"Brzydcy" mieli szansę wskrzesić dogorywający w ostatnich latach gatunek dystopijnych filmów dla młodzieży. Niestety tę okazję zaprzepaścili. Gdyby hit Netfliksa wyszedł w latach świetności "Niezgodnej" z Shailene Woodley lub "Więźnia labiryntu" z Dylanem O'Brienem, wówczas mógłby cieszyć się mniej surowymi opiniami wśród krytyków. Komentarz społeczny, który adaptacja książki Scott Westerfeld serwuje nastoletnim widzom, wydaje się przeterminowany. W poprzedniej dekadzie byłby (być może) przełomowy.
Ocena redakcji:
1.5/5
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Jak pisaliśmy wcześniej, "Brzydcy" (ang. "Uglies") to czterotomowa seria pióra Scotta Westerfelda, który dwadzieścia lat temu przewidział poniekąd, jak będzie wyglądać mentalność ludzi przyszłości. Akcja książek amerykańskiego powieściopisarza rozgrywa się w świecie, w którym każdy może stać się piękny. Przed ingerującymi w wygląd zabiegami, które są obowiązkową częścią rytuału dołączenia do społeczeństwa, ludzie są określani mianem "brzydkich".
Tally Youngblood, główna bohaterka książek i adaptacji, mieszka w akademiku w miejscowości Uglyville, które od Pretty Town oddziela zatoka. Czeka na operację plastyczną, by móc dołączyć do swojego najlepszego przyjaciela, Perisa, w mieście zamieszkanym przez samych "pięknych" ludzi. Niestety po drodze pojawiają się komplikacje. Okazuje się, że Peris nie jest tą samą osobą, którą znała przed zabiegiem, a nowa przyjaciółka, Shay, zastanawia się, czy nie dołączyć do tajemniczego ruchu oporu zwanego Smoke.
Recenzja filmu "Brzydcy". To "Igrzyska śmierci" po taniości
W książkach Westerfelda tkwił spory potencjał. Szkoda, że producenci tak późno zabrali się do tego, by przenieść je na ekran. W 2005 roku pierwsza część czterotomowej serii zyskała miano bestsellera i miała spore grono fanów za oceanem. Tak późne podejście do zaadaptowania tej powieści sprawiło, że jej przesłanie się zatarło.
Wyobraźmy sobie scenariusz, w którym "Brzydcy" trafiają do kin w podobnym czasie co "Zmierzch", bądź inny duży hityoung adult. Fabuła będąca przestrogą przed trendami zabijającymi w jednostkach ich indywidualność – zwłaszcza w czasach raczkowania mediów społecznościowych – wywołałaby wtedy efekt "wow". W 2024 roku jest po prostu walką z wiatrakami.
"Brzydcy" – jako film – byliby znośni, a nawet inspirujący dla młodzieży, gdyby twórcy włożyli więcej wysiłku w scenariusz. W dziele McG (Josepha McGinty'ego Nichola, reżysera "Aniołków Charliego" z 2000 roku i "Opiekunki" z 2017 roku) dialogi leżą i kwiczą, a akcja przypomina przejażdżkę windą z zepsutymi drzwiami, która zatrzymuje się co drugie, trzecie piętro.
O ile początek jest konieczną ekspozycją, mającą na celu a) zachęcenie widzów do dalszego seansu; b) wyjaśnienie zasad panujących w dystopijnym świecie, o tyle reszta filmu w sposób nieusprawiedliwiony odcina się od scenopisarskiej filozofii "show, don't tell" (tłum. pokazuj, nie mów). Widz z trudem angażuje się w losy Tally, gdyż wszystko zostaje mu podane na tacy. Zanim na dobre wczujemy się w przedstawioną sytuację, któraś z postaci zaspoileruje nam intrygę, wyjaśni, co się dzieje, stłumi napięcie.
Kino ery TikToka
Film, który obejrzymy na platformie Netflix, kontynuuje modę na pozbawione logiki, cierpiące na brak dynamiki i głębi scenariusze. To wygląda tak, jakby wytwórnie stawiały wszystko (zwłaszcza efekty specjalne) ponad fundament każdej opowiadanej przez siebie historii. Nazwijmy to próbą stiktokowania kina, bo właśnie taki jest obraz współczesnych blockbusterów i produkcji znajdujących się w topkach gigantów streamingu. Jeśli film nada się na kilkunastosekundowy edit na TikToku, to świetnie. "Brzydcy" pasują do tego jak ulał.
"Więzień labiryntu" i "Niezgodna" nie były bez wad, aczkolwiek w porównaniu z adaptacją prozy Westerfelda zasługiwały na Oscara. "Brzydkich" nie ma co nawet porównywać do "Igrzysk śmierci" z Jennifer Lawrence ("Poradnik pozytywnego myślenia" i "Pasażerowie"). Nie ta liga.
Efekty specjalne – zwłaszcza te środowiskowe – udały się McG. Twarze "Pięknych" są objęte upiększającym filtrem – takim, jaki znajdziemy na Instagramie, Facebooku i TikToku. I choć widzimy absurd pogoni za niedoścignionym ideałem, "Brzydcy" spłycają ten motyw do granic możliwości.
Główna bohaterka, Tally, na naszych oczach zmienia się ze zindoktrynowanej nastolatki w uosobienie wewnętrznego piękna – dziewczynę skłonną do poświęceń. Morał "nie liczy się wygląd zewnętrzny" wybrzmiewa w "Brzydkich", ale nie tak głośno, jak powinien. Film kończy się w momencie, w którym dopiero zaczął się rozkręcać.
"Brzydcy" są tym, co sami krytykują
McG postawił na cliffhanger, który dosłownie przekreśla każde dotychczasowe dokonania postaci granej przez Joey King ("The Act", "Sprawa rodzinna" i "The Kissing Booth"). Jeżeli Netflix da zielone światło kontynuacji, druga część będzie powtórką pierwszej (charakter Tally trzeba będzie zbudować od nowa).
King potrafi grać, co udowodniła swoimi poprzednimi kreacjami. W "Brzydkich" nie dostaje zbyt dużego pola do popisu, ale razem z odtwórczynią Shay, Brianne Tju ("I Know What You Did Last Summer"), robi, co tylko może, by zabawiać publiczność. Laverne Cox ("Orange Is the New Black") jako główna antagonistka, Dr Cable, jest typowym czarnym charakterem, któremu do kompletu brakuje tylko złowieszczego śmiechu à la Mandark z "Laboratorium Dextera".
W pozostałych rolach wystąpili Keith Powers ("#realityhigh"), Chase Stokes ("Outer Banks"), Jan Luis Castellanos ("Trzynaście powodów"), Kevin Miles ("Wysoka dziewczyna") i Zamani Wilder ("Amerykański uchodźca"). Niestety obsada nie wyróżniała się niczym wyjątkowym.
"Brzydcy" nie są powrotem dystopijnego kina młodzieżowego, na jaki czekaliśmy i zasługiwaliśmy. By ten gatunek mógł "działać", pod żadnym względem nie powinien gloryfikować fikcyjnego świata, po którym się porusza. U McG dostrzeżemy jakieś tam plusy życia w postapokaliptycznej krainie piękna. Te latające deskorolki... czemu tyle scen poświęca się ich "zajebistości"? Zamiast głębszej refleksji nad kondycją człowieka, dostajemy odmóżdżającą historyjkę z puentą tak pustą, jak jej postaci.