W sieci furorę robi opracowana na podstawie danych grafika, której autorzy przekonują, że w 1990 roku nasza gospodarka była w lepszej kondycji niż teraz. Jednak tezę podpiera się danymi, które dobrze oddawały kondycję gospodarki w XIX wieku, a nie dziś. To przykład, że "twarde dane" mogą posłużyć jako podstawa do manipulacji – wystarczy je tylko odpowiednio zestawić.
W 1990 roku, zaraz po upadku PRL-u żyło się nam lepiej niż w 2011 roku? Tak można stwierdzić porównując liczby z cieszącej się sporą popularnością w internecie grafiki pokazującej stan gospodarki. Z samego tylko fanpage'a zmieleni.pl udostępniło ją dalej prawie 1700 osób. Dziennikarz wp.pl przedstawił w tabeli dane zebrane przez Polskie Lobby Przemysłowe. Wynika z nich między innymi, że od progu transformacji bezrobocie wzrosło dwukrotnie, a udział przemysłu w tworzeniu dochodu narodowego zmniejszył się z 42 procent do 21 proc.
W jednym z komentarzy administratorzy strony zmieleni.pl przekonują, że "wnioski wyciągają na podstawie liczb, a nie tego co mówią mainstreamowi eksperci w TVN24". Jednak czasem warto ekspertów posłuchać, albo chociaż uważniej przyjrzeć się danym. Znaczące jest już to, kto przygotował raport. Polskie Lobby Przemysłowe, czyli grupa ludzi zapatrzonych w przeszłość. Bo przemysł jako podstawa tworzenia bogactwa narodowego to relikt.
Dziś państwa,w których gospodarka opiera się na przemyśle są uznawane za zacofane, a za nowoczesne uznaje się te, w których dominują usługi. W 2012 roku w naszym kraju usługi stanowiły niemal dwie trzecie PKB, co stawia nas bliżej Niemiec (71 proc.), niż Azerbejdżanu (34 proc.). Dlatego też spadek udziału budownictwa, czy przemysłu w ogóle, w tworzeniu naszego PKB powinniśmy raczej uznać za powód do zadowolenia, a nie zmartwień.
O tym, jak źle jest z naszą gospodarką świadczyć mają dane na temat wymiany handlowej z zagranicą. W 1990 roku wartość wysyłanych za granicę towarów była wyższa o 50 miliardów złotych niż tych, które importowaliśmy. Dziś mamy deficyt w wysokości 40 miliardów złotych. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że wtedy nie mieliśmy za co importować. Szalejąca inflacja czyniła złotówkę niemal niewymienialną. Poza tym można przyjąć, że kwota importu jest znacznie zaniżona i nie obejmuje tego, co nasi rodacy przywozili do kraju w wielkich parcianych torbach i sprzedawali z rozkładanych łóżek polowych.
Dziś za granicą kupujemy towary warte ponad 206 miliardów dolarów, sprzedajemy za ponad 192 miliardy dolarów. W porównaniu z 1990 roku to ponad jedenastokrotny wzrost. Dlatego relacje między eksportem a importem są obecnie znacznie bardziej zrównoważone niż na początku lat 90. Poza tym powinniśmy się cieszyć, że naszym przedsiębiorcom udaje się sprzedać towary za 200 miliardów, a nie za 20 miliardów, jak w 1990 roku.
Nie cała tabela jest manipulacją i niektóre dane należy potraktować jako poważne ostrzeżenie przed kłopotami. Niepokoi dług publiczny, którego przyrost przyspieszył wraz z wybuchem kryzysu finansowego. Choć minister finansów przekonuje, że jesteśmy w lepszej sytuacji niż inne kraje, a licznik Leszka Balcerowicza jest niepotrzebny, faktem jest, że wciąż zadłużamy się na koszt naszych dzieci i wnuków. Budżetowa kula u nogi ciąży nam coraz bardziej, bo rosną koszty obsługi długu.
To pokazuje, że sami przedsiębiorcy radzą sobie lepiej niż politycy i urzędnicy. Jednak tym drugim znacznie łatwiej będzie oddalić zarzuty, przywołując bzdury zawarte w pozostałej części tabeli. Dlatego palmę pierwszeństwa w walce o rozsądek w zarządzaniu budżetem trzeba jednak przyznać Leszkowi Balcerowiczowi i jego licznikowi długu publicznego.
Jednak władze PRL-u zostawiły nas w znacznie gorszej sytuacji. – Dla tego okresu nie mamy jeszcze miarodajnych danych, ale szacuje się, że zadłużenie budżetu państwa wynosiło wtedy około 80 procent PKB, dziś zadłużenie sektora publicznego to około 60 procent – tłumaczy Aleksander Łaszek, ekspert Forum Obywatelskiego Rozwoju. – Poza tym wtedy nasze PKB wynosiło około 60 miliardów dolarów, dziś to około 470 miliardów dolarów. Więc zadłużenie na poziomie 48,5 mld dol ciążyło nam znacznie bardziej niż dzisiejsze 280 mld. Zresztą wystarczy spojrzeć na rentowność naszych obligacji – dziś inwestorzy ufają nam znacznie bardziej niż w 1990 roku – dodaje ekonomista.
Ekspert krytycznie ocenia również dane na temat bezrobocia. – Proszę pamiętać, że w czasach PRL mieliśmy przymus pracy i ogromne ukryte bezrobocie, a w 1990 roku wiele zakładów pracy działało jeszcze w starym trybie. Ludzie byli zatrudniani, chociaż nie byli potrzebni. Królowała zasada "czy się stoi, czy się leży, 2000 się należy". Najlepszym dowodem na to, że był przerost zatrudnienia jest fakt, że pomimo tego, że zwalniano ludzi, PKB rosło – zauważa Aleksander Łaszek. – Wielu tych ludzi nie było potrzebnych firmom – dodaje ekspert FOR.
Wystarczy przypomnieć sobie najprostsze fakty z czasów PRL-u, takie jak wieczne problemy z dostępnością żywności w sklepach. I dziesiątki sposobów, na które próbowano poradzić sobie z brakami w sklepach.