
Dubaj to miasto, które budzi wiele emocji. Miejsce, które kojarzy się z luksusowymi samochodami, drapaczami chmur i wszechobecnym przepychem. Ja też postrzegałam go w taki sposób. Dopiero kiedy zagłębiłam się w jego ulice odkryłam, że to tylko jedna z jego twarzy. Mnie zaintrygowała ta mniej znana.
Upał nie jest mi obcy. Jednak powietrze, które wdycham chwilę po wyjściu z lotniska zdaje się wypalać mi płuca, a może bardziej je gotować, bo wilgotność przekracza 50 proc., co tylko potęguje wrażenie gorąca. Jest północ, koniec września, a ja czuję się jak w saunie. Kiedy wysiadam z samochodu pod hotelem okulary mi parują z powodu różnicy temperatur. To pierwsze, co zapamiętałam z wizyty w Dubaju.
Upał to wizytówka Dubaju, podobnie jak atrakcje dla miłośników mocnych wrażeń
W hotelu zasypiam natychmiast, ale budzik wyrywa mnie z przyjemnego letargu o godzinie 6 rano. Szybka publikacja newsów, prysznic i już jestem na śniadaniu oraz w hotelowej recepcji, skąd ruszam na dubajską przygodę. Pierwszy dzień jest dla mnie wyzwaniem.
Po pierwsze Google od rana ostrzega, że temperatura odczuwalna zbliży się do 50 st. C. Po drugie na dobry początek czekają mnie atrakcje zawieszone ok. 220 metrów nad ziemią, a ja miewam napady lęku wysokości. I to one dadzą mi się dość szybko we znaki.
Sky Views Observatory Dubai to miejsce, które będzie nie raz wracało w moich snach z dreszczykiem. Jeszcze trochę zaspana wskakuję w kombinezon, za chwilę obsługa zakłada mi uprząż, przypina do wyciągu pod sufitem. Sekundy później otwierają się drzwi, bucha żar z zewnątrz, a ja nagle przytomnieję. Stoję na metalowej platformie na 52. piętrze. Krok i dwie liny dzielą mnie od dłuuugiej drogi w dół. I nagle kawa okazuje się zbędna.
Serce wali, nogi się uginają, ale dzielnie stawiam krok za krokiem. Wytrzymuję do pierwszego postoju. Przed sobą mam imponujący Burj Khalifa, pod sobą tętniące życiem miasto. Kiedy kobieta przede mną zaczyna huśtać się na linach mam dość. Proszę o powrót i wymiękam pierwszy raz w życiu. Bycie tak wysoko jest niesamowite, ale to nie atrakcja dla ludzi z lękiem wysokości.
Znacznie lepiej znoszę kolejne atrakcje w tym miejscu. Spacer po szklanym tarasie kończy się ładnym zdjęciem. Robię je, bo nie patrzę w dół i chodzę po betonie, nie szkle. Zabawę kończę jeszcze szklaną zjeżdżalnią. Szybkie hop, potem ślizg i już jestem na dole.
Jeżeli lubicie adrenalinę, polecam wam to miejsce. Jeśli macie lęk wysokości, tam możecie spojrzeć swojemu przerażeniu prosto w oczy. Ja tylko zerknęłam. Nie mam jednak czasu na rozpatrywanie swojej porażki, bo już siedzę w samochodzie, a po chwili relaksuję się w Aura Skypool. Panoramiczny infinity pool kilkaset metrów nad ziemią był tym, czego potrzebowałam. Chłodzę się w przyjemnej wodzie i patrzę na słynną palmę, symbol dubajskiego przepychu, ale i dowód, że w tym mieście niemożliwe nie istnieje.
Jeżeli szukacie innych atrakcji, które pozwalają spojrzeć na miasto z innej perspektywy, możecie oczywiście pojechać na taras widokowy na Burj Khalifa. Inną, nie tak popularną propozycją jest natomiast największy na świecie diabelski młyn. Siedząc w kapsule znów spoglądacie na palmę, ale i wybrzeże. Przejażdżka trwa ok. 40 minut i daje zastrzyk adrenaliny, ale nie tak potężny jak mój poranny spacer.
Taki Dubaj chciałabym odkryć głębiej
Od luksusowego klimatu Dubaju trudno jest uciec. Sportowe auta, wieżowce, luksusowe marki. Wszystko to mija się tam na każdym kroku. To nie mój świat. Ja uwielbiam przyrodę, ciszę, spokój i naturalność. Przez brak otwartej przestrzeni i wszechobecne drapacze chmur często miałam wrażenie, że to miejsce bez duszy i charakteru. Zrobione na pokaz. Ale się myliłam.
Podczas tej podróży moim sercem zawładnęła pustynia. Bezkresne piaski, skromna roślinność, którą Beduini nauczyli się wykorzystywać jako lekarstwa, dzikie zwierzęta, głównie rogate oryksy, zupełnie nie pasowały do tego, co działo się w Dubaju. Ciszy i spokoju tego miejsca nie da się porównać z niczym innym. Wystarczy odjechać ok. 50 minut z luksusowego centrum, żeby zacząć oddychać dosłownie innym powietrzem. Na pustyni jest ono suchsze, przez co paradoksalnie łatwiej jest znieść upał.
Emocji też mi tam nie zabrakło. Ekstremalna przejażdżka po wydmach, a później oglądanie stad oryksów o zachodzie słońca nawet teraz sprawiają, że się uśmiecham. W sercu tej cichej i bezkresnej pustyni powstało miejsce, które utrwala te ciepłe wspomnienia. SONARA Camp to obóz, w którym turyści mogą obejrzeć zachód słońca, pokaz sokolnictwa (oficjalny sport narodowy w ZEA), przejechać się na wielbłądzie, a na koniec zjeść kolację w niezwykłej oprawie.
Show regularnie się zmienia, a tego wieczoru hasłem przewodnim był ogień. Od lat jestem zakochana na zabój w pokazach tancerzy ognia. Jednak to, co widziałam na dubajskiej pustyni, było mistrzowskim przedstawieniem. Tancerka brzucha z płonącą koroną i wachlarzami, panowie z pochodniami, płonącymi kołami, a nawet w ognistej spódnicy. I jeszcze deszcz iskier na zakończenie. Dla mnie to czysta magia. A kiedy przeglądam zdjęcia z tego pokazu, znów czuję zapach pustyni i widzę języki ognia tańczące pod powiekami.
Lekcja kultury arabskiej w Dubaju
Do odkrywania kolejnych zakątków Dubaju przekonała mnie także zabytkowa część miasta. W Centrum Rozumienia Kulturowego Szejka Mohammeda przywitano mnie tradycyjną arabską kawą i świeżymi daktylami. Przemiła przewodniczka opowiedziała o lokalnych zwyczajach, swoim stroju, pierwszej klimatyzacji, jaką były barajeel, czyli sypialnie z czymś w rodzaju wieży wiatrowej. Dzięki brakowi okien chłodne powietrze wpadało do wnętrza pomieszczenia i zatrzymywało się tam za sprawą krzyżowego sklepienia.
Bardzo żałowałam, że na spacer tamtejszymi uliczkami miałam tylko godzinę. Było to bowiem pierwsze miejsce, w którym poczułam, że jestem w kraju arabskim. Stare zabudowania trochę przypominały marokańską medinę, ale znacznie czystszą i z szerszymi przejściami.
Nawet handlarze mnie zaczepiali, ale robili to w bardzo kulturalny i uprzejmy sposób. Tak, jak na Dubaj przystało. W ogóle życzliwość, uprzejmość i wysoka kultura wszystkich osób, które spotkałam w tym miejscu jest czymś niebywałym. Był to kolejny element, za który zaczęłam darzyć to miasto sympatią.
Lokalne zwyczaje od kuchni mogłam poznać też w restauracji Arabian Tea House. Lolak ten powstał, bo właścicielka chciała stworzyć miejsce, w którym posiłki będą smakowały jak u mamy. Na miejscu nie ma dubajskiego przepychu. Są proste krzesła i wyśmienita arabska kuchnia. Na stole, przy którym siedziałam, pojawiły się m.in. baranina z ryżem, krewetki, ale i trzy rodzaje tradycyjnych szaszłyków. Oczywiście z chlebem arabskim.
Mnie jednak najbardziej zasmakował deser. Obok sorbetu z miętą i cytryną pojawiły się bowiem lody z mleka wielbłąda. W konsystencji przypominały trochę lody tureckie, bo trzeba było je gryźć z powodu ciągnącej konsystencji. Były jednak znacznie delikatniejsze w smaku. Naprawdę polecam ich spróbować, jeśli będziecie mieli okazję.
Dwa oblicza Dubaju. Tego miasta nie da się ocenić w jeden sposób
Jadąc do Dubaju obawiałam się, że nie będzie to miejsce dla mnie. Przepych, luksus i nowobogactwo zawsze mnie zniechęcają, bo po prostu nie pasuję do takiego świata. Jestem prostą dziewczyną ze wschodu Polski.
Jednak Dubaj pokazał mi swoje różne oblicza. Był przepych, ale i historia, kultura, lokalne smaki i wreszcie tamtejsza natura. I właśnie ta wielowymiarowość tego miejsca była dla mnie największą niespodzianką.
W Dubaju spędziłam 3 dni i już teraz wiem, że pewnego dnia tam wrócę, bo mam jeszcze wiele do odkrycia. Ale tym razem zrobię to w październiku, listopadzie, lutym lub marcu, bo to najlepsze miesiące na zwiedzanie ZEA. Nie jest wtedy tak gorąco. Dodatkowo jesienią nie ma tam aż tak wielu turystów, dzięki czemu będę mogła pełniej odkryć popularne i te mniej znane zakamarki.
Wyjazd do Dubaju odbył się w ramach zaproszenia prasowego, ale organizator nie miał wpływu na kształt i treść publikacji
Zobacz także
