logo
To chyba jedno z najładniejszych miejsc w Tajlandii. Polacy właśnie je oblegają Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat
Reklama.

Inflacja, wysokie rachunki za media i wynajem mieszkania. To wszystko na pewno nie ułatwia naszej codzienności. Zwłaszcza że przyzwyczailiśmy się do życia na poziomie, z którego nie chcemy schodzić. Jednak w tym standardzie bez wątpienia zawarte są podróże.

I żeby było jasne, nie twierdzę, że w Polsce jest tanio, ceny nie rosną, a rachunki za zakupy czy media nas nie przygniatają. Widzę jednak, że nie jest tak, że jemy już tylko suchy chleb i na nic nas nie stać, jak można przeczytać w wielu komentarzach. W Tajlandii, a zwłaszcza jej ładniejszej części, jaką jest prowincja Krabi, turystów z naszego kraju z pewnością nie brakowało.

Tajlandia po polsku. To chyba najchętniej wybierana przez nas część tego kraju

Tajlandia jest jednym z najłatwiejszych krajów w Azji dla zagranicznych gości. Jest tam wiele lotów, wizę otrzymacie za darmo na lotnisku, a i na miejscu będziecie poruszać się bez najmniejszego problemu. Kolejne miasta połączone są ze sobą autobusami, pociągami i promami. A jeżeli chcecie podróżować szybciej, zawsze możecie wsiąść na pokład samolotu.

Z Phuket, które nie przypadło mi do gustu, szybko dostałam się autobusem do prowincji Krabi. Kiedy wysadzili nas jakieś 30 kilometrów od celu pośrodku niczego, byłam w kropce, ale po ok. 15 minutach podjechał po nas minivan, którym dotarłyśmy do Ao Nang. To popularny kurort znany z pięknej i szerokiej plaży, a przede wszystkim możliwości popłynięcia na Railay Beach uważaną za najpiękniejszą plażę w Tajlandii.

Już jadąc przez miasto, wiedziałam, że jestem w turystycznym kurorcie. Z lewej i prawej strony stały kolejne hotele i restauracje. Między nimi nie brakowało sklepów z pamiątkami, ale i wszechobecnymi podróbkami. Był też McDonald's, który świecił pustkami oraz dziesiątki miejsc, w których można było zarezerwować wycieczki.

logo
Każdego wieczora na plaży w Ao Nang w kilku miejscach można było zobaczyć tancerzy ognia Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Nie wiem, czy istnieje w Azji miejsce, które jest lepiej dostosowane do potrzeb masowej turystyki. Hotele są na każdą kieszeń, wszędzie można dojechać Boltem za kilka/kilkanaście złotych, a najlepiej po prostu spacerować.

Minusem mogła być tam jedynie plaża. Owszem była szeroka, piaszczysta i dość czysta. Jednak odpoczynek na niej utrudniał nieustanny ryk silników długich łodzi, tzw. longboatów transportujących turystów na Railay Beach i z powrotem.

Tajlandia rajem, w którym poczułam się wolna

W pierwszym momencie spacery główną ulicą, czy do pobliskich knajpek były dla mnie sporą przygodą z... językiem polskim. Tak jak na Phuket wszędzie słyszałam język rosyjski, tak w Ao Nang zastąpiła go rodzima mowa. Nie było miejsca, w którym nie spotkałabym turystów z Polski. Nawet na wycieczce "dla rannych ptaszków" po wyspach z grupy Phi Phi spotkałyśmy czwórkę turystów z Krakowa, którzy mieli dla nas kilka fajnych polecajek na zwiedzenie Bangkoku.

I wcale nie dziwię się, że to akurat do Krabi zjeżdża tak wielu podróżnych z naszego kraju. To właśnie płynąc na dziobie motorówki, czując wiatr we włosach i zapach morza, poczułam się wolna. Nie musiałam się o nic martwić, wszystkie problemy zostały 8 tys. kilometrów dalej, a ja mogłam cieszyć się chwilą. Myśląc o turystycznym raju mam właśnie takie obrazy przed oczami.

logo
Maya Bay ok. godziny 8:00 rano jest jeszcze dość spokojna, dzięki temu można cieszyć się jej pięknem Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Jedna z wycieczek, na którą się zdecydowałyśmy, obejmowała m.in. wizytę w słynnej Maya Bay, gdzie w 2000 roku nagrano film "Niebiańska plaża" z Leonardo DiCaprio. Produkcja okazała się zgubą dla plaży i jej ekosystemu. Turyści zrujnowali m.in. tamtejszą rafę koralową. Miejsce to ostatecznie zamknięto dla zwiedzających i dopiero niedawno ponownie udostępniono, ale z licznymi ograniczeniami, w tym z zakazem kąpieli.

Niemniej doskonale rozumiem, dlaczego ludzie tak bardzo chcą zobaczyć to miejsce. Byłyśmy tam ok. godziny 8 rano, kiedy nie było tam jeszcze dzikiego tłumu. Dzięki słońcu oświetlającemu wodę miała ona niesamowity turkusowy kolor. Był on tak jaskrawy, neonowy, że aż nierealny.

Dodatkowo barwa ta towarzyszyła nam nie tylko w zatoce, ale w zasadzie podczas całego dnia. W tym podczas mojego pierwszego snurkowania na rafie koralowej, czy na Bamboo Island, gdzie oglądając rybki żyjące przy brzegu, nagle zobaczyłam małego rekinka. Miał ok.40 cm długości i był piękny.

logo
Maya Bay po godzinie 9:00 rano wygląda już zupełnie inaczej. Od tego momentu docierają tam tłumy turystów, przez które to miejsce traci cały swój urok Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Halo, policja! Zostałam okradziona z... ciastek przez stado małp

Kolejny dzień przyniósł nowe wrażenia. Dzień zaczęłyśmy od odwiedzenia świątyni Wat Tham Suea (Tiger Cave Temple) w pobliżu miasta Krabi i wspinaczki na sam szczyt wzniesienia. Prowadziło tam 1267 stromych i wysokich schodów. Na miejsce dotarłam po godzinie (mam zerową kondycję), ale widoki wynagrodziły mi nawet fakt, że zostałam tam okradziona z ciastek przez stado małp.

logo
Wspinaczka na Wat Tham Suea będzie mi się jeszcze długo śniła po nocach Fot. Klaudia Zwistowska/naTemat

Drugą część dnia spędziłyśmy natomiast na pływaniu kajakiem między namorzynami. Drzewa tworzyły tam istny labirynt. To widok jak z innego świata. Na trasie była też przeprawa głębokim kanionem, gdzie miękkie wieczorne słońce przebijało się przez bujną roślinność. Właśnie takie obrazy i emocje chciałabym zachować do końca życia.

Piękno otaczającej mnie przyrody, ale także łatwość, z jaką można tam z dnia na dzień rezerwować kolejne wycieczki, jest tam czasami trudna do zrozumienia. Zwłaszcza dla człowieka, który wszystko w życiu planuje z dużym wyprzedzeniem.

logo
Spływ kajakowy po długiej wspinaczce był strzałem w dziesiątkę. Zwłaszcza, że widoki na trasie były fantastyczne Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Do tego dochodzą też ceny. Wyprawa na kajaki kosztowała nas ok. 117 zł od osoby (ok. 4 godziny pływania), a przeprawa między kolejnymi wyspami na pokładzie speedboatu to kolejne ok. 240 zł (wycieczka całodniowa). Wszystko to zarezerwujecie, po prostu podchodząc do jednego z licznych stanowisk. Targowanie się jest wskazane.

Podczas tych kilku dni stać mnie było na wszystko, o czym pomyślałam. A za sprawą dużej dostępności wycieczek i widoków, miałam wrażenie, że to nie prawdziwe życie, a symulacja, na wzór gry w The Sims 3. To właśnie tam stworzone przeze mnie postaci często wyjeżdżały i odkrywały piękne miejsca. Moi simowie mieli idealne życie. I moje też choć przez moment nie miało żadnych wad.

logo
Kolor wody w pobliżu wysp Phi Phi był niesamowity. Takiego lazuru nie widziałam chyba nigdzie indziej na świecie Fot. Klaudia Zawistowska/naTemat

Nic co dobre nie trwa jednak wiecznie. Po dniu spędzonym na plażowaniu, drugim poświęconym na zwiedzanie wysp i trzecim pełnym aktywności fizycznej, przyszedł czas na pożegnanie tego rajskiego zakątka świata. Czwartego dnia wsiadłyśmy w mały autobus, który zabrał nas na lotnisko, skąd poleciałyśmy do Bangkoku, miasta, które można kochać lub nienawidzić.