Kilkanaście dni temu ten miejski zwyczaj był w Polsce całkowicie obcy. Szybko podbił jednak Warszawę, a dziś "zawieszona kawa" to coraz częstsze zamówienie także poza stolicą. Kolejny raz ciekawy miejski trend rozszedł się po Polsce jak prawdziwy wirus. Wciąż kopiujemy jednak to, co modne na Zachodzie. Kiedy zaczniemy zarażać trendami z Polski?
Polska oszalała na punkcie "zawieszonej kawy". Zaledwie przed tygodniem pisaliśmy o tym wyjątkowym zjawisku w naTemat jako jedni z pierwszych w naszym kraju. Kilka dni temu Krzysztof Majak sprawdzał, jak łatwo skorzystać z serdecznego gestu od nieznajomych. Wówczas na pięć odwiedzonych stołecznych kawiarni "zawieszoną" małą czarną miały dwa lokale. Z dnia na dzień dochodzą na jednak słuchy, że "zawieszoną kawę" można kupić już w coraz większej liczbie kawiarni. Jeszcze kilkanaście dni temu ten miejski zwyczaj był całkowicie obcy także w innych wielkich miastach w Polsce. Tymczasem dziś "zawieszona kawa" to coraz częstsze zamówienie także poza stolicą. W tym przede wszystkim w Gdańsku, gdzie modne kawiarnie zaczynają się wręcz prześcigać w tym, kto lepiej naśladuje warszawski, a tak naprawdę włoski wzorzec bezinteresowności.
- Chcemy zarazić Gdańsk, a nawet całe Pomorze tym rewelacyjnym pomysłem - mówi dziś lokalnemu portalowi NaszeMiasto.pl jeden z właścicieli popularnej kawiarni z gdańskiego Starego Miasta. Inne trójmiejskie serwisy donoszą, że kupić, lub wypić "zawieszoną kawę" można już także w luksusowej włoskiej restauracji Vino&Panino przy prestiżowym Rybackim Pobrzeżu. Tymczasem "Gazeta Wyborcza" informuje w środę, że podobnie postępują już właściciele sześćdziesięciu lokali, w tym liczne z Krakowa i Wrocławia.
Dobry trend, jak wirus
"Zawieszona kawa" to kolejny dowód na to, jak szybko potrafią rozprzestrzeniać się najmodniejsze miejskie trendy. Tym razem, zdaje się, że głównie za sprawą popularności "zawieszonej kawy" w sieci, najnowszy trend ogarnął całą Polskę wyjątkowo szybko. Wyjątkowo, bo wcześniej byliśmy przecież świadkami kilku innych podobnych przypadków. Gdy w Warszawie na wzór Paryża, Brukseli, czy Berlina zaczęły powstawać tzw. śniadaniownie, szybko knajpki, gdzie można zjeść na mieście przyzwoite śniadanie, czy lunch bez konieczności obawy o stan konta pojawiły się także w innych wielkich aglomeracjach.
Efektem wirusowego wręcz rozchodzenia się miejskich trendów na pomysły, za którymi stoi wielki sukces jest przecież dobrze wszystkim znana moda na lokale, w których za kilka złotych można napić się czegoś mocniejszego, a za nieco więcej pieniędzy zjeść skromny, pasujący do piwa, czy kieliszka wódki posiłek. Dziś taki lokal jest w centrach większości polskich miast na każdym rogu. Wszystko zaczęło się jednak od kultowego dla wielu warszawiaków lokalu "Przekąski Zakąski", który w roku 2006 otworzył przy Krakowskim Przedmieściu restaurator Adam Gessler. Przez wiele lat "Przekąski" były dla części odwiedzających stolicę punktem obowiązkowym.
Bo, jak tłumaczy w rozmowie z naTemat Adam Jarczyński, specjalista ds. marketingu i szef Polskiej Akademii Public Relations, właśnie wirusowo, czy mówiąc staromodnie, "pocztą pantoflową" rozchodzą się te trendy, które odczuwamy później najsilniej. - To działa w ten sposób, że wielkie metropolie charakteryzują się tym, iż żyje w nich bardzo dużo ludzi. Dotyka je natłok kapitału ludzkiego z zewnątrz, natomiast ci, którzy tam mieszkają od dawna są zwykle o wiele bardziej odważniejsi w wymyślaniu nowych idei. Kiedy zatem widać, że coś z sukcesem przyjmuje się w Warszawie, natychmiast inni próbują zrobić to także na skalę lokalną - ocenia.
Wszystko zaczyna się w Warszawie
Prawda jest bowiem taka, że wszystkie najsilniejsze trendy miejskie w naszym kraju zawsze zaczynają się od Warszawy. Niezależnie od tego, czy stolicę i jej mieszkańców ktoś kocha, czy raczej nienawidzi. - Jeśli daje się podstawę do zapoczątkowania jakiegoś bardzo ciekawego trendu poza tą wielką metropolią, to oczywiście zauważymy jakieś efekty takiego rodzaju marketingu szeptanego, ale zdecydowanie łatwiej robi się to tam, gdzie ludzi jest więcej. Tam gdzie wymieniają się miedzy sobą informacjami i opiniami bezpośrednio, a nie tylko on-line. To wszystko się dzieje zgodnie z zasadami efektu kuli śniegowej - stwierdza Jarczyński.
W ocenie eksperta, Warszawa to dziś wyjątkowo ciekawy poligon doświadczalny dla wszelkiego rodzaju nowych trendów. Z jednej strony tych, które do stolicy przywożą kreatywni ludzi z mniejszych miast, jak i tych, które sami warszawiacy podkradają Zachodowi. Bo wszystko to, czym żyją dziś polskie miasta przyszło do nas tylko przez stolicę. Chociażby "zawieszona kawa" pierwszy raz została przecież zamówiona w jednej z włoskich kawiarni.
Świat zmienia się dziś jednak z dnia na dzień i być może wkrótce to właśnie nad Wisłą będą rodziły się nowe europejskie trendy. - Ludzie z całego świata powoli zaczynają do nas przyjeżdżać, ponieważ okazuje się, że wcale po ulicach nie chodzą tu białe. Kiedyś być może zatem i nam uda się jakiś ciekawy trendy wygenerować. Póki co, to jednak my tylko zaszczepiamy wszelkie ciekawe wzorce - mówi Adam Jarczyński. Jego zdaniem, globalną modą made in Poland może okazać się przede wszystkim nasze podejście do kuchni i tego, co jemy. Nasz rozmówca podkreśla, że sporo racji mógł mieć Wojciech Modest Amaro, który w ostatnim programie "Tomasz Lis na żywo" ocenił, że możemy inspirować Zachód regionalną żywnością. Szczególnie, że obecnie je się tam głównie złą, wysoko przetworzoną żywność. Tymczasem w Polsce łatwo i dość tanio można kupić mnóstwo produktów wprost od gospodarza.
Wcześniej musimy jednak tego chcieć. Tak w skali lokalnej, jak i globalnej. Bo dziś bywa tak, że pomysły, które powstały gdzież w Polsce rozprzestrzeniają się wszędzie tylko nie tam. Tak jest na przykład z modą na tzw. retrorowery marki Cream. Oszaleli na ich punkcie mieszkańcy Barcelony, Berlina, a nawet Tokio, powoli auta zastępują w zatłoczonym centrum Warszawy, ale zobaczyć je w Trójmieście to nie lada sztuka.Tymczasem to tu właśnie powstają. Adam Jarczyński przypomina też przykład popularnej na całym świecie marki Henry Lloyd, która ubiera wszystkich pasjonatów żeglarstwa od dziesiątek lat. Dopiero, kiedy przed rokiem zmarł jej założyciel Henryk Strzelecki ktokolwiek zaczął przypominać, że to wszystko polski pomysł.