Czasy, gdy na przekleństwa pozwalano sobie w gronie znajomych lub na imprezach, dawno odeszły w niepamięć. Teraz często można usłyszeć je w sferze publicznej. Na antenie telewizyjnej bez żenady przeklina Magda Gessler, na kontrowersyjną okładkę zdecydował się także "Newsweek". Czy w dzisiejszych czasach da się żyć bez przekleństw? Jakiś czas temu spróbował tego znany raper Tede. Bez skutku.
Nasz język coraz bardziej zaśmiecony jest wulgaryzmami. Słyszymy je nie tylko na imprezach, meczach czy podczas drogowych stłuczek, ale także podczas posiedzeń sejmowej komisji czy w programie telewizyjnym. Dawniej przekleństwa były czymś, czego nie przystoi robić publicznie, czymś czego powinni unikać ludzie wykształceni i na poziomie. Dzisiaj klną wszyscy. Bez wyjątku.
Przekleństwa trafiły nie tylko na salony, ale i na okładki tygodników opinii. "Newsweek" opisuje Milenialsów. Z okładki spogląda dwoje młodych ludzi podpisanych "Zaj***ci egoiści". – Nie ja wymyśliłam tę okładkę, ale zupełnie mnie ona nie razi – mówi Renata Kim, szefowa działu Społeczeństwo w Newsweeku. – Przecież takiego języka używamy na co dzień – tak mówią nasze dzieci, sąsiedzi, znajomi i my sami w pracy. Bylibyśmy hipokrytami, udając, że nie znamy słowa zaj***sty, ono na dobre weszło do potocznego języka. To nie media sprawiają, że język staje się bardziej wulgarny. One tylko wyłapują to, jak mówi dziś polska ulica – wyjaśnia.
"K***a" w mediach
Przypadkową "k***ę" rzucił kiedyś na antenie TVN24 Marcin Meller, prowadzący "Drugie śniadanie mistrzów". Dziennikarzowi raczej nie można zarzucić braku zdolności językowych, ale w czasie dyskusji sięgnął po przekleństwo. Tłumaczył później, że wulgaryzmy to "bardzo fajna przyprawa do języka". Znany poeta Antoni Słonimski podobno potrafił przeklinać przez 3 minuty, nie powtarzając ani jednego wyrazu. A wulgarną XIII Księgę "Pana Tadeusza" napisał ponoć Aleksander hrabia Fredro.
Jednak co innego, kiedy wulgaryzmy używane są w pełni świadomie dla celów artystycznych, a co innego kiedy rzucamy mięsem w nerwach i złości. To coraz powszechniejsza plaga w naszym kraju. Z czasem wulgaryzmy tak wrastają w nasz język, że nie zdajemy sobie sprawy z ich użycia. Jak trudno jest je później wyplenić przekonał się raper Tede, który podjął wyzwanie – postanowił nie przekląć ani razu w żadnym z 50 odcinków swojego videobloga z trasy koncertowej po Stanach Zjednoczonych.
Jednak już na początku kolejnego epizodu po odwołaniu lotu do Nowego Jorku każe operatorowi "iść w cholerę". Nie jest to najgorsze przekleństwo, ale skoro Tede chciał uniknąć wszystkich wyrazów służących rozładowaniu emocji, to chyba się nie udało. A "kurde"? Liczy się? Zresztą sam Tede mówi, że zobowiązanie było "strzałem w kolano i teraz stara się pilnować". Takiego zamiaru na pewno nie ma Magda Gessler, której programy obfitują w bluzgi pod adresem nieudolnych restauratorów.
Jak uniknąć k***y?
Może dobrym pomysłem jest ustalenie niewielkich kar pieniężnych za używanie wulgaryzmów. Ten sposób wydaje się dziecinny i mało poważny, ale jest skuteczny. W biurze czy w domu można ustawić słoiczek, do którego trzeba wrzucić złotówkę za każde przekleństwo. Każdy, kiedy straci równowartość kilku obiadów, zacznie zwracać uwagę na to, co mówi i jak mówi. Jeśli nie chce się tracić pieniędzy, wystarczy, że znajdzie się jedna osoba, która będzie strofowała przeklinających. Tak robi nasza redakcyjna koleżanka, kiedy komuś wymsknie się brzydkie słowo.
Niestety, ludzi zwracających uwagę na słownictwo jest coraz mniej. – Najbardziej na wzrost liczby przekleństw wpływa atmosfera przyzwolenia społecznego, jaka rozwinęła się w ostatnich latach – ocenia prof. Włodzimierz Gruszczyński, językoznawca z SWPS. – Jeszcze kilkadziesiąt lat temu, kiedy grupa nastolatków przeklinała na przystanku, szybko znalazł się ktoś starszy, kto próbował ich powstrzymać. Dzisiaj albo nam nie zależy, albo się przyzwyczailiśmy. To jak z przyzwyczajeniem do rozrzucania papierków – kiedyś nie od pomyślenia, dzisiaj norma – ubolewa nasz rozmówca.
Zdaniem profesora Gruszczyńskiego w sferze języka zaczyna nami rządzić grupa ludzi, dla których kultura to pojęcie abstrakcyjne. Podporządkowują się jej także uczestnicy życia publicznego. – Jeśli wykształcony człowiek przeklnie, bo uderzy się młotkiem w palec, to można to usprawiedliwić. Jednak kiedy dziennikarz lub polityk rzuca wulgaryzmy, by przypodobać się szerokiej publiczności, trzeba to potępić. To zaniżanie poziomu by przypodobać się niskim gustom. Chcą pokazać, że są "fajnymi równiachami", a nie ludźmi z nadętej warszawki. Traci się przez to dobrze rozumianą elitarność dla pozyskania wyznawców – ocenia językoznawca.
Aby podnieść poziom naszego języka potrzebna jest zdaniem prof. Gruszczyńskiego aktywność mediów. – To wy, dziennikarze, macie narzędzia by podbudować lub zniszczyć wszelkie inicjatywy zmierzające do naprawy języka. Musicie świadomie zrezygnować z taniego poklasku, jaki zapewniają przekleństwa. Myślę, że można by zastanowić się nad egzekwowaniem zakazu przeklinania w miejscach publicznych. Gdyby tylko straż miejska tępiła przekleństwa z taką gorliwością jak tępi źle parkujących lub jeżdżących za szybko kierowców, wiele mogłoby się zmienić. Ale potrzebne byłoby wsparcie mediów, bo kiedy w Elblągu próbowano wytępić wulgaryzmy media to wyśmiały i pomysł zarzucono – relacjonuje prof. Włodzimierz Gruszczyński.
Wulgaryzmy w sieci
To, na co raczej nie zdecydują się politycy i urzędnicy, robią serwisy internetowe. YouTube wprowadził obowiązek rejestracji komentatorów, przekonując, że poprawi to poziom wpisów i zmniejszy liczbę wulgarnych komentarzy. Podobnie zresztą jak serwisy internetowe, które tak jak naTemat połączyły system komentarzy z Facebookiem – internet jest nasycony przekleństwami jeszcze bardziej niż świat rzeczywisty.
Dlatego nie przestaniemy być atakowani "ku***mi", "ch***mi" czy "pier***nięciami", jeśli sami nie ugryziemy się w język kiedy na usta będzie nam się cisnęło przekleństwo. Lepiej ranić swój język, niż cudze uszy.
Internet jest takim miejscem, w którym nikt nie słyszy bezpośrednio tego wulgaryzmu. Nie idzie to w eter. To właściwie tylko pozór. Język pisany jest nawet mocniejszy niż mówiony, bo zostaje – każdy może później przeczytać tę wypowiedź. Nawet jeśli po drugiej stronie nie ma osoby, która to wulgarne wyzwisko czy słowo bezpośrednio usłyszy. Przez to wulgaryzmy paradoksalnie stają się łatwiejsze do użycia. Mimo że przecież o język pisany powinno się dbać bardziej. CZYTAJ WIĘCEJ