Jarosław Kaczyński twierdzi, że 10 kwietnia 2010 roku poinformowano go, że katastrofę smoleńską przeżyło kilka osób - w tym jego brat, prezydent Lech Kaczyński. Dla wielu to dowód na swego rodzaju otępienie dotkniętego traumą polityka, który mylnie zinterpretował pierwsze doniesienia medialne. W kilka godzin po tym rewelacyjnym oświadczeniu znaleźli się jednak świadkowie, którzy słyszeli o ocalonych nie tylko z telewizji...
Tej wersji katastrofy smoleńskiej jeszcze nie było. - Pamiętam, jak mnie przekonywano 10 kwietnia rano, że mój brat być może przeżył, bo przecież trzy osoby przeżyły - powiedział podczas poniedziałkowej konferencji prasowej w Rybniku prezes Prawa i Sprawiedliwości, Jarosław Kaczyński.
- To były informacje zdaje się z polskiego MSZ - podkreślił brat zmarłego prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Tym samym ujawniając informacje, które pod znakiem zapytania stawiają dobrze wszystkim znane ustalenia komisji Millera i rosyjskiego MAK. W obu raportach jednoznacznie stwierdzono, że wszystkie 96 ofiar zginęło na miejscu.
O tym, że ktoś przeżył katastrofę od czasu do czasu mówiono. Jednak tylko i wyłącznie jak o pogłosce, wręcz plotce. Tymczasem dziś Jarosław Kaczyński powiedział o tym tak, jakby 10 kwietnia 2010 roku przedstawiono mu informację o trójce osób, które przeżyły katastrofę smoleńską jako potwierdzoną wiedzę.
Ostatnio teorię o tym, że nie wszystkie ofiary zginęły natychmiast przypomniał Antoni Macierewicz podczas prezentacji najnowszych ustaleń jego zespołu parlamentarnego ds. wyjaśnienia katastrofy Tu-154M.
- Po blisko trzech latach badań mogę powiedzieć z olbrzymią dozą pewności, czy prawdopodobieństwa, że relacje o tym, że trzy osoby przeżyły, są wiarygodne - twierdził w Kielcach. Jednak nawet on nie wspomniał nic na temat tego, że jednym z ocalałych był prezydent Lech Kaczyński, o czym w poniedziałek przekonywał prezes PiS.
"Jest faktem, że takie informacje były"
Jarosław Kaczyński z pełnym przekonaniem twierdzi, że o tym, iż jego brat jednak przeżył katastrofę zapewniano go, gdy czuwał przy łóżku chorej matki w szpitalu. - Jest faktem, że takie informacje były. Mnie to też mówiono. To było może o godz. 10, może po 10 rano. Tworzono mi nadzieję, że może wśród tych trzech osób jest też mój brat. Tego jestem zupełnie pewien - mówił w Rybniku.
Kto tworzył tę nadzieję? Kaczyński twierdzi, że o tym, iż jego brat żyje dowiedział się od Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Na konferencji prasowej był on nawet nieco zdziwiony, że nikt inny nie pamięta dziś, iż taką informację podano.
Po chwili zastanowienia wszystko staje się jednak dość jasne. Wydaje się, że pamięć zawiodła niestety nie dziennikarzy, a Jarosława Kaczyńskiego. Do czego prezes PiS ma przecież pełne prawo, bo 10 kwietnia 2010 roku musiał być jedną z najtrudniejszych chwil w jego życiu. Szkoda jednak, że doświadczony polityk nie zdaje sobie z tego sprawy i dziś przez wyblakłe wspomnienia podgrzewa emocje wokół wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej.
Rzeczywistość w dniu katastrofy wyglądała bowiem nieco inaczej. Teoria o tym, że trzy osoby przeżyły katastrofę rządowego samolotu wzięła się stąd, iż zaraz po tragicznych wydarzeniach za wszelką cenę próbowano dostarczyć opinii publicznej jak najbardziej zaskakujące doniesienia. I tak część redakcji podała niesprawdzone dane, z których wynikało, że trójka pasażerów Tu-154M przeżyła i została przetransportowana do szpitala w Smoleńsku.
Miał im towarzyszyć tam ambasador Tomasz Turowski. Tymczasem ten już w tamtym momencie takie informacje dementował, tłumacząc dziennikarzom, że skoro stoi przed nimi na briefingu to z pewnością nie może być w szpitalu. A nie ma go tam, ponieważ wszyscy zginęli.
"Żizniennyje refleksy..."
Gdy Antoni Macierewicz kilka dni temu wrócił do teorii o trójce ocalonych, Turowski w rozmowie z "Gazetą Wyborczą" wyjaśniał, skąd w ogóle ktoś wspomniał o tych trzech osobach.
- Funkcjonariusz Federalnej Służby Ochrony kilkanaście minut po katastrofie, wychodząc z miejsca, gdzie tupolew się rozbił, powiedział, że wszyscy zginęli, ale u trzech osób zauważono "żizniennyje refleksy", czyli odruchy bezwarunkowe, na przykład drgawki agonalne - zdradził dyplomata. I tym razem w przypadku katastrofy smoleńskiej wielu zawiodła nieznajomość rosyjskiego. Świetnie władający nim ambasador zrozumiał, że dla nikogo z pasażerów nie było nadziei, a Rosjanie opowiadają jedynie makabryczne szczegóły z miejsca zdarzenia.
Tymczasem inni, którzy usłyszeli to stwierdzenie rosyjskiego funkcjonariusza uznali, że "żizniennyje refleksy" najwłaściwiej przetłumaczyć będzie jako oznaki życia i tak do Polski w mgnieniu oka trafiły depesze przekonujące, że w smoleńskim szpitalu trwa walka o życie trojga pasażerów rządowej maszyny.
O tym rzeczywiście wspominało przez chwilę też Ministerstwo Spraw Zagranicznych. Tuż po godz. 11 ówczesny rzecznik resortu dyplomacji Piotr Paszkowski mówił dziennikarzom w Warszawie, że informacja o ocalonych rzeczywiście ze Smoleńska nadeszła, ale to tylko i wyłącznie niesprawdzone informacje prasowe.
- W tej chwilę taką informacje weryfikujemy. (..) Nasze służby tę informację weryfikują, ale nie mamy potwierdzenia - podkreślał Paszkowski. W tamtym momencie kończąc swoją wypowiedź stwierdzeniem, że zginęli "wszyscy", czyli 88 pasażerów.
W komentarzach do dzisiejszych słów Jarosława Kaczyńskiego nie brakuje i takich, których autorzy przypominają tamte słowa sugerując, iż przeżyć katastrofę smoleńską mogło nawet ośmioro ludzi. Wówczas mówiono jednak o mniejszej liczbie ofiar tylko i wyłącznie dlatego, że Kancelaria Prezydenta do ostatniej chwili zapraszała na pokład rządowej maszyny kolejnych gości.
Śmiech, litość i...
Po rewelacjach ogłoszonych przez Jarosława Kaczyńskiego w Rybniku natychmiast zareagował także obecny rzecznik MZS Marcin Bosacki. "Rzecznik MSZ 10 kwietnia 2010 nie potwierdzał informacji o tym, że trzy osoby ocalały" - podkreślił w krótkim komentarzu na Twitterze.
Dodatkowo przypominał on nagranie ze wspomnianą konferencję Piotra Paszkowskiego sprzed trzech lat. Odniósł się też do komentarzy, w których niektórzy przypominali, iż konferencję tę Polska Agencja Prasowa podsumowała depeszą, którą część redakcji zatytułowała "88 osób na pokładzie Tu-154, 3 mogły przeżyć". "Nawet najlepsi rzecznicy nie odpowiadają za to, jak media redagują ich słowa" - ocenił Marcin Bosacki.
W ocenie innych komentujących poniedziałkową wypowiedź Jarosława Kaczyńskiego na temat okoliczności śmierci jego brata wina za dezinformację prezesa PiS leży nie tyle po stronie mediów, co Antoniego Macierewicza. Kaczyński podobno już całkowicie zaufał mu w każdej sprawie dotyczącej wydarzeń spod Smoleńska i od dawna przestał weryfikować to, co przekazuje mu nieugięty sejmowy śledczy. Skoro Antoni Macierewicz przekonuje, że był zamach, głośno mówi o tym jego szef. Kiedy Macierewicz stwierdził, że trzy osoby przeżyły, Kaczyński również ślepo to potwierdził i sięgnął pamięcią do chwil, gdy musiał żyć w gigantycznym stresie.
"Sądzę, że politycy PO powinni się już teraz zająć Macierewiczem poważniej. Ten hochsztapler przegina" - napisał na Twitterze popularny bloger polityczny Azrael. "I mam wierzyć że iluś sanitariuszy, lekarzy, kierowców, pielęgniarek było świadkiem przywiezienia 3 ofiar i przez 3 lata nic nie powiedział?" - pytał dziennikarz RMF FM Konrad Piasecki.
Były premier Leszek Miller podczas konferencji prasowej stwierdził tymczasem, iż osoby twierdzące, że przeżyła trójka pasażerów powinny przemyśleć leczenie psychiatryczne. Od Jarosława Kaczyńskiego i Antoniego Macierewicza oczekiwałby bowiem więcej szczegółów.
Wsparcie świadków
O wiele poważniej do tych doniesień podchodzą prawicowe media sympatyzujące z Prawem i Sprawiedliwością. Kilka godzin po głośnej wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w Rybniku związany z "Gazetą Polską" portal Niezależna.pl dotarł do relacji osoby, która może odpowiadać za to, co 10 kwietnia przekazywano bratu zmarłego prezydenta.
To płk Tomasz Grudziński, były zastępca szefa BOR, a w dniu katastrofy smoleńskiej urzędnik BBN. On o trójce rannych, którzy zostali przewiezieni do szpitala miał dowiedzieć się od gen. Pawła Bielawnego, którzy współorganizował wylot do Katynia jako wiceszef BOR. Już kilkadziesiąt minut po katastrofie Grudziński miał dzwonić do Bielawnego, by dowiedzieć się, co z jego szefem, Aleksandrem Szczygło.
- Bielawny powiedział wyraźnie, że trzy osoby są ranne i zabrały je karetki jadące na sygnale. Około godz. 10 zadzwoniłem ponownie i usłyszałem to samo. Natomiast koło godz. 11 Paweł Bielawny zmienił ton i mówił tak, jakby sprawy czy żadnych rannych w ogóle nie było. Teraz sobie dopiero uświadamiam, że nie powiedział wprost o pomyłce, bałaganie, chaosie, tylko po prostu uznał temat definitywnie za niebyły i zamknięty - twierdzi płk Grudziński.
Jest faktem, że takie informacje były. Mnie to też mówiono. To było może o godz. 10, może po 10 rano. Tworzono mi nadzieję, że może wśród tych trzech osób jest też mój brat. Tego jestem zupełnie pewien.
Tomasz Turowski
ambasador tytularny RP w Moskwie dla "GW"
Funkcjonariusz Federalnej Służby Ochrony kilkanaście minut po katastrofie, wychodząc z miejsca, gdzie tupolew się rozbił, powiedział, że wszyscy zginęli, ale u trzech osób zauważono "żizniennyje refleksy", czyli odruchy bezwarunkowe, na przykład drgawki agonalne. CZYTAJ WIĘCEJ
Konrad Piasecki
RMF FM
I mam wierzyć że iluś sanitariuszy, lekarzy, kierowców, pielęgniarek było świadkiem przywiezienia 3 ofiar i przez 3 lata nic nie powiedział? CZYTAJ WIĘCEJ
Płk Tomasz Grudziński
w rozmowie z Niezależna.pl
Bielawny powiedział wyraźnie, że trzy osoby są ranne i zabrały je karetki jadące na sygnale. Około godz. 10 zadzwoniłem ponownie i usłyszałem to samo. Natomiast koło godz. 11 Paweł Bielawny zmienił ton i mówił tak, jakby sprawy czy żadnych rannych w ogóle nie było. CZYTAJ WIĘCEJ