Azory są Hawajami Europy. Niewiele miejsc zauroczyło mnie tak, jak one
Azory są Hawajami Europy. Niewiele miejsc zauroczyło mnie tak, jak one Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat
Reklama.

Słyszeliście kiedyś o Hawajach Europy? Ja przeczytałam o nich na jednej z brytyjskich stron i od razu wiedziałam, że muszę tam pojechać. Nawet w najśmielszych snach nie sądziłam, że marzenie o podróży na koniec naszego kontynentu uda mi się zrealizować w niespełna rok. Azory, bo o nich mowa, to miejsce z innej planety. Aż czekałam, kiedy zza rogu wyskoczy dinozaur, ale ostatecznie pogoniły mnie lokalne kury.

Hawaje Europy powstały podobnie jak te oryginalne

Azory to archipelag dziewięciu wulkanicznych wysp położonych na Oceanie Atlantyckim mniej więcej w połowie drogi między Europą a Ameryką Północną. Ciekawe jest to, że znajdują się one na połączeniu trzech płyt tektonicznych – północnoamerykańskiej, eurazjatyckiej i afrykańskiej. Było to miejsce, gdzie na powierzchnię wydobywała się lawa. Dziś po wulkanach zostały jedynie liczne kratery, w których utworzyły się malownicze jeziora.

Region jest nadal aktywny wulkanicznie. Nie brakuje tam gorących źródeł i gejzerów, w których gotuje się wyśmienite lokalne danie, ale o tym za chwilę. Dodam jeszcze tylko, że Azory cieszą dużą autonomią, ale formalnie są częścią Portugalii.

Podczas tygodniowego wyjazdu miałam możliwość odwiedzenia największej z wysp – São Miguel. Tam również znajduje się stolica regionu – Ponta Delgada, która zachwyca surową architekturą. Dominują kamienne mury z białą elewacją. Dodam też, że Ponta Delgada może uchodzić za istną metropolię na azorskiej mapie. Mieszka tam ok. 40 tys. z 240 tys. wszystkich mieszkańców wysp.

logo
Skaliste wybrzeże Azorów Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Tłumy turystów? A co to takiego? Na São Miguel zakochasz się w ciszy i spokoju

Jednak to nie miejskie klimaty sprawiły, że nie mogę zapomnieć o moim wyjeździe. Jestem górołazem, choć od jakiegoś czasu bardziej chodzę po nich siłą woli niż mięśni. Wyspa poprzecinana jest górskimi szczytami, szlakami, lasami i jeziorami.

Takie ukształtowanie terenu w połączeniu z bardzo wilgotnym i deszczowym klimatem sprawia, że wyspa pełna jest wodospadów. Jedne są bardziej malownicze, inne mniej. Nie da się jednak ukryć, że wędrówka między nimi stanowi wyjątkową rozrywkę. Dodatkowo na trasie najczęściej jesteście sami.

logo
Jeden z wodospadów we wschodniej części wyspy Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Turyści na Azory podróżują głównie wiosną, kiedy to wyspa dosłownie rozkwita. Mieni się wówczas barwami hortensji. To właśnie one stały się prawdziwym symbolem wysp, ale podobnie jak wiele innych gatunków roślin zostały tam przywiezione z lądu. Popularne jest też lato, bo wtedy statystycznie pada najmniej. Temperatura natomiast przez cały rok wynosi od 16 do 25 st. C.

Na Azorach nie ma dzikich ssaków lądowych. Ale to nie znaczy, że nie musicie się niczego bać. Podczas jednej z wędrówek miejscowe kury goniły mnie przed dobre 200-300 metrów. Niespodzianką może być także spacer przez las zakończony polem pełnym krów. Niektórzy żartują nawet, że krów na Azorach jest więcej niż ludzi, ale to nie prawda.

Szukałam wielorybów, znalazłam delfiny i zestresowane ananasy

Nawet jeżeli nie jesteście miłośnikami górskich wędrówek, to na Azorach z pewnością nie będziecie narzekać na nudę. Możecie bowiem udać się na jedyną w europie plantację herbaty (na Azorach są w zasadzie dwie, ale każda twierdzi, że jest jedyna). Ciekawą opcją jest także zwiedzanie plantacji ananasów.

Azory to jedyne miejsce w Europie, gdzie uprawia się te owoce. Jednak nie robi się tego na otwartym powietrzu, ale w licznych szklarniach. Azorskie ananasy są też inne, bo zestresowane. Normalnie owoc potrzebuje aż 36 miesięcy na osiągnięcie pełnej dojrzałości. Żeby przyspieszyć ten proces, szklarnie na Azorach są zadymiane. Wówczas rośliny czują się zagrożone, a dojrzewanie skraca się do 24 miesięcy. Ostatecznie są one też mniejsze i słodsze od ananasów, które kupujemy w sklepach.

Sonda

Słyszeliście wcześniej o Azorach?

31 odpowiedzi

Wyspa São Miguel usłana jest niesamowitymi punktami widokowymi. Widać na nich ciągnące się pokryte zielenią góry, które spotykają się z oceanem. O skalisty brzeg w wietrzne dni rozbijają się potężne fale. To prawdziwy spektakl natury, który chyba nigdy się nie nudzi. Trudniej jest, kiedy te same fale bujają łodzią, którą wraz z innymi turystami ruszasz na poszukiwanie wielorybów.

Tych w okolicy nie brakuje, ale czasami nie udaje się ich dopatrzyć z pokładu. Tak było też w moim przypadku. Jednak i tak była to niezapomniana przygoda, bo na dziobie naszej łodzi bawiły się delfiny. Nigdy wcześniej nie widziałam ich nawet w parku wodnym, a co dopiero w naturalnym środowisku. I tego doświadczenia nie zepsuł mi nawet napad choroby morskiej jakichś 80 proc. turystów, czy deszcz, który lał bez żadnej litości, przemaczając nas do suchej nitki.

logo
Delfiny były niemalże na wyciągnięcie ręki Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Gorące źródła i niezwykły smak Azorów

Po takiej przygodzie idealną rozrywką byłoby zanurzenie się w licznych gorących źródłach w okolicy. Jedne są darmowe, inne płatne. Mnie niestety nie udało się zajrzeć do żadnego z tych miejsc, ale wynagrodziłam to sobie kulinarnie. Być na Azorach i nie spróbować ich serów to grzech. Ale jeszcze większym byłoby ominięcie cozido.

Cozido to klasyczne danie wykonywane tylko na Azorach, bo gotowane w tamtejszych gejzerach. Do jednego glinianego garnka wkłada się mięso (wołowinę i kurczaka), różnego rodzaju kiełbasy i warzywa. To zanurza się na ok. 4 godziny w gejzerze. Niektórzy twierdzą, że danie smakuje siarką, inni, że trochę jak rosołek. Dla mnie nie dało się tego porównać z niczym innym. Siarki nie czułam, wszystko było miękkie i soczyste, ale na pewno nie takie, jak z rosołu. A porcja była ogromna. Taka dla jednej osoby spokojnie wystarczyła nam na dwoje.

logo
Cozido, czyli tradycyjne azorskie danie gotowane w gejzerze Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Pogoda na Azorach jest nieprzewidywalna. Ale nie tylko dlatego nie docierają tam tłumy

Azory odwiedziłam późną jesienią i wam też takie rozwiązanie bardzo polecam. Po pierwsze było to po sezonie, dzięki czemu cieszyłam się tam ciszą i spokojem. Psikusa sprawiała nam tylko pogoda. Archipelag należy do bardzo deszczowych i wilgotnych. Wysuszenie tam prania jest nie lada wyzwaniem.

Aura jest też bardzo zmienna. W listopadzie chodziłyśmy w koszulkach z krótkim rękawem i szortach, ale kurtka przeciwdeszczowa i czapka zawsze były pod ręką. Cieszyłyśmy się pięknymi zachodami słońca, ale nie brakowało też ulew, czy wiatru, który niemalże zwalał z nóg. W tydzień przerobiłam cztery pory roku.

logo
Nawet deszczowy dzień na Azorach ma swój urok. Okoliczne wzgórza często pokrywa wtedy tajemnicza mgła Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Azory mają jeszcze jeden problem. Poza tym, że w zasadzie nie ma tam hoteli z ofertą all inclusive, a nocleg najlepiej wynająć w prywatnym apartamencie, to wiele kłopotów może sprawić dojazd. Najlepsza opcja to podróż do Lizbony, skąd złapiecie bezpośredni samolot do Ponta Delgada. Jeżeli chcecie zobaczyć też inne wyspy, dolecicie na nie mniejszymi samolotami z głównej wyspy. Na lot w dwie strony trzeba przeznaczyć ok. tysiąc złotych.

Ostatecznie, choć na wyspie spędziłam tylko tydzień, to nadal widzę te zielone wzgórza, kiedy zamykam oczy. Pamiętam zapach wilgotnego lasu i smak cozido. Choć podróżuję naprawdę dużo, to tam pierwszy raz poczułam, że gdybym kiedyś chciała wyprowadzić się z Polski, to Azory mogłyby być moim miejscem na świecie. Drugi raz poczułam to w Wietnamie.