecydowanie bardziej powszedni.
Na ograniczenie tematyki seksualnej w drugiej dekadzie XXI wieku z pewnością wpływ miało również #MeToo. Pomimo pozytywnych konsekwencji ruch sprawił także, że część twórców w obawie o wywołanie skandalu zaczęła się obawiać kręcenia nagich scen czy wprowadzania wątków erotycznych.
Niestety więc wbrew temu, co stwierdził wspomniany wcześniej Mohan, odwrót thrillera erotycznego na początku lat dwutysięcznych miał sporo sensu – co nie oznacza, że nikt nie próbuje przywrócić go do łask.
Thriller erotyczny odżyje? Są pierwsze próby, ale na streamingu
– Potrzeba jaj, żeby być reżyserem i powiedzieć: "Hej, myślę, że powinniśmy zrobić film z silnym podtekstem erotycznym" – stwierdził Mohan. – A jeszcze większych, żeby powiedzieć to jako dyrektor studia – dodał.
W ostatnich latach podejmowano próby reanimacji thrillera erotycznego głównie w ramach platform streamingowych. Za jedną z nich, czyli "Kiedy nikt nie patrzy" (2021) produkcji Amazona z Sydney Sweeney odpowiadał sam Mohan, jednak film nie spotkał się z ciepłym przyjęciem ani przez widzów, ani krytyków.
Premiera "Głębokiej wody" (2022), czyli adaptacji powieści Patricii Highsmith była przekładana przez dwa lata, a w końcu wylądowała wprost na platformie streamingowej (za granicą na Hulu, w Polsce na Amazon Prime Video). Nie pomogło ani to, że był to pierwszy film Lyne’a od dwudziestu lat, ani romans pomiędzy odtwórcami głównych ról (Benem Affleckiem oraz Aną de Armas) – krytycy i widzowie zmiażdżyli film.
"Pamiętam, że trzy lub cztery lata temu rozmawiałem z wieloma ludźmi i jedyne, czego oczekiwałem w Netfliksie i Amazonie, to: 'Czy możemy zrobić thriller erotyczny?'" - powiedział producent kilku kasowych przebojów, który wypowiedział się w artykule "The Ringer" anonimowo. Wiele filmowców wciąż bowiem nie chce być kojarzonych z kontrowersyjnym obecnie gatunkiem.
"Podjęto aktywne wysiłki, aby znaleźć projekty, które byłyby zarówno nowoczesne, jak i nawiązujące do dawnych thrillerów erotycznych" – ujawnił z kolei były dyrektor ds. rozwoju w dużym serwisie streamingowym. "I szczerze mówiąc, było bardzo niewiele takich, które spełniały oba kryteria" – dodał.
Chloe King, która w latach 90. współpracowała przy produkcji pikantnych filmów z dreszczykiem ujawniła, że parę lat temu została zatrudniona w roli scenarzystki, by pomóc w rozpoczęciu "nowej fali" tego gatunku. Napisała dwa scenariusze, które szybko trafiły do produkcji, jednak zostały wstrzymane ze strachu przed ewentualnym backlashem.
"Dowiedziałam się, że nie posunęli się dalej [z jednym filmem], ponieważ (jak to ujęli) 'Nie można przedstawiać kobiety, która wykorzystuje swoje ciało, aby osiągnąć sukces'" - tłumaczyła.
Nowe narracje społeczne i psychologiczne dotyczące relacji romantycznych z pewnością sprawiają, że twórcy produkcji o zabarwieniu erotycznym mają więcej wyzwań niż trzy dekady temu.
Wiele filmów z tamtego okresu z dzisiejszej perspektywy moglibyśmy odebrać jako mizoginistyczne (z takimi zarzutami mierzy się m.in. "Fatalne zauroczenie"), a sam gatunek jako wyjątkowo heteronormatywny. Ponadto osoby ze społeczności LGBT+ często były reprezentowane przez postacie negatywne (środowiska queer już ówcześnie protestowały przeciwko ukazaniu Stone jako biseksualnej bohaterki-morderczyni).
Jednym z nobliwych wyjątków są "Brudne pieniądze" (1996), czyli wczesny film sióstr Wachowskich ("Matrix"), które w wywiadach podkreślały, że zależało im na wykreowaniu pozytywnych bohaterek o orientacji innej niż heteroseksualna.
Dzisiejsze thrillery erotyczne starają się brać pod uwagę nie tylko inne orientacje seksualne (jak chociażby rewelacyjne tegoroczne "Love Lies Bleeding" Rose Glass), ale także ton opowieści. W duchu nowego pojmowania relacji damsko-męskich powstał serialowy remake "Fatalnego zauroczenia" (2023), jednak pójście z duchem czasu nie uratowało pozostawiającej wiele do życzenia produkcji.
Zdarzają się jednak udane realizacje thrillera erotycznego w ramach telewizji jakościowej. Parę lat temu hitem HBO było "Od nowa" z wyśmienitą obsadą w postaci Nicole Kidman i Hugh Granta.
Dobrze oceniany jest także "Uznany za niewinnego" (serialowy remake wspomnianego wcześniej filmu z 1990 roku) z Jake’em Gyllenhaalem, który niedawno miał swoją premierę na Apple TV+. Nieźle z thrillerem erotycznym radzi sobie też Netflix. Pod ten gatunek można podpiąć hitowy serial platformy "Ty", a także dobrze przyjęte ubiegłoroczne "Fair play".
"Thrillery erotyczne w mainstreamie wymarły"
Nieznaczne sukcesy gatunku w ramach serwisów streamingowych to jednak zdecydowanie za mało, by można było mówić o jego powrocie w chwale.
"(...) Te filmy (thrillery erotyczne – przyp. red.) w mainstreamie wymarły" – stwierdził Braxton Pope, producent odpowiedzialny za dwa tytuły tego gatunku, które powstały w ostatniej dekadzie, czyli "The Canyons" z 2013 roku z Lindsay Lohan oraz "Zwierciadło" z 2018 roku z Nicolasem Cage'em.
"Od czasu do czasu powstaje taki film, co wskazuje, że być może 'testują wody', próbując ożywić lub wykorzystać niektóre elementy, dzięki którym te produkcje stały się dość popularne w latach 80. i 90., ale myślę, że w dużej mierze bez powodzenia" – dodał, być może mając na myśli również niepowodzenia tytułów, za które sam odpowiadał.
Czy mamy szansę doczekać się thrillera erotycznego tak znaczącego, jak "Nagi instynkt"? Wątpliwe, ale podobno nie niemożliwe.
"Myślę, że popularna powieść z gatunku thrillera erotycznego – bestseller, który ma rzeszę fanów – miałaby największe szanse na wskrzeszenie gatunku filmów erotycznych" – stwierdził nominowany do Oscara scenarzysta w rozmowie z dziennikarzem Brianem Raftery’m. Patrząc na sukces adaptacji polskiej serii erotycznej Blanki Lipińskiej "365 dni", być może ma rację…
Jestem psycholożką, a obecnie również studentką kulturoznawstwa. Pisanie towarzyszyło mi od zawsze w różnych formach, ale dopiero kilka lat temu podjęłam decyzję, by związać się z nim zawodowo. Zajmowałam się copywritingiem, ale największą frajdę zawsze sprawiało mi pisanie o kulturze. Interesuje się głównie literaturą i kinem we wszystkich ich odmianach – nie lubię podziału na niskie i wysokie, tylko na dobre i złe. Mój gust obejmuje zarówno Bergmana, jak i kiczowate filmy klasy B. Po godzinach piszę artykuły naukowe o horrorach, które czasem nawet ktoś czyta.