logo
Samoloty NATO nieustannie zbierają dane, które pomagają walczącej Ukrainie Fot. Fot. INA FASSBENDER/AFP/East News; Marek Maliszewski/REPORTER. Montaż: naTemat.pl
Reklama.

W mediach społecznościowych zaczynają pojawiać się informacje, jakoby Pentagon przygotowywał się do odłączenia ukraińskich systemów informatycznych od amerykańskich danych dotyczących wykrywania startów rosyjskich samolotów i rakiet.

Nie wiadomo, czy jest to prawda. Pewne są za to informacje o cięciach budżetowych w Pentagonie, które mają objąć m.in. wydatki na "European Command", które odegrało ważną rolę w nadzorowaniu wsparcia USA dla Ukrainy podczas jej trzyletniej wojny z Rosją.

Nie ma też pewności czy Pentagon pod rządami Pete'a Hegsetha będzie nadal korzystał z amerykańskich zapasów wojskowych, aby wysyłać broń i sprzęt na Ukrainę.

Nie jest tajemnicą, że wojska NATO od dawna wspierają ukraińską armię potężną ilością danych wywiadowczych. Ich zakres jest pilnie strzeżoną tajemnicą, ale nawet pobieżny rzut oka na mapy ruchu lotniczego pokazują, że nad granicami Ukrainy czy obwodem królewieckim bez przerwy krążą samoloty Sojuszu. Zbierają dane i część z nich przekazują ukraińskiej armii. Bez tych informacji rosyjskie rakiety będą miały ułatwioną drogę do siania śmierci na ulicach ukraińskich miast.

Nie da się też nie zauważyć, że ta groźba wypływa przed rozmowami o pokoju w Ukrainie i z pewnością ma przymusić Zełenskiego go uległości. Ale pokazuje też, że Trump może łatwo ograniczyć zdolności bojowe całego NATO.

Niedawno były minister obrony Mariusz Błaszczak przyznał, że Polska kupiła HIMARS-y "bez kodów".

Słowa Błaszczaka są niejasne. Czym innym są bowiem kody dostępu, czym innym kod źródłowy, czyli oprogramowanie, dzięki któremu sprzęt działa.

USA zawsze mają kontrolę nad swoją bronią

Powraca też kwestia masowego kupowania broni z USA. Broni, nad którą USA... mają kontrolę. Słowa Mariusza Błaszczaka nie oznaczają, że Polska nie może używać rakiet HIMARS. Może, ale nie ma możliwości ingerowania w konstrukcję, nie może jej rozbudować, modyfikować itp. Stany Zjednoczone mają jednak pewnego rodzaju kontrolę nad Polską. Mogą na przykład nie sprzedać nam rakiet do systemu.

Tak jest z całym uzbrojeniem eksportowanym przez USA. To Stany decydują o tym, jak i kiedy może zostać użyte. W wersji najłagodniejszej mogą po prostu nie dostarczyć części zamiennych, odwołać serwis, nie dostarczyć pocisków. Nie jest przecież tajemnicą, że zaawansowane amerykańskie uzbrojenie może wystrzeliwać tylko amerykańską amunicję i rakiety. To przecież Amerykanie decydowali, jaki zasięg mają pociski rakietowe, które dostarczali Ukraińcom.

Prawdopodobnie (nigdy tego nie oficjalnie nie potwierdzono) Stany Zjednoczone mają też możliwość zdalnego unieruchomienia zaawansowanej broni. W ten sposób zabezpieczają się przed użyciem jej w niewłaściwym celu. Ale zapewniają sobie też kontrolę nad sposobem jej wykorzystania.

Ten absurd można pokazać na teoretycznym przykładzie Danii. Załóżmy, że USA próbują zająć zbrojnie Grenlandię. Dania powinna wysłać tam na przykład samoloty. Ale jakie? Amerykańskiej produkcji F-35, które amerykanie mogą prawdopodobnie zdalnie "wyłączyć".

Polskie wojsko jakiś czas temu zapragnęło zmodernizować nasze "fafiki" (F-16) do nowszej wersji. Nie wystarczyło zadzwonić do producenta i zapłacić, zgodę na to musiały wydać wysokiego szczebla władze w USA.