"Berlińczycy są strasznie wyluzowani, nie widziałam żadnej pary kaloszy Hunter, ani bardzo drogiej firmowej torebki. Dziewczyny często noszą sukienki i spódnice, a na nogach królują trampki. Ogólnie kompletny luz" – napisała na swoim Facebooku projektantka torebek Patkas nawiązując w ten sposób do polskiego modowego spięcia. – W Polsce cały czas jest głód marki – uważa dziennikarka i znawczyni mody Joanna Bojańczyk.
Projektantka marki Patkas po powrocie z podróży do Berlina zwróciła uwagę na modowy luz Berlińczyków.
Modnie spięci
– W Polsce jest napięcie na marki. Często nawet te z wyższej półki. Na ulicach widać nie tylko kalosze Huntera, ale i torebki Louis Vuitton, Furla. Wszystko musi być elegancko – mówi Patkas w rozmowie z naTemat. Jej zdaniem większy luz widać w Warszawie. – Jest wyraźna różnica między np. Gdynią, w której mieszkam teraz, a Warszawą, z której pochodzę. Warszawianki są bardziej otwarte na modowe trendy, wyglądają ciekawej. Berlin jest już totalnie wyluzowany. Nikt nie zwraca tam takiej uwagi na marki – dodaje projektantka.
"Markowego napięcia" nie zauważa dziennikarz modowy Marcin Różyc, autor książki "Nowa Moda Polska". W jego ocenie marki są ważne, bo są istotnym aspektem wizerunku. – Zwracam uwagę na marki, ale na polskiej ulicy ich nie widzę. Uważam, że Polakom brakuje zaangażowania w marki – stwierdza Różyc.
Polski głód marki
Być może bierze się to stąd, że nasze poczucie markowości jest inne niż na Zachodzie. – W Polsce cały czas jest głód marki. Ale u nas za markowe uważa się nawet sieciowe ciuchy, a wyższa półka nadal pozostaje luksusem – uważa dziennikarka i znawczyni mody Joanna Bojańczyk.
Marcin Różyc przyznaje, że snowbowanie na markę dotyczy tych masowych, do których zalicza wspomnianego Huntera. Niektórzy za luksusowe uważają właśnie te kalosze. – Niektóre osoby w Hunterach chodzą nawet w słoneczny dzień. Za markowe uchodzą też Conversy, a przecież to zwykły producent trampek. Właściwe każde środowisko ma markę, na której się lansuje. Zależy to od poziomu ekonomicznego i od tego, "gdzie się spojrzy" – podkreśla Joanna Bojańczyk. – Niedawno słyszałam, jak licealistka prosiła mamę, żeby w Paryżu poszukała dla niej kurtki puchowej Monclera, której ceny zaczynają się od 700 euro – przytacza przykład Bojańczyk i przyznaje, że była zaskoczona, że już licealiści są tak zorientowani w markach luksusowych.
W jej opinii większość Polaków nie potrafi się jeszcze modowo wyluzować. Nadal przywiązujemy wagę do tego, gdzie kupujemy ubrania. – Markowa presja jest szczególnie widoczna wśród młodzieży – zauważa dziennikarka. Co ciekawe, to właśnie młodzież ubiera się coraz odważniej, bardziej na luzie i potrafi bawić się stylem. Zamiłowanie do luksusowych marek wcale nie jest jednak na Zachodzie mniejsze niż w Polsce. – Logomania nie opadła. Trwa nadal. Ci, którzy lubią rzeczy lepszej jakości, nadal chodzą na zakupy do sklepów z rzeczami z "wyższych półek" – zwraca uwagę Bojańczyk.
Styliści i znawcy mody nie widzą jednak nic złego w tym, że Polacy czują "głód marki". Kiedyś na wiele rzeczy nie mogliśmy sobie przecież pozwolić. Dziś zakupów już nie ogranicza nie tylko ostra selekcja i dostępność marek, ale również sytuacja materialna. – To są nasze kompleksy. Ludzie chcą pokazać swój status. To naturalne i nie ma w tym nic złego – zaznacza Bojańczyk. Zgadza się z tym Marcin Różyc. – Ja nawet bym wolał, żeby Polacy skupiali się na markach i na tym, co one reprezentują. Przecież markowe rzeczy kupuje się też po to, żeby eksponować logo. Ja nie widzę nic złego w kupowaniu dla marki. Marka to pewien przekaz estetyczny. Skończmy z tym pseudo uciekaniem od marek – apeluje.
Wyluzowany Berlin i zestresowana Warszawa
Projektantka Patkas uważa, że na modowe wyluzowanie Berlińczyków ma również wpływ ich styl życia. – Na ulicach są tłumy, wszędzie widać rowerzystów, w parkach ludzie spacerują z dziećmi, z psami, spotykają się ze znajomymi, odpoczywają na kocach, grillują w parku. W miejsckim parku grilluje co druga odpoczywająca osoba. W Polsce to nadal budzi wielkie zdziwienie – komentuje Patkas.
Czytaj też: Każdy chce być "no logo". Jak komercjalizuje się... bunt wobec komercji
W ocenie Marcina Różyca w Polsce jest naprawdę wiele fajnie ubranych osób. Jest ich też coraz więcej, ale nie zmienia to faktu, że Warszawa w porównaniu z Berlinem zawsze wypadnie stylowo na mniej wyluzowaną. – Warszawa jest miastem spiętym, miastem stresującym i zestresowanym. Berlin to europejski fenomen spokoju. Taka mekka spokojnego życia. Jeśli dwie dziewczyny, z Berlina i z Warszawy, byłyby tak samo ubrane, to i tak ta z Berlina będzie wyglądała na bardziej wyluzowaną. Warszawa ma swój charakter bardziej zbliżony do stresującego Londynu niż wyluzowanego Berlina – podkreśla.
Berlińczycy są strasznie wyluzowani, nie widziałam żadnej pary kaloszy Hunter, ani bardzo drogiej firmowej torebki. Dziewczyny często noszą sukienki i spódnice, a na nogach królują trampki. Ogólnie kompletny luz. CZYTAJ WIĘCEJ