Po ogłoszeniu wyników niedzielnych wyborów do landtagu Brandenburgii okazało się, że socjaldemokratyczna SPD kanclerza Olafa Scholza w swym tradycyjnym bastionie jednak minimalnie oparła się konkurencji i utrzymała status najsilniejszego gracza. W Willy-Brandt-Haus nastroje są jednak mieszane.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Wybory do parlamentu kraju związkowego w Brandenburgii z wynikiem 30,9 proc. wygrali socjaldemokraci z SPD. W swoim bastionie minimalnie oparli się oni prawicowym populistom z AfD – ci w niedzielę otrzymali 29,2 proc. głosów.
Za plecami tych dwóch brandenburskich hegemonów plasuje się inna populistyczna formacja, czyli lewicowe BSW, które poparło 13,5 proc. głosujących. Dalej znaleźli się chadecy z CDU, notując wynik na poziomie 12,1 proc.
Wbrew temu, na co wskazywały wyniki typu exit poll, progu wyborczego nie zdołały przekroczyć żadne inne ugrupowania. A to oznacza, że w Brandenburgii nie uda się utrzymać dotychczasowej koalicji, w której socjaldemokratów i chadeków wspierali zieloni.
SPD i CDU powinny mieć dokładnie połowę z 88 mandatów w brandenburskim landtagu, a to oznaczałoby nieustanne problemy ze sprawnym zarządzaniem. Rozważane ma być więc rozszerzenie koalicji o kontrowersyjny, mocno prorosyjski projekt Sahry Wagenknecht. Komentatorzy niemieckiej sceny politycznej wskazują, iż rozmowy koalicyjne nie będą należały do najłatwiejszych.
Wybory w Brandenburgii ważniejsze niż się wydaje. W tle gra o zmianę władzy w całych Niemczech
Jak wspominaliśmy już w naTemat.pl, decyzja brandenburczyków z 22 września mogła mieć jednak wpływ na znacznie istotniejsze sprawy, niż tylko kształt parlamentu kraju związkowego. Po zachodniej stronie Odry głośno mówiono, iż kolejny wyborczy dramat SPD (po wcześniejszych w Saksonii i Turyngii) przesądziłby o losie kanclerza Olafa Scholza i jego socjaldemokratyczno-zielono-liberalnej koalicji.
Mowa tu o ziszczeniu się scenariusza, na jaki niedawno wskazywało "Politico". Według informatorów tej renomowanej redakcji przegrana SPD w niedzielnej rywalizacji z AfD mogła wywołać efekt domina, na końcu którego byłoby rozpisanie przedterminowych wyborów do Bundestagu.
Choć premier Brandenburgii Dietmar Woidke chciał, żeby Olaf Scholz trzymał się z dala od kampanii wyborczej w jego regionie, to właśnie kanclerz w szeregach socjaldemokratów miał zostać obciążony odpowiedzialnością za ewentualną klęskę. Następnie SPD miała zaognić konflikty w koalicji współtworzonej z zielonymi i liberałami – tak, aby doprowadzić do upadku rządu jesienią, co oznaczałoby nowe wybory na wiosnę.
Choć Olaf Scholz zdążył już publicznie zadeklarować, że zamierza być tzw. Spitzenkandidatem w kolejnej kampanii wyborczej, jego partyjni koledzy brali pod uwagę pozbawienie go tych marzeń. W roli kandydata na kanclerza rozważali obsadzenie Borisa Pistoriusa. Znany ze zdecydowanego kursu w sprawie wojny w Ukrainie minister obrony RFN to dziś wszakże najlepiej oceniany polityk SPD.
Może minimalna, ale jednak wygrana socjaldemokracji w Brandenburgii wszystkie te plany zdaje się jednak oddalać. Przynajmniej na razie...