O podróżach jednodniowych słyszał chyba każdy. Może się wydawać, że to opcja tylko dla szaleńców i maniaków. Ale czy na pewno? Miałam możliwość sprawdzić to na przykładzie Rzymu i powiem wam, że po tych kilkunastu godzinach mam wiele refleksji i kilka propozycji dla was.
Reklama.
Podobają Ci się moje artykuły? Możesz zostawić napiwek
Teraz możesz docenić pracę dziennikarzy i dziennikarek. Cała kwota trafi do nich. Wraz z napiwkiem możesz przekazać też krótką wiadomość.
Tanie linie lotnicze umożliwiają nam podróże jednodniowe do wielu miejsc. Królem takich wypadów jest chyba Londyn, do którego Polacy potrafią latać na zakupy. Ja jednak pierwszą tak szaloną podróż odbyłam do Rzymu. I muszę przyznać, że jestem bardzo mile zaskoczona tym, jak wiele mogłam zrobić na miejscu. Ale po kolei.
Budzik na 2:30 w nocy i wylot przed świtem, żeby w Rzymie być wcześnie rano
Wtorek 1 października był dla mnie wyjątkowo długim dniem, bo zaczął się już o godzinie 2:30 w nocy. Właśnie wtedy zadzwonił budzik. W godzinę udało mi się wyszykować, sprawdzić bagaż (ten na jeden dzień nie był zbyt duży) i zjeść śniadanie. O godzinie 4:30 byłam na Lotnisku Chopina, a chwilę po godzinie 6 rano siedziałam już w samolocie.
Szybka drzemka w Wizz Airze i o 8:30 zameldowałam się na lotnisku Rzym-Fiumicino, zaczynając swoją przygodę z Wiecznym Miastem. Z portu do centrum można dostać się na 3 sposoby. Najtańszym są autobusy odjeżdżające sprzed wejścia do Terminala 3 (cena biletu od 9 euro). Druga opcja to pociąg za 14 euro, a trzecią jest taksówka za ok. 50 euro. Znalezienie dworca kolejowego zajęło mi dłuższą chwilę. Ostatecznie jednak po godzinnej podróży byłam w Rzymie.
Mój plan był bardzo prosty. Z dworca głównego, gdzie zatrzymują się pociągi i autobusy, ruszyłam prosto ku Koloseum. A później do kolejnych słynnych miejsc. Dodam tylko, że był to mój pierwszy raz w Rzymie.
Od Koloseum do fontanny di Trevi w godzinę
Zobaczenie historycznego amfiteatru było moim marzeniem, odkąd zobaczyłam "Gladiatora". I fakt, znaczna część scen do tego filmu była kręcona w tunezyjskim Al-Dżamm, które widziałam w 2022 roku, ale to rzymskie Koloseum i tak najlepiej kojarzyło mi się z tą produkcją.
Kiedy przed nim stanęłam, było to, jak urzeczywistnienie snu. Doskonale wiedziałam, jak to miejsce wygląda, bo na zdjęciach, w filmach i w mediach społecznościowych widziałam je tysiące razy. Ale zupełnie czym innym jest przed nim stanąć i zobaczyć to na własnej oczy.
Mniej przyjemnym doświadczeniem był widok tłumów turystów, którzy także realizowali swój "rzymski sen". Choć sezon turystyczny teoretycznie już się skończył, to dookoła były dziesiątki kilkudziesięcioosobowych wycieczek, które jak dzieci w przedszkolu grzecznie szły za swoimi przewodnikami.
Niestety mój plan dnia nie zakładał zwiedzania wnętrza Koloseum. Spod amfiteatru ruszyłam oglądać położone tuż obok Forum Romanum, a po ok. godzinnym spacerze byłam już pod fontanną di Trevi, gdzie znów nie mogłam wyjść z podziwu, ale i szoku.
Nareszcie zrozumiałam, dlaczego jest to najsłynniejsza fontanna świata. Żadne zdjęcie ani nagranie nie odzwierciedla tego, jak wielka jest to konstrukcja, ani misternego rzeźbienia. To jedno z tych miejsc, które po prostu trzeba zobaczyć przynajmniej jeden raz w życiu.
O godzinie 11:00 gapiów podobnych do mnie było znacznie więcej. Zdjęcia robiło tam sobie równocześnie na pewno ponad 100 osób, jeśli nie więcej. Przejście do linii wody, żeby wrzucić swoją monetę, było niemałym wyzywaniem.
W tym momencie chyba po raz pierwszy w życiu poczułam na własnej skórze, czym jest overtourism, który zdecydowanie wymknął się spod jakiejkolwiek kontroli. Co ciekawe, takiego uczucia nie miałam, czekając ponad 2 godziny w kolejce do paryskiego Luwru, rozpływając się w sierpniowym słońcu, czy w ogonkach do atrakcji w Disneylandzie. Może dlatego, że były to płatne atrakcje. Tutaj miałam do czynienia z miejską fontanną na otwartym powietrzu.
12 godzin w Rzymie miało sens. Naprawdę da się dużo zobaczyć
Kilka minut po godzinie 11 musiałam wsiąść do miejskiego autobusu i ruszyć z powrotem na dworzec i lotnisko. Głównym celem mojej wizyty w Rzymie nie było bowiem zwiedzanie miasta, a udział w otwarciu nowego centrum szkoleniowego Wizz Aira, o czym napiszę niebawem w innym artykule.
Gdyby nie to, kolejne kroki z pewnością skierowałabym w kierunku Watykanu. Bo w końcu być w Rzymie i nie widzieć papieża, to jakby nie odwiedzić tego miasta. A przynajmniej tak się przyjęło. Dzięki temu podczas 12-godzinnej przygody odwiedziłabym nie jeden, a dwa kraje.
Na liście rzeczy do zrobienia z pewnością znalazłaby się także wizyta w jednej z licznych rzymskich knajpek, gdzie zajadałabym się wyśmienitą pizzą. Nie ominęłabym też lodziarni. Włoskie "gelato" są przecież najlepsze na świecie.
Choć wielu miejsc nie udało mi się odwiedzić, to i tak uważam, że ten dzień był fantastyczny. Uwielbiam spontaniczne i szalone wypady. Adrenalina skacze wtedy do bardzo wysokich wartości.
Lot powrotny miałam o 20:50. Biorąc pod uwagę, że podróże na trasie lotnisko-Rzym-lotnisko trwają ok. 2 godzin, a w porcie wypadałoby być minimum 1,5 godziny przed lotem, łatwo policzyć, że na zwiedzanie Rzymu pozostaje ok. 8 godzin. To naprawdę wystarczająco do zobaczenia z zewnątrz kilku najważniejszych miejsc. W Rzymie są one bardzo blisko siebie.
Podróże jednodniowe kosztują grosze. Ale mam z nimi jeden problem
Po tym wyjeździe z ciekawości zajrzałam w rozkłady lotów, żeby przekonać się, ile miast można odwiedzić w ramach jednodniówek. Wybrałam kilka miejsc, w których między przylotem a odlotem jest przynajmniej kilka godzin na zwiedzanie.
Z Warszawy (Modlin) do końca października można polecieć np. w odwiedziny do Dublina. W stolicy Irlandii jesteście o 9:45, a lot powrotny jest o 18:15. 22 października w dwie strony polecicie tam za 317 zł. Jeżeli szukacie czegoś tańszego, to z Chopina do Rzymu 11 grudnia polecicie za ok. 230 zł. Lądujecie o 9:35 rano, a powrót jest o 20:50. Inna propozycja to Londyn za niecałe 300 zł 4 grudnia. Lecicie z Okęcia o 5:50, lądujecie o 7:30, a powrót jest o 19:45. W Warszawie będziecie około północy.
Moim faworytem w tym zestawieniu jest jednak Sztokholm z Gdańska. Loty są w śmiesznych cenach i np. w piątek 18 października zapłacicie za nie niecałe 120 zł. Drożej może kosztować pociąg do Warszawy! W stolicy Szwecji jesteście o 7:25, a lot powrotny jest dopiero o 22:55. Później macie jeszcze cały weekend, żeby odespać ten szalony wypad.
Za ok. 160 zł zwariowaną wycieczkę do Dortmundu 25 listopada można polecieć z Katowic. W Niemczech jesteście o 7:30 rano, a lot powrotny jest zaplanowany na 20:40.
I wszystko wygląda świetnie, ceny kuszą, ale po powrocie z Rzymu mam jedną refleksję dotyczącą takich podróży. Nie chodzi mi nawet o ekologię, bo te samoloty polecą z nami czy bez nas. Takie krótkie wypady niestety napędzają problem overtourismu.
Czytaj także:
Nie da się ukryć, że te wypady pozwalają zobaczyć piękne miejsca, ale z drugiej strony nie wspieramy w żaden sposób lokalnych przedsiębiorców. Na upartego można do plecaka wrzucić kanapki zrobione w Polsce i na miejscu wydać pieniądze jedynie na transport i ewentualnie jakąś pamiątkę. Równocześnie na miejscu, zwłaszcza w Rzymie czy Londynie będziemy kolejnymi z dziesiątek, jeśli nie setek tysięcy gapiów, którzy przychodzą, oglądają daną atrakcję i odjeżdżają. Ale podczas swojej obecności utrudniają życie mieszkańcom miasta. Bo uwierzcie mi, przejście uliczkami Rzymu było momentami niemałym wyzwaniem. Ludzie przeciskali się obok samochodów. Do tego zgiełk, dźwięki rozmów i warczące silniki.
Do Rzymu jeszcze wrócę, ale na pewno będzie to wypad dłuższy niż na 12 godzin. Chcę doświadczyć tego miasta, poznać jego charakter i zakamarki. A to wymaga czasu. Wtorkowy wyjazd był dla mnie czymś w rodzaju zwiastuna filmu. Teraz przyszedł czas na zobaczenie całej produkcji. Mam nadzieję, że oscarowej.